-
Skończcie
to – mruknęłam nerwowo i obejrzałam się za siebie.
Radford wypuścił z płuc
kłąb zatrutego tytoniem powietrza. Z obrzydzeniem odwróciłam głowę, zanosząc
się kaszlem. Nathaniel rzucił niedopałek na ziemię, po czym wgniótł go w glebę
czubkiem buta.
-
Spokojnie
– rzucił Nathaniel, poprawiając rękaw kremowej bluzy. – Mamy jeszcze sporo
czasu.
-
Pół
minuty to twoim zdaniem sporo czasu?! – wycedziłam z wyrzutem, kątem oka
zerkając na zegarek.
-
Nawet
nie wyobrażasz sobie, co można zrobić przez pół minuty – wtrącił się Radford,
uwodzicielsko puszczając oko w stronę przyjaciela.
-
I
zakładam, że nie chcę się dowiedzieć – mruknęłam pod nosem, przyglądając się
niechętnie, jak Nathaniel wspina się na palce, aby dosięgnąć ust Radforda. –
Dość tego!
Mój krzyk został
zagłuszony przez dźwięk dzwonka. Wdzięczna losowi, chwyciłam przyjaciół za ręce
i pociągnęłam w stronę budynku szkoły.
-
Przepraszamy
za spóźnienie – wydukałam, dysząc ciężko.
-
A
czy mogę poznać powód spóźnienia? – Belfer odłożył dziennik na masywne biurko i
poprawił okulary, które uprzednio zsunęły się na czubek orlego nosa.
-
Nie
– rzuciłam krótko, po czym spuściłam głowę i ruszyłam w stronę swojej ławki.
Radford i Nathaniel poszli w moje ślady. Nauczyciel odprowadził nas wzrokiem.
Zajęłam miejsce obok
Jasmine. Gdy usiadłam, dziewczyna pociągnęła nosem.
-
Znowu?
– spytała z wyrzutem, po czym przysunęła sobie do twarzy mój rękaw i odepchnęła
ze wstrętem.
Jazz była niewysoką,
obdarzoną anielskim urokiem dziewczyną. Jej blond włosy sięgały połowy
pośladków. Miała na sobie wąskie jeansy i błękitny sweterek, który gładko
otulajął jej smukłą figurę. Charakterystyczną cechą jej wyglądu były
nienaturalnie duże, szmaragdowe oczy.
-
Tak
– odpowiedziałam, wydobywszy z purpurowej torby zeszyt i właściwy podręcznik.
-
Nie
musisz robić tego z nimi. – Jazz rzuciła spojrzenie w stronę dwójki przyjaciół,
którzy mimo bacznej obserwacji nauczyciela toczyli zaciętą dyskusję.
-
I
nie robię – odparłam, podążając za wzrokiem dziewczyny.
– Ale nawet przebywanie z nimi sprawia, że cuchnę jak pokój
nauczycielski w dniu inspekcji Sanepidu – mruknęłam.
Jasmine z trudem
stłumiła napad śmiechu. Turkusowy ołówek stoczył się ze stolika i z trzaskiem
uderzył o podłogę. Dziewczyna schyliła się po
niego, skupiając tym samym na sobie uwagę klasy.
McAllen przemaszerował
po sali, zatrzymując się przed moją ławką. Jego łysina pobłyskiwała w świetle
szkolnych lamp. Okulary w grubych, czarnych oprawkach znów zsunęły się
niebezpiecznie. Dłoń zaciskała się na drewnianym wskaźniku tak mocno, że widoczne
stały się pobielałe knykcie mężczyzny.
-
Panno
Masite – głos belfra przeszył ciszę niczym wystrzelona z łuku strzała. – Czy
mogłaby pani łaskawie trzymać swoje przyrządy piśmiennicze w obrębie
przydzielonej pani ławki? Pani zachowanie rozprasza klasę.
Jasmine wpatrywała się w
nauczyciela z przerażeniem. W porównaniu z postawnym mężczyzną sprawiała
wrażenie beznadziejnie bezbronnej.
-
Tak
– odparła cicho dziewczyna, drżącą dłonią wsuwając ołówek do piórnika w
granatową kratkę. – Przepraszam.
