sobota, 17 listopada 2012

12. Zaginiona

Jasmine zmaterializowała się pośrodku ogromnego, bliżej nieokreślonego pomieszczenia. Mimo, iż na pozór zdawała się być zupełnie wolna, uparcie starała się uwolnić, jak gdyby krępowały ją niewidzialne więzy. Dopiero po chwili obok niej pojawiły się dziwne, niewielkie stworzenia przypominające dinozaury pokryte grubym futrem. Zwierzęta te miały bystre spojrzenia i długie, ostre szpony, które bezceremonialnie wbijały w ciało blondwłosej.
Na okazałym piedestale stal bogato zdobiony tron. Siedzący na nim mężczyzna o twarzy oszpeconej wieloma bliznami poderwał się na widok przybyszy. Energicznym krokiem zbliżył się do nich i niezbyt delikatnym gestem złapał dziewczynę za podbródek. Jasmine nie próbowała nawet uciekać spojrzeniem, które było pełne wściekłości i dumy jednocześnie.
-         Jasmine! Cóż za niespodzianka! Po tylu latach nareszcie mam okazję osobiście cię poznać! – zaczął radośnie mężczyzna. Jedną ręką poprawił opadającą na czoło koronę.
-         Dla ciebie księżniczka Jasmine, podły szczurze! – warknęła blondwłosa. Mimo iż król miał nad nią fizyczną przewagę, nie okazywała strachu.
Z twarzy mężczyzny spłynął szeroki uśmiech. Bez zastanowienia wymierzył Jazz policzek. Dziewczyna jęknęła cicho.
-         Zdajesz sobie sprawę z tego, z kim właśnie zadarłaś?
-         Z egoistycznym tyranem, który uważa, że to, co zrobił kilka lat temu ujdzie mu na sucho – odparła płynnie Jazz, a na jej ustach pojawił się przelotny uśmieszek satysfakcji.
Mężczyzna po raz kolejny zamachnął się na blondwłosą, tym razem jednak ścisnął dłoń w pięść.
-         Przypominam ci, że mieszkańcy Danilli są zobowiązani do tego, żeby okazywać swojemu władcy szacunek.
Tyran zrobił kilka kroków po sali.
-         Ani ja nie jestem mieszkanką Danilli, ani ty nie jesteś królem! Nie masz prawa sprawować władzy nad almightianami – krzyknęła Jasmine. Była nieugięta.
Mężczyzna cmoknął z niezadowoleniem.
-         No tak. Twoja siostra wspominała mi o tym, że jesteś... Jak ona to ujęła? Ach... mądra. – Ostatnie słowo zostało przez władcę nie tyle, co powiedziane, ale wręcz wyplute z nieukrywanym obrzydzeniem.
-         Monica? – Oczach Jasmine pojawił się płomyk nadziei.
Mężczyzna zachichotał śmiechem godnym klasycznego szalonego naukowca.
-         Tak, Monica. Tęsknisz za swoją siostrzyczką? Obiecuję ci, że już nigdy jej nie zobaczysz.
W tym samym momencie w drzwiach pojawiła się piękna, niezwykle kształtna kobieta o sięgającym ziemi warkoczu złocistych włosów i charakterystycznych, kocich uszach. Wyraz jej twarzy świadczył o niezbyt dobrym samopoczuciu. Wyglądała tak, jak gdyby ktoś pozbawił ją wszelkich pozytywnych uczuć, zostawiając jedynie bezgraniczny smutek.
-         Monica! – wrzasnęła na jej widok Jazz.
Dziewczyna o kocich uszach była niezwykle zaskoczona widokiem swojej młodszej siostry. Bez zastanowienia rzuciła się w jej stronę.
-         Casper – rzucił beznamiętnie mężczyzna, a po chwili tuż przy Monice znalazł się młodzieniec, który zamknął ją w żelaznym uścisku.
-         Jasmine, Jasmine! – Monica usiłowała się wyrwać, jednakże nowoprzybyły chłopak nie pozwalał jej nawet na najdrobniejszy ruch. – Patrick, masz ją natychmiast wypuścić! Jasmine, siostrzyczko!
W oczach obu dziewczyn pojawiły się łzy, Patrick natomiast obserwował całe zajście bez przejawiania głębszych uczuć.
