Jasmine zmaterializowała się pośrodku ogromnego,
bliżej nieokreślonego pomieszczenia. Mimo, iż na pozór zdawała się być zupełnie
wolna, uparcie starała się uwolnić, jak gdyby krępowały ją niewidzialne więzy.
Dopiero po chwili obok niej pojawiły się dziwne, niewielkie stworzenia
przypominające dinozaury pokryte grubym futrem. Zwierzęta te miały bystre
spojrzenia i długie, ostre szpony, które bezceremonialnie wbijały w ciało
blondwłosej.
Na okazałym piedestale stal bogato zdobiony
tron. Siedzący na nim mężczyzna o twarzy oszpeconej wieloma bliznami poderwał
się na widok przybyszy. Energicznym krokiem zbliżył się do nich i niezbyt
delikatnym gestem złapał dziewczynę za podbródek. Jasmine nie próbowała nawet
uciekać spojrzeniem, które było pełne wściekłości i dumy jednocześnie.
-
Jasmine! Cóż za niespodzianka! Po tylu latach
nareszcie mam okazję osobiście cię poznać! – zaczął radośnie mężczyzna. Jedną
ręką poprawił opadającą na czoło koronę.
-
Dla ciebie księżniczka Jasmine, podły szczurze! –
warknęła blondwłosa. Mimo iż król miał nad nią fizyczną przewagę, nie okazywała
strachu.
Z twarzy mężczyzny spłynął szeroki uśmiech. Bez
zastanowienia wymierzył Jazz policzek. Dziewczyna jęknęła cicho.
-
Zdajesz sobie sprawę z tego, z kim właśnie zadarłaś?
-
Z egoistycznym tyranem, który uważa, że to, co
zrobił kilka lat temu ujdzie mu na sucho – odparła płynnie Jazz, a na jej
ustach pojawił się przelotny uśmieszek satysfakcji.
Mężczyzna po raz kolejny zamachnął się na
blondwłosą, tym razem jednak ścisnął dłoń w pięść.
-
Przypominam ci, że mieszkańcy Danilli są zobowiązani
do tego, żeby okazywać swojemu władcy szacunek.
Tyran zrobił kilka kroków po sali.
-
Ani ja nie jestem mieszkanką Danilli, ani ty nie
jesteś królem! Nie masz prawa sprawować władzy nad almightianami – krzyknęła
Jasmine. Była nieugięta.
Mężczyzna cmoknął z niezadowoleniem.
-
No tak. Twoja siostra wspominała mi o tym, że
jesteś... Jak ona to ujęła? Ach... mądra. – Ostatnie słowo zostało przez władcę
nie tyle, co powiedziane, ale wręcz wyplute z nieukrywanym obrzydzeniem.
-
Monica? – Oczach Jasmine pojawił się płomyk nadziei.
Mężczyzna zachichotał śmiechem godnym
klasycznego szalonego naukowca.
-
Tak, Monica. Tęsknisz za swoją siostrzyczką?
Obiecuję ci, że już nigdy jej nie zobaczysz.
W tym samym momencie w drzwiach pojawiła się
piękna, niezwykle kształtna kobieta o sięgającym ziemi warkoczu złocistych
włosów i charakterystycznych, kocich uszach. Wyraz jej twarzy świadczył o
niezbyt dobrym samopoczuciu. Wyglądała tak, jak gdyby ktoś pozbawił ją
wszelkich pozytywnych uczuć, zostawiając jedynie bezgraniczny smutek.
-
Monica! – wrzasnęła na jej widok Jazz.
Dziewczyna o kocich uszach była niezwykle
zaskoczona widokiem swojej młodszej siostry. Bez zastanowienia rzuciła się w
jej stronę.
-
Casper – rzucił beznamiętnie mężczyzna, a po chwili
tuż przy Monice znalazł się młodzieniec, który zamknął ją w żelaznym uścisku.
-
Jasmine, Jasmine! – Monica usiłowała się wyrwać,
jednakże nowoprzybyły chłopak nie pozwalał jej nawet na najdrobniejszy ruch. –
Patrick, masz ją natychmiast wypuścić! Jasmine, siostrzyczko!
W oczach obu dziewczyn pojawiły się łzy, Patrick
natomiast obserwował całe zajście bez przejawiania głębszych uczuć.
-
Odprowadź ją – rzucił w stronę swojego sługi.
Casper bez słowa wywlókł Monicę z sali.