-
Temat
lekcji brzmi – zaczął nauczyciel, odwracając się przodem to tablicy - Stany
Zjednoczone po II Wojnie Światowej. Proszę otworzyć podręczniki na stronie 176.
W klasie rozległ się
cichy szelest. Uczniowie pochylili się nad zeszytami i zaczęli notować temat. W
piórniku Jasmine odnalazłam piszący długopis, po czym przelałam słowa profesora
na papier.
Henry McAllen, wiekowy
mężczyzna z postępującą łysiną uważany był za najsurowszego z naszych
nauczycieli. Każda lekcja z nim była jednoznacznym wyrokiem śmierci. Karał dosłownie
za wszystko – za kichnięcie, zagięcie rogu książki, zbyt krzykliwy strój.
Patrząc na niego, często zadawałam sobie pytanie: „Skąd w jednym człowieku może
być tyle nienawiści?”.
Mimo bezwzględnej
antypatii do nauczyciela, niezdrowo się nim interesowałam. Nie, nie byłam w nim
zakochana. Tu chodziło o coś zupełnie innego. McAllen był bowiem kolejną
postacią związaną z tajemnicą, której odkrycie stało się moją obsesją.
Powiązanie było proste – jedenaście lat temu to jego rodzony brat zginął w
niecodziennym wypadku. Czy jest możliwe, że i on wie coś na temat szyfru?
Lekcja minęła mi na
podobnych przemyśleniach. Po dzwonku, gdy moi rówieśnicy opuścili salę, ja
zostałam na miejscu, tym samym wzbudzając zainteresowanie nauczyciela.
-
Coś
nie tak, panno Kaviste? Lekcja już się skończyła, może pani opuścić salę –
poinformował mnie.
-
Prawdę
mówiąc, to chcę zadać panu pewne pytanie. Zna się pan na szyfrach? – spytałam
niepewnie. Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy napotkałam jego lodowate
spojrzenie.
McAllen zaintrygowany
pochylił się nad biurkiem. Powoli podeszłam w jego stronę.
-
To
zależy, o jakim szyfrze mówimy, Elisabeth.
W dłoni ściskałam
fragment jednej ze stron księgi znalezionej na zapleczu baru Jeffereya.
Niepewnie podałam go nauczycielowi. Mężczyzna rozwinął go z zaciekawieniem,
poczym wlepił w niego wzrok. Zmrużył oczy, aby lepiej widzieć litery. Jego
twarz wyrażała fascynację i zaniepokojenie jednocześnie. Zdawał się również w
pełni rozumieć czytany tekst. Po chwili zmiął skrawek papieru w dłoni. W okolicy
mojego żołądka zagnieździło się nieprzyjemne uczucie, gdy cisnął papierową
kulką w stronę kosza.
-
Skąd
to masz? – Jego głos uderzył mnie niczym kamienna lawina sunąca ze szczytu
urwiska.
-
Wyrwałam
z książki – odparłam spokojnie.
-
Jakiej?
Gdzie ją znalazłaś? – ciągnął.
-
Najpierw
niech pan mi powie, co oznaczają te znaki? To jakiś szyfr, prawda?
-
Gdzie
znalazłaś tą książkę!? – krzyknął. Przerażona skurczyłam się w sobie.
-
To
poufna informacja – wyszeptałam, wlepiając wzrok w czubki butów.
-
W
takim razie ta o szyfrze tak samo. Jeśli nie powiesz mi, gdzie znalazłaś tą
książkę, nie pomogę ci. Skończyłem. – McAllen odsunął szufladę biurka, po czym
wyciągnął z niej potężny wolumin.
-
Czyli
rozumie pan te znaki, tak? – nie dawałam za wygraną.
Mężczyzna zignorował
moje pytanie. Mimo wszystko utwierdził mnie w przekonaniu, że ten szyfr ma
jeszcze większe znaczenie, niż mi się zdawało.
Obruszona, opuściłam
salę, zatrzaskując za sobą drzwi z hukiem.