-         Odprowadź ją – rzucił w stronę swojego sługi.
Casper bez słowa wywlókł Monicę z sali.
-         Nie rób jej krzywdy... – szepnęła Jasmine.
-         Nie zamierzam. – Władca oparł ręce na biodrach, doskonale eksponując przy tym pokaźny, królewski płaszcz, który doskonale komponował się z długimi, kruczoczarnymi włosami i azjatyckimi rysami twarzy. – Wiedz, że żyje jej się tutaj jak... – Mężczyzna zatrzymał się na chwilę i ostentacyjnie rozejrzał się w koło. – Jak w pałacu, jakby nie było.
Patrick zbliżył się do Jasmine, która – teraz już dość niepewnie – spoglądała w jego czarne, bezdenne źrenice.
-         Jesteście podobne – stwierdził. – To ty miałaś zostać królową, ale twoja siostra też całkiem dobrze sprawuje się w tej roli.
-         Przysięgam ci, że długo nie zagrzejesz miejsca na tronie – warknęła Jazz, jednakże tym razem dało się dosłyszeć drżenie jej głosu.
-         Śmiem wątpić. Od pięciu lat czekam na jakiś atak z waszej strony, a tym czasem to moim sługom udało się odnaleźć was i sprowadzić tu, gdzie wasze miejsce. – Mężczyzna zdawał się być nieco rozbawiony swoimi słowami. – Do zamkowych lochów, ma się rozumieć.
-         Czyli jednak obawiasz się naszego ataku? – zauważyła Jasmine.
-         Skądże!
-         W takim razie dlaczego wysłałeś po nas streechartsy?
-         Nie mam w zwyczaju pozostawiać niedokończonych spraw. Poprzysięgłem wam śmierć i zamierzam dotrzymać słowa.
-         Więc dlaczego nie zrobisz tego od razu? Śmiało, jestem gotowa. – Jasmine zdawała się być pewna tego, co mówi, jednakże nie trudno było wyczuć przyspieszone bicie jej serca wściekłość, jaka się w niej gotowała.
Mężczyzna ruchem dłoni odprawił dwa z trzech trzymających Jasmine zwierząt i sam ujął jej poranione ramię.
-         Chcę dać ci szansę na przeżycie. Szkoda byłoby takiej ślicznej buźki.
-         Nic dla ciebie nie zrobię – warknęła blondwłosa.
-         Zrobisz, zapewniam cię. Twoje życie nie jest moim jedynym argumentem. Pod moją łaską jest jeszcze trójka Brownesów i twoje siostry. Tak, Tamitaya też tu jest, ona jednak dokonała właściwego wyboru i już lata temu stanęła po mojej stronie. Razem z moją siostrą przybliży ci szczegóły twojego zadania.
-         Obiecuję ci, że pożałujesz tego, co zrobiłeś...
Patrick przerwał Jasmine wypowiedź kolejnym uderzeniem w twarz.
-         Nie dyskutuj i rób, co mówię – warknął. – Casper!
Młodzieniec o włosach w kolorze czekolady zmaterializował się przy boku tyrana.
-         Co znowu? – mruknął ze znużeniem. Patrick zdawał się puścić ignoranckie zachowanie swojego sługi mimo uszu.
-         Wezwij Tamitayę i Vanessę – rozkazał mężczyzna.
-         Tak jest! – Casper zasalutował, nieudolnie starając się naśladować ziemskiego wojskowego.
Po chwili na jego miejsce zjawiły się rzeczone osoby. Obie ubrane były w długie, eleganckie suknie godne wytwornej królowej. Na widok Jasmine wymieniły się porozumiewawczymi spojrzeniami i zbliżyły się do niej. Tamitaya ustawiła się dokładnie naprzeciwko Jazz. Teraz dało się dostrzec, jak wielkie było podobieństwo między siostrami. Różniły się jedynie fryzurą i tym, że twarz Tamitayi przecinała pokaźna blizna.
-         Dobrze cię widzieć, siostrzyczko – mruknęła blondwłosa.
Vanessa pokiwała głową.
-         Szczególnie w takiej sytuacji – dodała chichocząc.
Jasmine przyglądała się dziewczynom wzrokiem pełnym nienawiści, nie odzywając się ani słowem. Gdyby tylko mogła, najpewniej rzuciłaby się na nie z pięściami.