-
Nie rób jej krzywdy... – szepnęła Jasmine.
-
Nie zamierzam. – Władca oparł ręce na biodrach,
doskonale eksponując przy tym pokaźny, królewski płaszcz, który doskonale
komponował się z długimi, kruczoczarnymi włosami i azjatyckimi rysami twarzy. –
Wiedz, że żyje jej się tutaj jak... – Mężczyzna zatrzymał się na chwilę i
ostentacyjnie rozejrzał się w koło. – Jak w pałacu, jakby nie było.
Patrick zbliżył się do Jasmine, która – teraz
już dość niepewnie – spoglądała w jego czarne, bezdenne źrenice.
-
Jesteście podobne – stwierdził. – To ty miałaś
zostać królową, ale twoja siostra też całkiem dobrze sprawuje się w tej roli.
-
Przysięgam ci, że długo nie zagrzejesz miejsca na
tronie – warknęła Jazz, jednakże tym razem dało się dosłyszeć drżenie jej
głosu.
-
Śmiem wątpić. Od pięciu lat czekam na jakiś atak z
waszej strony, a tym czasem to moim sługom udało się odnaleźć was i sprowadzić
tu, gdzie wasze miejsce. – Mężczyzna zdawał się być nieco rozbawiony swoimi
słowami. – Do zamkowych lochów, ma się rozumieć.
-
Czyli jednak obawiasz się naszego ataku? – zauważyła
Jasmine.
-
Skądże!
-
W takim razie dlaczego wysłałeś po nas streechartsy?
-
Nie mam w zwyczaju pozostawiać niedokończonych
spraw. Poprzysięgłem wam śmierć i zamierzam dotrzymać słowa.
-
Więc dlaczego nie zrobisz tego od razu? Śmiało,
jestem gotowa. – Jasmine zdawała się być pewna tego, co mówi, jednakże nie
trudno było wyczuć przyspieszone bicie jej serca wściekłość, jaka się w niej
gotowała.
Mężczyzna ruchem dłoni odprawił dwa z trzech
trzymających Jasmine zwierząt i sam ujął jej poranione ramię.
-
Chcę dać ci szansę na przeżycie. Szkoda byłoby
takiej ślicznej buźki.
-
Nic dla ciebie nie zrobię – warknęła blondwłosa.
-
Zrobisz, zapewniam cię. Twoje życie nie jest moim
jedynym argumentem. Pod moją łaską jest jeszcze trójka Brownesów i twoje
siostry. Tak, Tamitaya też tu jest, ona jednak dokonała właściwego wyboru i już
lata temu stanęła po mojej stronie. Razem z moją siostrą przybliży ci szczegóły
twojego zadania.
-
Obiecuję ci, że pożałujesz tego, co zrobiłeś...
Patrick przerwał Jasmine wypowiedź kolejnym
uderzeniem w twarz.
-
Nie dyskutuj i rób, co mówię – warknął. – Casper!
Młodzieniec o włosach w kolorze czekolady
zmaterializował się przy boku tyrana.
-
Co znowu? – mruknął ze znużeniem. Patrick zdawał się
puścić ignoranckie zachowanie swojego sługi mimo uszu.
-
Wezwij Tamitayę i Vanessę – rozkazał mężczyzna.
-
Tak jest! – Casper zasalutował, nieudolnie starając
się naśladować ziemskiego wojskowego.
Po chwili na jego miejsce zjawiły się rzeczone
osoby. Obie ubrane były w długie, eleganckie suknie godne wytwornej królowej. Na
widok Jasmine wymieniły się porozumiewawczymi spojrzeniami i zbliżyły się do
niej. Tamitaya ustawiła się dokładnie naprzeciwko Jazz. Teraz dało się
dostrzec, jak wielkie było podobieństwo między siostrami. Różniły się jedynie
fryzurą i tym, że twarz Tamitayi przecinała pokaźna blizna.
-
Dobrze cię widzieć, siostrzyczko – mruknęła
blondwłosa.
Vanessa pokiwała głową.
-
Szczególnie w takiej sytuacji – dodała chichocząc.
Jasmine przyglądała się dziewczynom wzrokiem
pełnym nienawiści, nie odzywając się ani słowem. Gdyby tylko mogła, najpewniej
rzuciłaby się na nie z pięściami.
-
Wiecie, co macie zrobić? – spytał Patrick.