„Muszę rozszyfrować te
znaki!”, powtarzałam w myślach. Skoro tak wiele znaczą one dla profesora
McAllena, nie mogą być bezwartościowe. I kim tak naprawdę jest pan McAllen? Co
takiego ukrywa? Jest to kolejna rzecz, której za wszelką cenę muszę się
dowiedzieć.
*
* *
Świeże powietrze
przyjemną bryzą owiewało moją twarz, rozrzucając przy tym kasztanowe loki.
Wypełniona po brzegi torba z łoskotem obijała się o biodra, w czasie gdy
pokonywałam kolejne szczeble stalowej drabiny.
-
Spóźniłaś
się - stwierdził z wyrzutem Nathaniel, wskazując na granatowy zegarek
oplatający nadgarstek Radforda.
-
Czyżby?
- zsunęłam torbę z ramienia, po czym rzuciłam ją na kolana Nathaniela i
usiadłam na niewysokim, betonowym murku. - Ciekawe, ile czasu tobie zajęłoby
stanie w kilometrowej kolejce po pieczywo? - warknęłam. W powietrzu rozległ się
melodyjny rechot Radforda. - Przekonamy się o tym następnym razem.
-
Słucham?
- Nath obruszył się. - Ja jestem facetem, to baby robią zakupy.
-
Pfff,
odezwał się znawca kobiet! - prychnęłam, z trudem powstrzymując przemożną chęć
pochwycenia czegoś ciężkiego i rozbicia tego czegoś na głowie kolegi.
Nathaniel był
rozpoznawany z dwóch powodów - przez swoją odmienną orientację seksualną oraz
przez nietuzinkową bezczelność i awanturniczość. I chociaż jako blondyn o
głębokim, błękitnym spojrzeniu cechował się niezwykłą urodą, nie ma na świecie
nikogo bardziej irytującego niż on. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, w jaki
sposób Radford wytrzymał z nim tyle czasu. A warto napomnieć, iż moi
przyjaciele są parą od niespełna dwóch lat.
Chichot Radforda
przerwał naszą konwersację. Włosy o barwie mahoniu kaskadami spłynęły z jego
ramion, gdy pochylił się, aby musnąć ustami policzek blondyna. Nathaniel
zarumienił się, po czym splótł palce swej dłoni z dłonią Radforda.
-
Nath
chciał powiedzieć, że jest ci bardzo wdzięczny, Lizz, za to, iż zadałaś sobie
tyle trudu, aby przynieść nam lunch. Mam rację, kochanie? - szmaragdowe oczy
Radforda przeszyły blondyna na wskroś.
Nathaniel spojrzał na
mnie z nieukrywaną niechęcią.
-
Pewnie
- prychnął, z twarzą niewiniątka ukrywając się w ramionach Radforda.
Brunet wciągnął rękę po
purpurową torbę spoczywającą na kolanach Natha.
-
Co
nam dziś przyniosłaś, Lizz? - spytał, podejmując zawziętą walkę z suwakiem.
-
Nic
specjalnego. Pieczywo, ser, salami...
-
Uwielbiam
salami! - wyrwał się Nathaniel, po chwili jednak znów zanurzył się w ciepłych
objęciach Radforda, uciekając tym samym przed mym spojrzeniem.
-
Co
jeszcze? - Brunet rozłożył na betonowej powierzchni poplamioną kawą serwetę o
barwie pergaminu, po czym kolejno poukładał na niej przystawki, jakie udało mi
się kupić.
-
Sałata,
pomidor, sok, woda. Na nic więcej nie starczyło mi pieniędzy - przyznałam. - I
tak już jestem kompletnie spłukana. Jutro ktoś inny będzie musiał zafundować
nam obiad.
Spojrzenia moje i
Radforda spoczęły na Nathanielu.
-
Ja?
- Nath poderwał się niczym oparzony. - Nie ma mowy! Wytłumaczcie mi, dlaczego
nie możemy tak jak cywilizowani ludzie skorzystać ze szkolnej stołówki, tylko
gnieździmy się na dachu i biegamy do spożywczego po to, co inni mają za darmo?
Razem z Radfordem
wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia.