-         Wiecie, co macie zrobić? – spytał Patrick.
Vanessa pokiwała głową i ujęła nadgarstki Jazz, na których zmaterializowały się żelazne kajdany. Ostatni stwór pilnujący blondwłosej został odprawiony.
-         Za mną. I nawet nie próbuj uciekać. Taya, osłaniaj tyły – zakomenderowała ciemnowłosa. Jej ciemne, azjatyckie oczy zamigotały, a na twarzy pojawił się złowieszczy uśmieszek.
Patrick pokiwał głową z zadowoleniem i wygodnie rozsiadł się na tronie.
Jazz ruszyła w pochodzie między dwójką oprawczyń. Idąc ze spuszczoną głową, ukradkiem rozglądała się na boki. Zamkowe komnaty, które mijała, najpewniej przywoływały najprzeróżniejsze wspomnienia.
-         Dokąd mnie prowadzicie? – odważyła się spytać.
-         Do zbrojowni – odparła sucho Vanessa. – Musisz zdjąć z całej znajdującej się tam broni te swoje Znaki Ochronne.
-         Udało wam się tam dostać?
-         A jakże! – odparła radośnie ciemnowłosa dziewczyna. – Z tym że złamanie Znaków to co innego. Po to tu jesteś – wyjaśniła.
Jasmine uśmiechnęła się do siebie.
-         Chyba nie myślisz, że zdejmę ochronę z moich pięknych mieczy po dobroci, co? – zagadnęła skrępowana łańcuchami blondwłosa.
Dziewczyna poczuła się nieco pewniej, gdy zdała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę to Vanessa i jej siostra są w tym momencie zdane na jej łaskę.
-         Przygotowałam dość mocne argumenty, Jazz.
-         Już nie mogę się doczekać. – Na twarzy blondwłosej pojawił się nie wróżący nic dobrego uśmieszek. – Co z robimy z faktem, że moja zbrojownia znajduje się w Tirade, jakieś 50 mil stąd?
Vanessa i jej wspólniczka wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
-         Zobaczysz – odparła Tamitaya.
Cały pochód zatrzymał się nagle przed jedną z par mosiężnych drzwi. Vanessa pociągnęła za przytwierdzony do nich uchwyt, a one ustąpiły bez oporu. Za nimi znajdywała się luksusowa, książęca sypialnia, której najprawdopodobniej nikt nie użytkował od lat. Stoły, szafki, fotele i ogromne łoże z baldachimem zostały przykryte cienką warstewką kurzu. Przez nieprzeciętnie wysokie, poważnie zabrudzone okna wpadało jedynie mętne światło, które na dobrą sprawę nie polepszało zbytnio ogólnego wizerunku pomieszczenia. Ciemnowłosa podprowadziła swoje towarzyszki do potężnej szafy, po czym bez zastanowienia otworzyła drzwi. Oczom dziewczyn ukazało się światło porównywalne ze światłem neonów. Jasne, migoczące, przyprawiające o ból głowy.
-         To portal? – Jasmine nie kryła zdziwienia.
-         Zaiste – rzuciła Vanessa, po czym wepchnęła blondwłosą do środka. Sama ruszyła za nią, podobnie jak Tamitaya, która zdążyła jeszcze przelotnie skontrolować swoje odbicie w poszarzałym lustrze.
Gdy Jazz znalazła się w portalu, poczuła, jak gdyby ktoś przewiązał ją liną w pasie i z całej siły za nią pociągnął. W głowie jej się zakręciło, a skórzana powłoka kończyn na moment wypełniła się watą. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała przed sobą znajomą sypialnię.
-         Tego się nie spodziewałam – skomentowała, wychodząc niepewnie z szafy. – Tak więc to w ten sposób Monica każdej nocy uciekała do Jernese? Przyznaję, że teraz ma to sens.
-         Tak, mnie też to zdziwiło – odparła bliźniaczka Jazz. – Szczwana bestia, prawda? Że też nikt nie zorientował się, że ma w szafie portal do tego swojego kochasia.