Vanessa pokiwała głową i ujęła nadgarstki Jazz,
na których zmaterializowały się żelazne kajdany. Ostatni stwór pilnujący
blondwłosej został odprawiony.
-
Za mną. I nawet nie próbuj uciekać. Taya, osłaniaj
tyły – zakomenderowała ciemnowłosa. Jej ciemne, azjatyckie oczy zamigotały, a
na twarzy pojawił się złowieszczy uśmieszek.
Patrick pokiwał głową z zadowoleniem i wygodnie
rozsiadł się na tronie.
Jazz ruszyła w pochodzie między dwójką
oprawczyń. Idąc ze spuszczoną głową, ukradkiem rozglądała się na boki. Zamkowe
komnaty, które mijała, najpewniej przywoływały najprzeróżniejsze wspomnienia.
-
Dokąd mnie prowadzicie? – odważyła się spytać.
-
Do zbrojowni – odparła sucho Vanessa. – Musisz zdjąć
z całej znajdującej się tam broni te swoje Znaki Ochronne.
-
Udało wam się tam dostać?
-
A jakże! – odparła radośnie ciemnowłosa dziewczyna.
– Z tym że złamanie Znaków to co innego. Po to tu jesteś – wyjaśniła.
Jasmine uśmiechnęła się do siebie.
-
Chyba nie myślisz, że zdejmę ochronę z moich
pięknych mieczy po dobroci, co? – zagadnęła skrępowana łańcuchami blondwłosa.
Dziewczyna poczuła się nieco pewniej, gdy zdała
sobie sprawę z tego, że tak naprawdę to Vanessa i jej siostra są w tym momencie
zdane na jej łaskę.
-
Przygotowałam dość mocne argumenty, Jazz.
-
Już nie mogę się doczekać. – Na twarzy blondwłosej
pojawił się nie wróżący nic dobrego uśmieszek. – Co z robimy z faktem, że moja
zbrojownia znajduje się w Tirade, jakieś 50 mil stąd?
Vanessa i jej wspólniczka wymieniły
porozumiewawcze spojrzenia.
-
Zobaczysz – odparła Tamitaya.
Cały pochód zatrzymał się nagle przed jedną z
par mosiężnych drzwi. Vanessa pociągnęła za przytwierdzony do nich uchwyt, a
one ustąpiły bez oporu. Za nimi znajdywała się luksusowa, książęca sypialnia,
której najprawdopodobniej nikt nie użytkował od lat. Stoły, szafki, fotele i
ogromne łoże z baldachimem zostały przykryte cienką warstewką kurzu. Przez
nieprzeciętnie wysokie, poważnie zabrudzone okna wpadało jedynie mętne światło,
które na dobrą sprawę nie polepszało zbytnio ogólnego wizerunku pomieszczenia.
Ciemnowłosa podprowadziła swoje towarzyszki do potężnej szafy, po czym bez
zastanowienia otworzyła drzwi. Oczom dziewczyn ukazało się światło porównywalne
ze światłem neonów. Jasne, migoczące, przyprawiające o ból głowy.
-
To portal? – Jasmine nie kryła zdziwienia.
-
Zaiste – rzuciła Vanessa, po czym wepchnęła
blondwłosą do środka. Sama ruszyła za nią, podobnie jak Tamitaya, która zdążyła
jeszcze przelotnie skontrolować swoje odbicie w poszarzałym lustrze.
Gdy Jazz znalazła się w portalu, poczuła, jak
gdyby ktoś przewiązał ją liną w pasie i z całej siły za nią pociągnął. W głowie
jej się zakręciło, a skórzana powłoka kończyn na moment wypełniła się watą.
Kiedy otworzyła oczy, ujrzała przed sobą znajomą sypialnię.
-
Tego się nie spodziewałam – skomentowała, wychodząc
niepewnie z szafy. – Tak więc to w ten sposób Monica każdej nocy uciekała do
Jernese? Przyznaję, że teraz ma to sens.
-
Tak, mnie też to zdziwiło – odparła bliźniaczka
Jazz. – Szczwana bestia, prawda? Że też nikt nie zorientował się, że ma w
szafie portal do tego swojego kochasia.
Jasmine na chwilę pogrążyła się w rozmyślaniach.
Najwidoczniej nawet na Danilli widok portalu w szafie nie jest niczym normalnym.