-
Powiedz
mi, Nath, czy ty kiedykolwiek korzystałeś ze szkolnej stołówki? - spytałam,
krzyżując ręce na piersi.
-
Nie
- odparł, spoglądając pytającym wzrokiem na Radforda.
Brunet zaśmiał się
dźwięcznie.
-
To
się ciesz i dziękuj losowi, że nie dane ci było doświadczyć tej gehenny -
rzekłam. Na mojej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech.
-
Aż
tak źle? - Blondyn skierował pytanie do swojego chłopaka.
-
Nie
chcesz wiedzieć - odparł Radford, przełknąwszy spory kęs apetycznie
wyglądającej kanapki.
Nathaniel, zbity z
pantałyku, zabrał się za przyrządzanie dla siebie lunchu.
Kromkę chleba przykryłam
liściem sałaty, a na to położyłam plaster sera i salami. Lubiłam różnorodność w
swoim jadłospisie, a zjeść byłam w stanie wszystko - począwszy od szpinaku,
kiełków, brokuł i tym podobnej zieleniny, a na sushi, sashimi i na różnych
zmyślnych potrawach mięsnych kończąc. Poszczycić się mogłam również
niecodzienną odpornością na ostre potrawy - byłam w stanie przełknąć bez
skrzywienia pizzę z papryczką chilli, doprawioną dużą ilością pieprzu i polaną
sosem, którego głównym składnikiem było świeże wasabi.
-
Smacznego
- wykrztusiłam, przełykając kęs swego kulinarnego tworu. Moi przyjaciele
odpowiedzieli mi zgodnym pomrukiem.
Jak możesz marnować czas
na jedzenie, kiedy klucz do rozwikłania tajemnicy jest tak blisko?
Rozejrzałam się w koło w
poszukiwaniu osoby, która mogła wypowiedzieć to zdanie. Poza mną i dwójką
rozkochanych w sobie gimnazjalistów na dachu szkoły nie było nikogo. No tak.
Czy powinnam martwić się tym, że słyszę głosy? Co gorsza - wiem dokładnie, do
kogo należał ten głos. I wiem również, że ta osoba nie żyje już od ponad 10
lat.
-
Tak,
wiem tato - mruknęłam pod nosem. - Ale dalej nie wiem, od czego mam zacząć.
Czego mam szukać?
Spoczęły na mnie
pytające spojrzenia chłopaków.
-
Mówiłaś
coś? - spytał Radford.
-
Ja...
nie, nic - odparłam, poprawiając rękaw bluzy.
Moja odpowiedź wyraźnie
nie usatysfakcjonowała moich kolegów, na szczęście zrezygnowali z dalszej
rozmowy i zajęli się sobą nawzajem.
"Klucz do
rozwiązania zagadki jest tak blisko..." Ale gdzie? Tu, na dachu podrzędnej
placówki oświatowej, w takiej dziurze jak Tastentoon? Szczerze w to wątpię. I
chociaż jako detektyw-amator powinnam wyzbyć się wszelkich uprzedzeń, nie
jestem w stanie przyjąć do siebie takiej możliwości. Chociaż...
Przesunęłam wzrokiem po
sylwetce mojego ciemnowłosego przyjaciela. Radford od dawna był przeze mnie
podejrzewany o jakiś związek z tajemnicą, której odkrycie spoczywa na moich
barkach. Ale co może łączyć go z tym wszystkim? I na czym cała ta tajemnica
polega?
Gdybym chociaż
wiedziała, czego szukam... a kiedy już odnajdę odpowiedź, skąd mam
wiedzieć, że to właśnie to?
-
Tato,
dlaczego powierzyłeś mi tak niewiarygodnie trudne zadanie? Wiesz dobrze, że nie
dam sobie rady - szepnęłam do siebie, wznosząc oczy ku niebu.
Radford spojrzał na mnie
zaintrygowany, lecz gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, jego uwaga znów
skupiła się za kanapce.
Dźwięk szkolnego dzwonka
wyrwał mnie z zamyślenia. Podniosłam się z zimnej, betonowej powierzchni,
zarzucając torbę na ramię. Brunet zawinął resztki jedzenia w poplamiony obrus,
po czym schował zawiniątko w drewnianej skrzyni. Nathaniel rzucił mu pytające
spojrzenie.