Jasmine na chwilę pogrążyła się w rozmyślaniach. Najwidoczniej nawet na Danilli widok portalu w szafie nie jest niczym normalnym.
Vanessa zaprowadziła pochód do zbrojowni. Jazz stanęła jak wryta na widok pomieszczenia, którego ściany były wysadzone, a w powietrzu unosił się proch i delikatny zapach bliżej nieokreślonej substancji.
-         Co wy zrobiliście!? – krzyknęła.
-         Nie marudź – zgasiła ją Vanessa zdecydowanym głosem. – Zdejmij te cholerne Znaki Ochronne.
Ciemnowłosa podała Jasmine coś na kształt różdżki. Stela. Następnie ustawiła drobną blondynkę przed pokaźną gablotką przykrytą nadtłuczonym, szklanym kloszem, wewnątrz której znajdowały się kunsztownie zdobione noże.
-         Już mówiłam, że nie mam zamiaru tego robić.
W głosie Jazz dało się wyczuć nutkę niepewności. Vanessa prychnęła. Zapewne domyślała się tego, że sytuacja tak właśnie się potoczy. Niespodziewanie przebiła pięścią klosz i wydobyła z niej jeden z noży. Jej dłoń krwawiła, ona jednak nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Tamitaya poruszyła się. Ciemnowłosa przysunęła broń do twarzy Jasmine.
-         Posłuchaj mnie uważnie. Jeśli natychmiast nie zdejmiesz Znaków, to...
-         To co? – przerwała jej blondwłosa. – Zabijesz mnie? Śmiało. Przynajmniej wtedy będę miała pewność, że nikt nigdy nie będzie mógł użyć tej broni.
Vanessa była wyraźnie poirytowana, mimo to nie dawała za wygraną.
-         Skądże – kontynuowała. – Twoja śmierć mijała by się z celem.
Ciemnowłosa złapała Tamitayę za ramię i przyłożyła zaklęty nóż do jej szyi. Zakładniczka popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
-         Mogę zabić twoją siostrzyczkę w nieco bardziej Ziemski sposób, żeby cię trochę zachęcić. Co o tym myślisz?
Jasmine popatrzyła na swoją bliźniaczkę z nieukrywanym obrzydzeniem. Widać było wyraźnie, iż siostry nie darzą się sympatią. Krew ściekająca z dłoni Vanessy pozostawiła czerwony ślad na ramieniu Tamitayi.
-         Nie krępuj się – powiedziała ponurym tonem Jazz, cały czas wpatrując się w siostrę. – Zdrajców nie warto żałować.
-         Licz się ze słowami! – krzyknęła Tamitaya.
Ciemnowłosa odsunęła od niej broń. Schyliła głowę, a kruczoczarne włosy na chwilę zasłoniły jej twarz.
-         Aaaaaachr! – wrzasnęła i po raz kolejny uderzyła pięścią w szkło. Jego drobiny posypały się na kamienną podłogę. – Naprawdę nie dasz za wygraną?
-         Nie – odparła sucho Jazz.
Jakby w odpowiedzi Vanessa machnęła nożem przed twarzą Jasmine. Mimo, iż bezsprzecznie broń zahaczyła o ciało blondwłosej, nie pozostawiła na porcelanowej cerze żadnego śladu, żadnego najdrobniejszego zadrapania.
-         Co jest grane? – mruknęła Ness spojrzawszy na trzymany w ręce nóż.
Jazz pochyliła się nieco do przodu. Kajdany krępujące jej ręce wyraźnie zaczęły jej ciążyć.
-         Chyba nie myślisz, że mogłabyś zrobić mi krzywdę moją własną bronią?
-         Nic nie szkodzi. – Vanessa bez dłuższego zastanowienia wyrzuciła nóż na podłogę. Broń zadźwięczała po zderzeniu z litą skałą. – Mam jeszcze to.
Ciemnowłosa zaczęła bez opamiętania okładać Jasmine pięściami. Tamitaya przyglądała się temu ze zdziwieniem. Najwyraźniej nie były jej znane klasyczne, ziemskie sztuki walki.
Jazz upadła na podłogę, krztusząc się krwią.
-         A teraz... – zaczęła złowieszczo Vanessa.
W tle dało się dosłyszeć chichot Tamitayi.