Vanessa zaprowadziła pochód do zbrojowni. Jazz
stanęła jak wryta na widok pomieszczenia, którego ściany były wysadzone, a w
powietrzu unosił się proch i delikatny zapach bliżej nieokreślonej substancji.
-
Co wy zrobiliście!? – krzyknęła.
-
Nie marudź – zgasiła ją Vanessa zdecydowanym głosem.
– Zdejmij te cholerne Znaki Ochronne.
Ciemnowłosa podała Jasmine coś na kształt
różdżki. Stela. Następnie ustawiła drobną blondynkę przed pokaźną gablotką
przykrytą nadtłuczonym, szklanym kloszem, wewnątrz której znajdowały się
kunsztownie zdobione noże.
-
Już mówiłam, że nie mam zamiaru tego robić.
W głosie Jazz dało się wyczuć nutkę niepewności.
Vanessa prychnęła. Zapewne domyślała się tego, że sytuacja tak właśnie się
potoczy. Niespodziewanie przebiła pięścią klosz i wydobyła z niej jeden z noży.
Jej dłoń krwawiła, ona jednak nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Tamitaya
poruszyła się. Ciemnowłosa przysunęła broń do twarzy Jasmine.
-
Posłuchaj mnie uważnie. Jeśli natychmiast nie
zdejmiesz Znaków, to...
-
To co? – przerwała jej blondwłosa. – Zabijesz mnie?
Śmiało. Przynajmniej wtedy będę miała pewność, że nikt nigdy nie będzie mógł
użyć tej broni.
Vanessa była wyraźnie poirytowana, mimo to nie
dawała za wygraną.
-
Skądże – kontynuowała. – Twoja śmierć mijała by się
z celem.
Ciemnowłosa złapała Tamitayę za ramię i
przyłożyła zaklęty nóż do jej szyi. Zakładniczka popatrzyła na nią z
niedowierzaniem.
-
Mogę zabić twoją siostrzyczkę w nieco bardziej
Ziemski sposób, żeby cię trochę zachęcić. Co o tym myślisz?
Jasmine popatrzyła na swoją bliźniaczkę z
nieukrywanym obrzydzeniem. Widać było wyraźnie, iż siostry nie darzą się
sympatią. Krew ściekająca z dłoni Vanessy pozostawiła czerwony ślad na ramieniu
Tamitayi.
-
Nie krępuj się – powiedziała ponurym tonem Jazz,
cały czas wpatrując się w siostrę. – Zdrajców nie warto żałować.
-
Licz się ze słowami! – krzyknęła Tamitaya.
Ciemnowłosa odsunęła od niej broń. Schyliła
głowę, a kruczoczarne włosy na chwilę zasłoniły jej twarz.
-
Aaaaaachr! – wrzasnęła i po raz kolejny uderzyła
pięścią w szkło. Jego drobiny posypały się na kamienną podłogę. – Naprawdę nie
dasz za wygraną?
-
Nie – odparła sucho Jazz.
Jakby w odpowiedzi Vanessa machnęła nożem przed
twarzą Jasmine. Mimo, iż bezsprzecznie broń zahaczyła o ciało blondwłosej, nie
pozostawiła na porcelanowej cerze żadnego śladu, żadnego najdrobniejszego
zadrapania.
-
Co jest grane? – mruknęła Ness spojrzawszy na
trzymany w ręce nóż.
Jazz pochyliła się nieco do przodu. Kajdany
krępujące jej ręce wyraźnie zaczęły jej ciążyć.
-
Chyba nie myślisz, że mogłabyś zrobić mi krzywdę
moją własną bronią?
-
Nic nie szkodzi. – Vanessa bez dłuższego
zastanowienia wyrzuciła nóż na podłogę. Broń zadźwięczała po zderzeniu z litą
skałą. – Mam jeszcze to.
Ciemnowłosa zaczęła bez opamiętania okładać
Jasmine pięściami. Tamitaya przyglądała się temu ze zdziwieniem. Najwyraźniej
nie były jej znane klasyczne, ziemskie sztuki walki.
Jazz upadła na podłogę, krztusząc się krwią.
-
A teraz... – zaczęła złowieszczo Vanessa.
W tle dało się dosłyszeć chichot Tamitayi.
* * *
-
Jasmine, nie! – wrzasnęłam otwierając oczy. Ze zdziwieniem
stwierdziłam, że mam przed sobą przerażoną twarz Radforda.