-
Zostanie
na jutro - wytłumaczył, zarzucając zakurzony plecak na ramię. Nathaniel poszedł
w jego ślady i po chwili całą trójką znów znaleźliśmy się na szkolnym
dziedzińcu.
-
Co
mamy teraz? - spytałam, kładąc rękę na drzwiach budynku szkoły.
-
Biologię
- odparł Radford.
Naparłam na drzwi, które
niespodziewanie zaczęły stawiać opór. Naciskałam z całej siły, jednak moje
poczynania okazały się daremne - drzwi bezsprzecznie były zamknięte.
-
Ani
drgną. Zamknięte – skomentowałam, opuszczając ręce ze zrezygnowaniem.
-
Co?
- Radford naparł na drzwi, tak jakby moje słowa mu nie wystarczyły. -
Rzeczywiście - skwitował, odwracając się do nas. - I co teraz?
Nathaniel wydobył
spośród burzy blond loków granatową spinkę.
-
Może
wytrych? - zasugerował, wykrzywiając usta w głupkowatym uśmiechu.
-
Obawiam
się, że to nic nie da. - Radford wskazał ręką na drzwi, w których nie było zamka.
Nathaniel westchnął ciężko.
Nagle za oszklonymi
drzwiami ukazała się znajoma postać kobiety w długim, granatowym fartuchu,
której ognisto rudy warkocz, niczym miotła, zamiatał podłogę.
-
Co
wy tu robicie? - spytała, otwierając drzwi na oścież. Wyraz jej twarzy nie
wróżył nic dobrego.
-
Chcemy
wejść do szkoły, proszę pani. - Radford usiłował wyminąć ją w drzwiach, jednak
jego starania okazały się bezcelowe. Kobieta zagrodziła mu drogę ramieniem.
-
O
tej godzinie? - warknęła. - Lekcje dawno się już zaczęły.
-
Wiemy
o tym, proszę pani. Proszę wybaczyć nam spóźnienie, ale naprawdę musimy dostać
się do środka - wydukałam łamiącym się głosem.
Pani Hackins, nasza
szkolna woźna, była jedną z tych osób, które przyprawiały mnie o gęsią skórkę.
-
Ależ
oczywiście, że wejdziecie do środka. - Usta kobiety wygięły się w toksycznym
uśmiechu. - Prosto do gabinetu dyrektora.
-
Nie,
panno Hackins, błagamy! To się więcej nie powtórzy! - Krzyk Nathaniela był tak
rozpaczliwy, że aż przyprawiał o dreszcze.
-
Oczywiście,
że się nie powtórzy. - Kobieta chwyciła moich przyjaciół za kołnierze, po czym
poczęła ciągnąć ich w kierunku doskonale znanego nam gabinetu. - Dyrektor da
wam stosowną nauczkę, którą zapamiętacie na długo, zapewniam was.
Krocząc w haniebnym
pochodzie, ze skruchą wlepiłam wzrok w czubki swych butów. To nie pierwszy raz,
kiedy znaleźliśmy się na dywaniku u dyrektora. Swoją drogą, musiał mieć nas za
prawdziwych chuliganów, podczas gdy my zwyczajnie lubiliśmy dobrze zjeść.
Zatrzymaliśmy się przed
ostatnimi drzwiami w końcu skąpanego w mroku i bezwzględnej ciszy korytarza.
Kobieta, z wyrazem triumfu na twarzy, wyciągnęła przed siebie pulchną dłoń, po
czym z całą siłą, na jaką było ją stać, zapukała do drzwi, przerywając tym
samym rozkoszne milczenie.
-
Dyrektorze
Ackuma! - krzyknęła radośnie. - Mam tu troje spóźnialskich.
-
Wprowadź
ich tutaj, Henrietto. - Kobieta ze zdecydowaniem nacisnęła klamkę, po czym
wepchnęła nas do środka niczym skazańców do celi.