* * *

-         Jasmine, nie! – wrzasnęłam otwierając oczy. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że mam przed sobą przerażoną twarz Radforda.
-         Mogłabyś mnie ostrzegać, kiedy będziesz miała zamiar mieć te swoje wizje? Od kilku godzin próbuję cię dobudzić – powiedział z wyrzutem.
Chłopak usiadł na łóżku, po czym podał mi rękę i pomógł mi się podnieść.
-         Przepraszam cię, Rad – rzuciłam, łapiąc się za głowę.
Zmrużyłam oczy. Czułam się tak, jak gdyby jakaś nieznanego pochodzenia siła uparcie starała się rozsadzić mi czaszkę. Nie był to zwyczajny ból, ale niemożliwa do zniesienia katorga. Nigdy wcześniej podobne bóle nie towarzyszyły moim wizjom. Czyżby miały mi one pomóc utożsamić się z tym, co odczuwa Jasmine?
-         Wszystko w porządku? – spytał Radford zaniepokojony faktem, że nie poruszyłam się od kilku minut, a mój oddech stał się nagle niezwykle płytki i szybki.
Wciąż miałam przed oczami obraz Jazz zakutej w kajdany i okładanej pięściami. Mocniej zacisnęłam powieki, chcąc obronić się przed falą bólu.
-         Jazz – mruknęłam.
-         Jasmine? Co z nią?
Brunet cały czas wpatrywał się we mnie zaniepokojony.
Nie odpowiedziałam. Próbowałam się położyć, ale ból jedynie się nasilał. Zacisnęłam pięści, a głowę ukryłam między nogami. Poczułam, jak po policzkach spływają mi cienkie stróżki łez.
-         Co ci jest, Elisabeth? – spytał chłopak.
Podniosłam głowę na nadziei, że uda mu się wyczytać odpowiedź z mojej twarzy. Brunet ku mojemu zdziwieniu starł z mojego policzka łzę i wziął ją do ust. Po chwili przyłożył dłonie do mojej głowy. Poczułam niewysłowione ciepło, które na dobrą sprawę przyniosło mi jeszcze większy ból, niż czułam do tej pory. Wrzasnęłam. Nie minęło jednak kilka sekund, a cały ból niemalże całkowicie ustąpił.
-         Pomogło? – spytał po chwili.
Gdy się otrząsnęłam, spojrzałam na niego. Był przerażony.
-         Tak, dziękuję – odparłam i wyciągnęłam rękę po butelkę wody stojącą obok łóżka. Łyk chłodnego napoju ostatecznie zakończył moje cierpienie.
Radford westchnął z ulgą.
-         A teraz powiedz mi, co dokładnie się stało.
-         Miałam wizję -  zaczęłam.
-         To zdążyłem zauważyć – przerwał mi chłopak. – Co widziałaś? Domyślam się, że Jasmine.
-         Tak – odparłam. – Wiem, gdzie się znajduje. I wiem też, że jest w niebezpieczeństwie. Vanessa chciała, lub będzie chciała, przekonać ją, aby zdjęła Znaki Ochronne z broni, jaka znajduje się w jej zbrojowni.
-         Zakładam, że Jasmine nie chce tego zrobić.
Przytaknęłam kiwnięciem głowy.
-         Czy ona... żyje? – spytał niepewnie Radford.
-         Nie jestem pewna – mruknęłam, po czym podniosłam się i zaczęłam zbierać swoje ubrania.
Chwilę zajęło mi przemyślenie sytuacji, jaka miała miejsce przed chwilą. Już po kilku sekundach miałam w głowie gotowy zarzut.
-         Sprawdzałeś, czy jestem almightianką, prawda? – spytałam z zawadiackim uśmieszkiem na twarzy.
-         Co? Skąd ten pomysł? – Radford sprawiał wrażenie zaskoczonego.
-         Smak łez – zaczęłam – to jedna z czterech znanych mi fizycznych różnic między almightianami i ludźmi.
-         To znaczy?
-         Almightianie mają słodkie łzy, nieproporcjonalne umięśnienie, charakterystyczny znak na nadgarstku i magiczne zdolności, które czasem objawiają się na przykład w postaci kocich uszu. Mam rację?
-         Lizz, twój spryt mnie przeraża – rzucił z uśmiechem Radford. – Tak, co do wszystkiego masz rację.
-         A jak jest w moim przypadku? – spytałam, mimo iż już znałam jego odpowiedź.
-         Bez smaku – odparł chłopak, wyglądał jednak na zaskoczonego własnymi słowami. – No, może lekkie, słodkie zabarwienie. Naprawdę lekkie, ledwo wyczuwalne.
-         A no właśnie – rzuciłam, siadając na niewysokim stoliku. – Odkryłam to w sobie już dawno, ale nie byłam w stanie racjonalnie tego wyjaśnić.
-         Niedobór soli w organizmie? – zaproponował chłopak, stając przy oknie i umieszczając w ustach papierosa.
-         Też tak na początku myślałam, ale taka odpowiedź mi nie starczała.
Radford ostentacyjnie wypuścił z ust kłąb dymu wprost na ulice Tokio.
-         Wiesz, że razem z Jasmine rozważaliśmy możliwość, że nie jesteś człowiekiem? Ale przecież almightianką też nie jesteś.
-         Wiem o tym. Nie mam tego dziwnego znaku na nadgarstku i tych wszystkich magicznych mocy – stwierdziłam.
-         Znak to jedno. Almightianie też się z nimi nie rodzą. Ukazują się one jedynie przy pierwszej pełni Ranjiny, czyli księżyca Danilli, kiedy dziecko skończy 9 lat i zostanie poddany jej światłu. Skoro nigdy nie byłaś na Danilli, nawet gdybyś była almightianką, nie mogłabyś mieć znaku. A do magicznych mocy z powodzeniem możemy zaliczyć fakt, że miewasz te swoje wizje.
-         Inni ludzie też to potrafią – przypomniałam, jednakże Radford znacząco pokręcił głową.
-         Nieprawda. Wiem, że wielokrotnie słyszy się o tym w mediach, ale zapewniam cię, że to bzdury.
Brunet po raz kolejny wyrzucił peta przez okno. Odniosłam wrażenie, że w czasie, gdy Radford usiłował mnie dobudzić, na zewnątrz mógł uzbierać się już spory stosik niedopałków.
-         W takim razie zostańmy na chwilę przy stwierdzeniu, że należę do bliżej nieokreślonego gatunku, dobrze?
-         W porządku – odparł brunet, umieszczając błękitną zapalniczkę w szybko pustoszejącej paczce papierosów.
Udałam się do łazienki i wzięłam prysznic ze świadomością, że moje człowieczeństwo poszło właśnie zachwycać się jelonkami.