-
Mogłabyś mnie ostrzegać, kiedy będziesz miała zamiar mieć te
swoje wizje? Od kilku godzin próbuję cię dobudzić – powiedział z wyrzutem.
Chłopak usiadł na łóżku, po czym podał mi rękę i
pomógł mi się podnieść.
-
Przepraszam cię, Rad – rzuciłam, łapiąc się za głowę.
Zmrużyłam oczy. Czułam się tak, jak gdyby jakaś
nieznanego pochodzenia siła uparcie starała się rozsadzić mi czaszkę. Nie był
to zwyczajny ból, ale niemożliwa do zniesienia katorga. Nigdy wcześniej podobne
bóle nie towarzyszyły moim wizjom. Czyżby miały mi one pomóc utożsamić się z
tym, co odczuwa Jasmine?
-
Wszystko w porządku? – spytał Radford zaniepokojony faktem, że
nie poruszyłam się od kilku minut, a mój oddech stał się nagle niezwykle płytki
i szybki.
Wciąż miałam przed oczami obraz Jazz zakutej w
kajdany i okładanej pięściami. Mocniej zacisnęłam powieki, chcąc obronić się
przed falą bólu.
-
Jazz – mruknęłam.
-
Jasmine? Co z nią?
Brunet cały czas wpatrywał się we mnie
zaniepokojony.
Nie odpowiedziałam. Próbowałam się położyć, ale ból
jedynie się nasilał. Zacisnęłam pięści, a głowę ukryłam między nogami.
Poczułam, jak po policzkach spływają mi cienkie stróżki łez.
-
Co ci jest, Elisabeth? – spytał chłopak.
Podniosłam głowę na nadziei, że uda mu się wyczytać
odpowiedź z mojej twarzy. Brunet ku mojemu zdziwieniu starł z mojego policzka
łzę i wziął ją do ust. Po chwili przyłożył dłonie do mojej głowy. Poczułam
niewysłowione ciepło, które na dobrą sprawę przyniosło mi jeszcze większy ból,
niż czułam do tej pory. Wrzasnęłam. Nie minęło jednak kilka sekund, a cały ból
niemalże całkowicie ustąpił.
-
Pomogło? – spytał po chwili.
Gdy się otrząsnęłam, spojrzałam na niego. Był
przerażony.
-
Tak, dziękuję – odparłam i wyciągnęłam rękę po butelkę wody
stojącą obok łóżka. Łyk chłodnego napoju ostatecznie zakończył moje cierpienie.
Radford westchnął z ulgą.
-
A teraz powiedz mi, co dokładnie się stało.
-
Miałam wizję -
zaczęłam.
-
To zdążyłem zauważyć – przerwał mi chłopak. – Co widziałaś?
Domyślam się, że Jasmine.
-
Tak – odparłam. – Wiem, gdzie się znajduje. I wiem też, że
jest w niebezpieczeństwie. Vanessa chciała, lub będzie chciała, przekonać ją,
aby zdjęła Znaki Ochronne z broni, jaka znajduje się w jej zbrojowni.
-
Zakładam, że Jasmine nie chce tego zrobić.
Przytaknęłam kiwnięciem głowy.
-
Czy ona... żyje? – spytał niepewnie Radford.
-
Nie jestem pewna – mruknęłam, po czym podniosłam się i
zaczęłam zbierać swoje ubrania.
Chwilę zajęło mi przemyślenie sytuacji, jaka miała
miejsce przed chwilą. Już po kilku sekundach miałam w głowie gotowy zarzut.
-
Sprawdzałeś, czy jestem almightianką, prawda? – spytałam z
zawadiackim uśmieszkiem na twarzy.
-
Co? Skąd ten pomysł? – Radford sprawiał wrażenie zaskoczonego.
-
Smak łez – zaczęłam – to jedna z czterech znanych mi
fizycznych różnic między almightianami i ludźmi.
-
To znaczy?
-
Almightianie mają słodkie łzy, nieproporcjonalne umięśnienie,
charakterystyczny znak na nadgarstku i magiczne zdolności, które czasem
objawiają się na przykład w postaci kocich uszu. Mam rację?
-
Lizz, twój spryt mnie przeraża – rzucił z uśmiechem Radford. –
Tak, co do wszystkiego masz rację.
-
A jak jest w moim przypadku? – spytałam, mimo iż już znałam
jego odpowiedź.