Siedzący za biurkiem
mężczyzna był dość drobnej postury, mimo to budził wokół siebie ogromny
respekt. Srebrzysty tupecik gładko opadał na czoło, przysłaniając pasmami
grzywki bystre oczy, patrzące na świat znad podniszczonych okularów. Dyrektor
miał na sobie przestarzały, brązowy garnitur z lekkimi przetarciami na
łokciach. Spod przykrótkich rękawów wystawały mankiety bawełnianej koszuli.
-
Niech
zgadnę... panna Kaviste, oraz panowie Brownese i Woodly, mam rację? -
stwierdził, nie podnosząc nawet wzroku znad rozłożonego na biurku pliku kartek.
-
Nie
inaczej, panie dyrektorze - powiedziała woźna z nieukrywaną satysfakcją.
Mężczyzna rozsiadł się
wygodnie w swoim fotelu, ręce oparł na podłokietnikach, a palce w iście
politycznym geście złączył ze sobą na wysokości piersi.
-
Może
pani już odejść, panno Hackins.
Kobieta dygnęła
nieznacznie, po czym zwróciła się w kierunku wyjścia, rzucając nam na odchodnym
przepełnione jadem spojrzenie. Drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem.
Nathaniel wystawił na przód jedną nogę, po czym skrzyżował ręce na piersi. Lubił sprawiać wrażenie pewnego siebie, mimo iż z nas wszystkich to on bał się najbardziej. Tak przynajmniej twierdził Radford, zapewniając mnie o niezwykłej delikatności swego lubego.
Ackuma kilkakrotnie zastukał palcami o blat biurka. W ich rytmie po plecach przebiegł mnie dreszcz.
Nathaniel wystawił na przód jedną nogę, po czym skrzyżował ręce na piersi. Lubił sprawiać wrażenie pewnego siebie, mimo iż z nas wszystkich to on bał się najbardziej. Tak przynajmniej twierdził Radford, zapewniając mnie o niezwykłej delikatności swego lubego.
Ackuma kilkakrotnie zastukał palcami o blat biurka. W ich rytmie po plecach przebiegł mnie dreszcz.
-
Panno
Kaviste... - spojrzenie jasnobłękitnych, starczych oczu na chwilę złączyło się
z moim. Speszona szybko spuściłam wzrok. - Jest pani idealnym przykładem na poparcie
przysłowia, iż nie należy sądzić książki po okładce. Wydaje się być pani osobą
tak spokojną, poukładaną... jednak widzę, że szkolne reguły nieszczególnie
przypadły pani do gustu, w wyniku czego widuję panią częściej niż własną
sekretarkę! Może mi pani wytłumaczyć, jak do tego doszło?
Spojrzenie dyrektora
przeszywało mnie na wskroś, piekło niczym ogień, a jednocześnie mroziło niczym
lód. Nawet w drugim końcu pomieszczenia dało się słyszeć przyspieszony oddech
mężczyzny.
-
Ja...
- W głowie miałam gotową odpowiedź, jednak głos ugrzązł gdzieś w gardle. - Nie
mogę.
Ackuma nie skomentował
mojej wypowiedzi, a jedynie westchnął głęboko, po czym przeniósł swoją uwagę na
moich współwięźniów.
-
A
panowie? - Jego głos można było w tym momencie przyrównać do syku węża. - Was
również nie łatwo podejrzewać o takie... chuligaństwo. Jaki jest powód waszego
zachowania?
Radford płytko nabrał
powietrza, po czym zrobił krok do przodu. Nathaniel spojrzał na niego z obawą.
-
Panie
dyrektorze. - Głos bruneta brzmiał czysto i pewnie. - Zapewniam, że żadne z nas
nigdy nie zrobiło niczego, co podchodziło by pod chuligaństwo. My jedynie mamy
pewien problem z punktualnością - stwierdził, chowając dłonie za plecami. Stał
prosto, pierś dumnie wypinając do przodu.
-
Śmiem
wątpić, panie Brownese. – Ackuma z ciężkim stęknięciem podniósł się znad
swojego biurka, po czym podszedł do Radforda i pochylił się nad nim niczym
wampir nad swoją ofiarą. – Czyli pan twierdzi, że ta lekka woń tytoniu znalazła
się na pańskiej koszuli zupełnie przypadkiem, tak?