* * *

-         Rad, Rad, Rad, zobacz, to Ruuuuuki! – krzyknęłam, widząc za szybą drogiego sklepu z markowymi ubraniami wokalistę jednego z ulubionych zespołów.
-         Rzeczywiście. – Chłopak uśmiechnął się na widok piosenkarza. Gdy idol odwrócił się w naszą stronę, bez zastanowienia pomachaliśmy do niego energicznie, na co on odpowiedział tym samym.
Chcąc zachować godność, ukłoniliśmy się grzecznie i ruszyliśmy dalej, mimo iż w środku każde z nas zapragnęło wbiec do sklepu, pochwycić piosenkarza i rozebrać go na czynniki pierwsze.
-         Na żywo jest jeszcze cudowniejszy – stwierdziłam, gdy przeszliśmy kilka przecznic dalej.
-         Istotnie – odparła moja osobista Oaza Spokoju.
Naturalnie widok idola nie był dla Radforda czymś niesamowitym. To on tu jest międzygalaktycznym ciachem, księciem i tak dalej. To jemu powinni się kłaniać.
Kierując się w stronę lotniska, spotkaliśmy Katsuko i Itsuko. Dziewczyny ukłoniły się serdecznie na nasz widok.
Nie minęła chwila, a komórka, którą zabrałam ze sobą mimo sprzeciwu Radforda zaczęła wibrować. Bez zastanowienia wybrałam zieloną słuchawkę.
-         Słucham?
-         Cześć, Lizz. Co słychać? – spytał Phillip.
Na dźwięk jego serdecznego głosu poczułam przyjemne ciepło w okolicy serca.
-         Wszystko w porządku – odparłam. – A dlaczego pytasz?
-         Trochę zdziwiły mnie informacje o twoim zaginięciu porozmieszczane w gazetach i na ulicach – odparł.
Niech to szlag.
-         Nic mi nie jest, Phil – uspokoiłam go.
-         Uciekłaś z domu?
-         Nie do końca. Mam coś do załatwienia – odparłam.
Radford obrzucił mnie pytającym spojrzeniem.
-         Gdzie jesteś? – spytał spokojnie Phillip.
Zastanowiłam się przez chwilę i ostentacyjnie rozejrzałam w koło.
-         Pod Tokio Tower – odparłam i zmrużyłam oczy. Obawiałam się reakcji kolegi.
-         Piękny stamtąd widok – mruknął i zachichotał.
-         W rzeczy samej – odparłam z ulgą. – Nie mów nikomu o naszej rozmowie, dobrze?
-         W porządku. Kiedy zamierzasz wrócić?
Póki co zamierzam w ogóle wrócić.
-         Wkrótce.
-         W takim razie do zobaczenia. Uważaj na siebie.
-         Dzięki.
Schowałam telefon do kieszeni.
-         To Phillip – powiedziałam, uprzedzając tym samym pytanie Radforda. – Poznałam go na weselu, pamiętasz.
-         Kojarzę – mruknął chłopak. – Co chciał?
-         Moja rodzicielka zgłosiła moje zaginięcie. Pojawiły się listy gończe.
Radford przygryzł wargę. Zalała go fala wściekłości. Bez dłuższego zastanowienia wydobył z plecaka paczkę papierosów.
-         Wracaj do Tastentoon – rzucił.
-         Niema mowy! – krzyknęłam.
-         No wiem. To ty masz kasę.
-         Uchrrrrr... – warknęłam i uderzyłam Radforda w ramię. – Nie denerwuj mnie!
Chłopak przez chwilę rozkoszował się cuchnącym dymem.