-
Bez smaku – odparł chłopak, wyglądał jednak na zaskoczonego
własnymi słowami. – No, może lekkie, słodkie zabarwienie. Naprawdę lekkie,
ledwo wyczuwalne.
-
A no właśnie – rzuciłam, siadając na niewysokim stoliku. –
Odkryłam to w sobie już dawno, ale nie byłam w stanie racjonalnie tego
wyjaśnić.
-
Niedobór soli w organizmie? – zaproponował chłopak, stając
przy oknie i umieszczając w ustach papierosa.
-
Też tak na początku myślałam, ale taka odpowiedź mi nie
starczała.
Radford ostentacyjnie wypuścił z ust kłąb dymu
wprost na ulice Tokio.
-
Wiesz, że razem z Jasmine rozważaliśmy możliwość, że nie
jesteś człowiekiem? Ale przecież almightianką też nie jesteś.
-
Wiem o tym. Nie mam tego dziwnego znaku na nadgarstku i tych
wszystkich magicznych mocy – stwierdziłam.
-
Znak to jedno. Almightianie też się z nimi nie rodzą. Ukazują
się one jedynie przy pierwszej pełni Ranjiny, czyli księżyca Danilli, kiedy
dziecko skończy 9 lat i zostanie poddany jej światłu. Skoro nigdy nie byłaś na
Danilli, nawet gdybyś była almightianką, nie mogłabyś mieć znaku. A do
magicznych mocy z powodzeniem możemy zaliczyć fakt, że miewasz te swoje wizje.
-
Inni ludzie też to potrafią – przypomniałam, jednakże Radford
znacząco pokręcił głową.
-
Nieprawda. Wiem, że wielokrotnie słyszy się o tym w mediach,
ale zapewniam cię, że to bzdury.
Brunet po raz kolejny wyrzucił peta przez okno.
Odniosłam wrażenie, że w czasie, gdy Radford usiłował mnie dobudzić, na
zewnątrz mógł uzbierać się już spory stosik niedopałków.
-
W takim razie zostańmy na chwilę przy stwierdzeniu, że należę
do bliżej nieokreślonego gatunku, dobrze?
-
W porządku – odparł brunet, umieszczając błękitną zapalniczkę
w szybko pustoszejącej paczce papierosów.
Udałam się do łazienki i wzięłam prysznic ze
świadomością, że moje człowieczeństwo poszło właśnie zachwycać się jelonkami.
* * *
-
Rad, Rad, Rad, zobacz, to Ruuuuuki! – krzyknęłam, widząc za
szybą drogiego sklepu z markowymi ubraniami wokalistę jednego z ulubionych
zespołów.
-
Rzeczywiście. – Chłopak uśmiechnął się na widok piosenkarza.
Gdy idol odwrócił się w naszą stronę, bez zastanowienia pomachaliśmy do niego
energicznie, na co on odpowiedział tym samym.
Chcąc zachować godność, ukłoniliśmy się grzecznie i
ruszyliśmy dalej, mimo iż w środku każde z nas zapragnęło wbiec do sklepu,
pochwycić piosenkarza i rozebrać go na czynniki pierwsze.
-
Na żywo jest jeszcze cudowniejszy – stwierdziłam, gdy
przeszliśmy kilka przecznic dalej.
-
Istotnie – odparła moja osobista Oaza Spokoju.
Naturalnie widok idola nie był dla Radforda czymś
niesamowitym. To on tu jest międzygalaktycznym ciachem, księciem i tak dalej.
To jemu powinni się kłaniać.
Kierując się w stronę lotniska, spotkaliśmy Katsuko
i Itsuko. Dziewczyny ukłoniły się serdecznie na nasz widok.
Nie minęła chwila, a komórka,
którą zabrałam ze sobą mimo sprzeciwu Radforda zaczęła wibrować. Bez
zastanowienia wybrałam zieloną słuchawkę.
-
Słucham?
-
Cześć, Lizz. Co słychać? – spytał
Phillip.
Na dźwięk jego serdecznego głosu
poczułam przyjemne ciepło w okolicy serca.
-
Wszystko w porządku – odparłam. –
A dlaczego pytasz?
-
Trochę zdziwiły mnie informacje o
twoim zaginięciu porozmieszczane w gazetach i na ulicach – odparł.
Niech to szlag.
-
Nic mi nie jest, Phil –
uspokoiłam go.
-
Uciekłaś z domu?
-
Nie do końca. Mam coś do
załatwienia – odparłam.