Brunet ścisnął pięści do
tego stopnia, iż odznaczyły się na nich pobielałe knykcie.
-
Paląc
poza terenem szkoły nie łamiemy jej reguł, panie dyrektorze. Obowiązują nas one
jedynie tutaj, w godzinach lekcyjnych – stwierdził.
-
W
tej kwestii się z panem zgadzam, jednak musi pan przyznać, iż szkolny zakaz
został przez pana złamany właśnie na jej terenie. Mam rację?
Radford nie
odpowiedział, a jedynie spuścił wzrok. Nigdy nie wątpiłam w jego umiejętności
dyplomatyczne, jednak, jak każdy z nas, jest człowiekiem i miewa gorsze dni.
Na twarzy dyrektora
pojawił się uśmiech satysfakcji. Podszedł do swojego biurka, po czym z niewielkiej
szuflady wyciągnął coś na kształt pilota. Skierował go w stronę szafki, po czym
nacisnął przycisk, a ona posłusznie się rozstąpiła, ukazując plazmowy ekran.
Wyświetlane były na nim obrazy z kamer zamontowanych w najprzeróżniejszych
miejscach naszej placówki, nie omijając kącika za salą gimnastyczną, gdzie
byliśmy razem z Radfordem i Nathanielem dzisiejszego ranka. Dyrektor rzucił nam
toksyczne spojrzenie, po czym rozciągnął na pełny ekran obraz doskonale znanego
nam miejsca, a następnie cofnął taśmę do momentu, w którym całą trójką się tam
znajdywaliśmy. Z przerażeniem wpatrywałam się w miniaturę swej postaci, która
podskakiwała na skutek porannego chłodu, uciekając jak najdalej od palaczy.
Kłąb szarego dymu zakrył na chwilę obiektyw kamery. Po chwili rozwiał go wiatr,
ukazując moich przyjaciół złączonych w przyjacielskim pocałunku. Chwilę później
moja postać chwyciła dwóch pozostałych za ręce, po czym pobiegli w kierunku
szkoły, uciekając tym samym spod objęć kamery.
Szafka z głośnym
zgrzytem znów się zamknęła. Na twarzy dyrektora malowała się chora satysfakcja.
Stojący obok mnie Nathaniel poczerwieniał na twarzy. Mięśnie na plecach
Radforda napięły się do granic wytrzymałości.
-
Musicie
wiedzieć, że tak samo brzydzę się palaczami, jak i pederastami – stwierdził,
odkładając chromowanego pilota na jego miejsce.
-
Za
to nie może ich pan karać! – wypaliłam. Szybko jednak pożałowałam swego
wybuchu. Speszona, spuściłam wzrok, po czym ukryłam się za Nathanielem.
-
Ma
pani rację, jednak za palenie: jak najbardziej – poinformował nas mężczyzna.
Przygnębieni,
spuściliśmy głowy ze skruchą. Dyrektor miał zupełną rację. Moi przyjaciele
złamali prawo i teraz będą musieli ponieść konsekwencje. A ja, jako dobra
koleżanka, będę zmuszona cierpieć katusze razem z nimi.
Ackuma okrążył swój
gabinet, po czym zatrzymał się przy oknie, wlepiając wzrok w spacerujących za
nim przechodniów. Głośnym, karcącym westchnięciem nadał atmosferze niesłychanej
powagi.
-
Zdajecie
sobie sprawę z tego, że wasza trójka bije wszelkie rekordy w dziedzinie
nieposłuszeństwa? Wasze kartoteki zajmują więcej miejsca, niż te należące do
reszty uczniów razem wzięte! W naszej szkole nie ma miejsca dla takich, jak wy.
– W tym momencie odwrócił się do nas. Jego spojrzenie wyrażało ból. – Jeszcze
jeden wybryk i cała wasza trójka zostanie wydalona ze szkoły. Rozumiemy się?
Zgodnie przytaknęliśmy
kiwnięciem głowy.
-
Panno
Brownese – rzucił dyrektor, podnosząc słuchawkę telefonu – proszę odprowadzić
naszych buntowników do kozy.