-         Dobrze, przepraszam. Nie zabronię ci jechać ze mną, ale nie odpowiadam za problemy z matką, które najpewniej będziesz miała.
-         A tobie trojaczki przypadkiem nie kazały zostać u Nathaniela? – rzuciłam.
-         Istotnie. Ja odpowiadam za swoje problemy. – Chłopak tym razem niekulturalnie zostawił peta na ulicy. – Wyrzuć tą komórkę.
-         Po co? – spytałam zaskoczona.
-         Mogą cię namierzyć i sprowadzić do domu – wytłumaczył brunet.
-         Fakt.
Z bólem serca rozebrałam wiekowy telefon na czynniki pierwsze, przełamałam kartę na pół i wyrzuciłam wszystko do kosza.
-         Jak wrócimy...
-         To Creig kupi ci nową komórkę. Na mnie nie licz – rzucił Rad.
Na myśl o ojczymie poczułam się dziwnie.
-         Jak myślisz, martwi się o mnie? – spytałam od niechcenia.
-         Nie mam pojęcia – pocieszył mnie Radford. – To bite 200 kg czystego kamienia. Nie wiem, czy ma to w sobie jakieś ludzkie uczucia.
Uśmiechnęłam się i dziarsko ruszyłam przed siebie, uporczywie starając się zagłuszyć uczucie niepokoju, nucąc ulubioną melodię.

* * *

-         Będzie mi brakować Tokio – stwierdziłam, patrząc tęsknym wzrokiem na majaczące w oddali miasto. Samolot powoli wznosił się w powietrze.
-         A byłaś tu tylko jeden dzień – zauważył Radford.
-         Prawda? A czuję się tak, jak bym mieszkała tu od zawsze.
Zwróciłam się w stronę przyjaciela, gdy pogrążona w mroku Japonia zniknęła mi z oczu.
-         Za dużo anime, moja droga.
-         Pff, odezwał się ten, co to anime nie ogląda – mruknęłam.
-         Ogląda, a jakże, ale nie bierze sobie tego aż tak bardzo do serca – odparł chłopak biorąc do ręki czytaną wcześniej mangę.
-         Mów, co chcesz, ja swoje wiem.
Skrzyżowałam ręce na piersi i włożyłam maskę pięciolatki, której ktoś właśnie zabrał ulubioną lalkę.
-         Uwielbiam, jak się złościsz. – Radford parsknął śmiechem.
-         A ja uwielbiam mordować z premedytacją – stwierdziłam.
-         To się przyda, kiedy już będziemy na miejscu.
Chłopak zwilżył opuszki palców śliną i przekręcił stronę.
-         Zdajesz sobie sprawę z tego, że żartowałam? – spytałam.
Policzki bruneta były zaróżowiałe, co najpewniej związane było z mangą, którą czytał.
-         A ja nie – odparł ze śmiertelnie poważną miną, nie odwracając jednak wzroku od lektury.
Wyjrzałam za okno, za którym rozciągała się jedynie czerń. Bezdenna otchłań. Co kryje się na jej dnie?
Czy rzeczywiście będę musiała zabijać, aby przeżyć? Czy ktoś zginie z mojej ręki? Jak daleko będziemy musieli się posunąć, żeby uratować przyjaciół?
Daj spokój, Lizz. Ci, z którymi przyjdzie ci się zmierzyć, nie okażą ci litości. Jesteś nikim w porównaniu do nich i ich potęgi. Polegniesz, jeszcze zanim cokolwiek zdołasz osiągnąć.
Racja. Czym ja się przejmuję? Nie znam się na walce. Nie byłabym w stanie nikomu zrobić krzywdy. Nikt nie zginie z mojej ręki. To ja polegnę. Na taki układ mogę się zgodzić.