Radford obrzucił mnie pytającym
spojrzeniem.
-
Gdzie jesteś? – spytał spokojnie
Phillip.
Zastanowiłam się przez chwilę i
ostentacyjnie rozejrzałam w koło.
-
Pod Tokio Tower – odparłam i
zmrużyłam oczy. Obawiałam się reakcji kolegi.
-
Piękny stamtąd widok – mruknął i
zachichotał.
-
W rzeczy samej – odparłam z ulgą.
– Nie mów nikomu o naszej rozmowie, dobrze?
-
W porządku. Kiedy zamierzasz
wrócić?
Póki co zamierzam w ogóle wrócić.
-
Wkrótce.
-
W takim razie do zobaczenia.
Uważaj na siebie.
-
Dzięki.
Schowałam telefon do kieszeni.
-
To Phillip – powiedziałam,
uprzedzając tym samym pytanie Radforda. – Poznałam go na weselu, pamiętasz.
-
Kojarzę – mruknął chłopak. – Co
chciał?
-
Moja rodzicielka zgłosiła moje
zaginięcie. Pojawiły się listy gończe.
Radford przygryzł wargę. Zalała
go fala wściekłości. Bez dłuższego zastanowienia wydobył z plecaka paczkę
papierosów.
-
Wracaj do Tastentoon – rzucił.
-
Niema mowy! – krzyknęłam.
-
No wiem. To ty masz kasę.
-
Uchrrrrr... – warknęłam i
uderzyłam Radforda w ramię. – Nie denerwuj mnie!
Chłopak przez chwilę rozkoszował
się cuchnącym dymem.
-
Dobrze, przepraszam. Nie zabronię
ci jechać ze mną, ale nie odpowiadam za problemy z matką, które najpewniej
będziesz miała.
-
A tobie trojaczki przypadkiem nie
kazały zostać u Nathaniela? – rzuciłam.
-
Istotnie. Ja odpowiadam za swoje
problemy. – Chłopak tym razem niekulturalnie zostawił peta na ulicy. – Wyrzuć
tą komórkę.
-
Po co? – spytałam zaskoczona.
-
Mogą cię namierzyć i sprowadzić
do domu – wytłumaczył brunet.
-
Fakt.
Z bólem serca rozebrałam wiekowy
telefon na czynniki pierwsze, przełamałam kartę na pół i wyrzuciłam wszystko do
kosza.
-
Jak wrócimy...
-
To Creig kupi ci nową komórkę. Na
mnie nie licz – rzucił Rad.
Na myśl o ojczymie poczułam się
dziwnie.
-
Jak myślisz, martwi się o mnie? –
spytałam od niechcenia.
-
Nie mam pojęcia – pocieszył mnie
Radford. – To bite 200 kg czystego kamienia. Nie wiem, czy ma to w sobie jakieś
ludzkie uczucia.
Uśmiechnęłam się i dziarsko
ruszyłam przed siebie, uporczywie starając się zagłuszyć uczucie niepokoju,
nucąc ulubioną melodię.
* * *
-
Będzie mi brakować Tokio – stwierdziłam, patrząc tęsknym
wzrokiem na majaczące w oddali miasto. Samolot powoli wznosił się w powietrze.
-
A byłaś tu tylko jeden dzień – zauważył Radford.
-
Prawda? A czuję się tak, jak bym mieszkała tu od zawsze.
Zwróciłam się w stronę przyjaciela, gdy pogrążona w
mroku Japonia zniknęła mi z oczu.
-
Za dużo anime, moja droga.
-
Pff, odezwał się ten, co to anime nie ogląda – mruknęłam.
-
Ogląda, a jakże, ale nie bierze sobie tego aż tak bardzo do
serca – odparł chłopak biorąc do ręki czytaną wcześniej mangę.
-
Mów, co chcesz, ja swoje wiem.
Skrzyżowałam ręce na piersi i włożyłam maskę
pięciolatki, której ktoś właśnie zabrał ulubioną lalkę.
-
Uwielbiam, jak się złościsz. – Radford parsknął śmiechem.
-
A ja uwielbiam mordować z premedytacją – stwierdziłam.
-
To się przyda, kiedy już będziemy na miejscu.
Chłopak zwilżył opuszki palców śliną i przekręcił
stronę.
-
Zdajesz sobie sprawę z tego, że żartowałam? – spytałam.
Policzki bruneta były zaróżowiałe, co najpewniej
związane było z mangą, którą czytał.
-
A ja nie – odparł ze śmiertelnie poważną miną, nie odwracając
jednak wzroku od lektury.
Wyjrzałam za okno, za którym rozciągała się jedynie
czerń. Bezdenna otchłań. Co kryje się na jej dnie?
Czy rzeczywiście będę musiała zabijać, aby przeżyć?
Czy ktoś zginie z mojej ręki? Jak daleko będziemy musieli się posunąć, żeby
uratować przyjaciół?
Daj spokój, Lizz. Ci, z którymi przyjdzie ci się
zmierzyć, nie okażą ci litości. Jesteś nikim w porównaniu do nich i ich potęgi.
Polegniesz, jeszcze zanim cokolwiek zdołasz osiągnąć.
Racja. Czym ja się przejmuję? Nie znam się na walce. Nie byłabym w
stanie nikomu zrobić krzywdy. Nikt nie zginie z mojej ręki. To ja polegnę. Na
taki układ mogę się zgodzić.
___
Tak, tak, tak! Suprise,
najszybciej napisany rozdział! Mało treściwy, fakt, ale jest. Pod koniec nie
działo się zbyt wiele, ale z początku jestem zadowolona. Mogłam go co prawda
przedłużyć, ale chyba taka rozkmina Lizz na temat śmierci będzie dobrem
zakończeniem.
Myślę, że teraz właśnie
będę pisała częściej, bo wiele osób mnie do tego motywuje (nawet moja mama
O.o). Będzie dobrze. Jestem dobrej myśli.
Dziękuję za komentarze do poprzedniej
notki i będę wdzięczna za kolejne. To wszystko bardzo motywuje. Widzę, że jest
grupka osób, którym podoba się moje opowiadanie i bardzo mnie to cieszy.
Ostatnimi czasy obejrzałam takie anime jak „Another” i „Mirai Nikki”
(recenzje na moim drugim blogu), więc aż rwę się do pisania scen morderczej
walki i tym podobnych. Mam już plan, wszystko będzie dobrze.
Więcej Caspera! Więcei Caspera!
OdpowiedzUsuńA tak pozatym to jestem z ciebie bardzo dumna! Napisać rozdział tak szybko, to spory sukces :) Czekam na kolejne.
,, To on tu jest międzygalaktycznym ciachem, księciem i tak dalej. To jemu powinni się kłaniać." - może nie tyle co do cytatów co do opisu Radfordzia :D
Świetnie się czyta , powodzenia w dalszym pisaniu! ;)
OdpowiedzUsuńNie rozpisuje się sory ale coś mnie bierze i masakra xD
OdpowiedzUsuńTo tak tortury mnie denerwowały miałam ochot zmaterializować się tam i przywalić Vanessie xdd
Am, a wiem jeszcze lęk Lizz przed zabijaniem, ja tam bym chyba nie miała oporu stwierdzam nawet że chyba powinnam zająć się zabijaniem zawodowo :D
Do jutra ;****
Pisz mi coś nowego! Bo zabije ! ;p ;****
Kiedy tylko odpowiem na swoje pytania to zastaniesz nominowana, kotenieńku!
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana :)
OdpowiedzUsuńZapraszam tutaj: podziemny-azyl.blogspot.com
,,Nie wolno nominować bloga" A zdaje się, że nominowałaś mnie z innego bloga niż ten, co? :D Pomyślałam o wszystkich!
UsuńPiszesz świetnie, naprawdę. Masz cholerny talent, którego tylko pozazdrościć. Ładne, płynne zdania - jedno wychodzi z drugiego. Naprawdę niezwykłe... Nie marnuj talentu, bo kiedyś możesz pożałować.
OdpowiedzUsuńwww.wiek-to-tylko-liczby.blogspot.com
Lizz! Jak mogłaś zmienić ten piękny szablon????!!!!
OdpowiedzUsuńTen też jest niczego sobie, muszę przyznać :D Wydaje mi się jednak, że rozmiar czcionki w nagłówku jest zbyt mały.
I tak Cię kocham.
Witaj,
OdpowiedzUsuńostatnia notka na Twoim blogu jest z 17 listopada, czyli grubo ponad regulaminowy miesiąc, jednak jeśli nadal chcesz zostać oceniona, to daj mi znać na Literackiej Krytyce, a przymknę na to oko ;)
Pozdrawiam,
Amira