___
Tak, tak, tak! Suprise, najszybciej napisany rozdział! Mało treściwy, fakt, ale jest. Pod koniec nie działo się zbyt wiele, ale z początku jestem zadowolona. Mogłam go co prawda przedłużyć, ale chyba taka rozkmina Lizz na temat śmierci będzie dobrem zakończeniem.
Myślę, że teraz właśnie będę pisała częściej, bo wiele osób mnie do tego motywuje (nawet moja mama O.o). Będzie dobrze. Jestem dobrej myśli.
Dziękuję za komentarze do poprzedniej notki i będę wdzięczna za kolejne. To wszystko bardzo motywuje. Widzę, że jest grupka osób, którym podoba się moje opowiadanie i bardzo mnie to cieszy.
Ostatnimi czasy obejrzałam takie anime jak „Another” i „Mirai Nikki” (recenzje na moim drugim blogu), więc aż rwę się do pisania scen morderczej walki i tym podobnych. Mam już plan, wszystko będzie dobrze.

9 komentarzy:

  1. Więcej Caspera! Więcei Caspera!
    A tak pozatym to jestem z ciebie bardzo dumna! Napisać rozdział tak szybko, to spory sukces :) Czekam na kolejne.
    ,, To on tu jest międzygalaktycznym ciachem, księciem i tak dalej. To jemu powinni się kłaniać." - może nie tyle co do cytatów co do opisu Radfordzia :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie się czyta , powodzenia w dalszym pisaniu! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie rozpisuje się sory ale coś mnie bierze i masakra xD
    To tak tortury mnie denerwowały miałam ochot zmaterializować się tam i przywalić Vanessie xdd
    Am, a wiem jeszcze lęk Lizz przed zabijaniem, ja tam bym chyba nie miała oporu stwierdzam nawet że chyba powinnam zająć się zabijaniem zawodowo :D
    Do jutra ;****
    Pisz mi coś nowego! Bo zabije ! ;p ;****

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy tylko odpowiem na swoje pytania to zastaniesz nominowana, kotenieńku!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zostałaś nominowana :)
    Zapraszam tutaj: podziemny-azyl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ,,Nie wolno nominować bloga" A zdaje się, że nominowałaś mnie z innego bloga niż ten, co? :D Pomyślałam o wszystkich!

      Usuń
  6. Piszesz świetnie, naprawdę. Masz cholerny talent, którego tylko pozazdrościć. Ładne, płynne zdania - jedno wychodzi z drugiego. Naprawdę niezwykłe... Nie marnuj talentu, bo kiedyś możesz pożałować.

    www.wiek-to-tylko-liczby.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Lizz! Jak mogłaś zmienić ten piękny szablon????!!!!
    Ten też jest niczego sobie, muszę przyznać :D Wydaje mi się jednak, że rozmiar czcionki w nagłówku jest zbyt mały.
    I tak Cię kocham.

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj,
    ostatnia notka na Twoim blogu jest z 17 listopada, czyli grubo ponad regulaminowy miesiąc, jednak jeśli nadal chcesz zostać oceniona, to daj mi znać na Literackiej Krytyce, a przymknę na to oko ;)
    Pozdrawiam,
    Amira

    OdpowiedzUsuń