Po kilku sekundach w
drzwiach gabinetu ukazała się smukła postać młodej kobiety. Srebrzystobiałe
włosy związane w koński ogon niczym wodospad spływały po jej ramieniu.
Spojrzenie jej czekoladowych oczu paliło żywym ogniem.
-
Za
mną – rzuciła chłodno, po czym szybkim krokiem opuściła pokój.
Wymamrotaliśmy
nieznaczne „do widzenia”, po czym pobiegliśmy za sekretarką. Ackuma zamknął za
nami drzwi.
W ciemnym korytarzu
słychać było jedynie miarowe stukanie obcasów kobiety i nieskoordynowany bieg
naszej trójki.
-
Jessica,
przepraszam! – krzyknął Radford rozpaczliwym głosem, dorównując kroku
sekretarce. – To nie tak, jak myślisz! Nie zrobiliśmy nic złego! On nas
nienawidzi, uwziął się na nas!
Jessica Brownese była
siostrą Radforda, tudzież bliźniaczką Jeffereya. Od tragicznego wypadku, w
którym zginęli rodzice mojego przyjaciela, jest dla niego zastępczą matką. I
choć Radford stara się, jak tylko może, stosunki między nimi nie są najlepsze.
-
Który
to już raz? – spytała, zatrzymując się nagle. Ręce oparła na biodrach w geście
godnym księżniczki z bajecznego królestwa.
-
Czwarty?
– zasugerował niepewnie Radford.
-
Tak,
ale tylko w tym tygodniu! Nie możesz wylecieć z kolejnej szkoły, rozumiesz? Nie
stać nas, aby opłacać Ci prywatne nauczanie! Jak ty możesz tak... – Dziewczyna
odgarnęła z twarzy pasmo grzywki. – Co zrobiliście tym razem?
Spojrzałam
porozumiewawczo na Radforda, potem na Nathaniela. Nie mogli jej powiedzieć, z
drugiej strony nie powinni jej okłamywać. Zawsze mogła spytać dyrektora. Zostało
nam jedynie liczyć na szczęście.
Wysunęłam się przed
Radforda, po czym spojrzałam w oczy Jessici. Ich kształt niczym nie różnił się
od oczu mojego przyjaciela.
-
To
moja wina. Kamery zarejestrowały, jak paliłam przed lekcjami. Nathaniel i
Radford po prostu byli wtedy ze mną, a wiesz dobrze, że sprawiedliwość nigdy
nie była mocną cechą naszego dyrektora. – Starałam się zasymulować drżenie
głosu, aby brzmieć jak najwiarygodniej. I muszę przyznać z zadowoleniem, że mi
się udało.
Jessica nie
odpowiedziała. Pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym odwróciła się od nas i
ruszyła w kierunku naszego małego więzienia.
-
Tak
czy inaczej, musicie ponieść karę. Kilka godzin w kozie z pewnością wam nie
zaszkodzi.
Radford chwycił mnie za
rękę, po czym pochylił się nad moim uchem. Owionął mnie jego ciepły oddech.
Teraz rozumiem, czemu Nathaniel tak lubi, kiedy Rads szepce mu do ucha.
-
Dlaczego
to zrobiłaś? – spytał, nie kryjąc zaskoczenia moim zachowaniem.
-
Przecież
nie mogłeś powiedzieć jej prawdy. Ja mogłam skłamać, mnie i tak nic nie może
zrobić – odparłam, odsuwając się od chłopaka.
-
A
jeśli powtórzy to twojej mamie? O tym nie pomyślałaś? – Nathaniel, który do tej
pory jedynie się przysłuchiwał, włączył się do rozmowy.
Ostentacyjnie machnęłam
dłonią.
-
Nie
powie, mogę się założyć. A nawet jeśli, w tedy wyjaśniłabym mamie całe zajście.
Jestem pewna, że zrozumie.
Ciemnoniebieskie drzwi
otworzyły się. Naszym oczom ukazała się przeciętna sala lekcyjna. Okno było
otwarte na oścież, dzięki czemu można było rozkoszować się świeżym powietrzem.
Za biurkiem rozsiadła się młoda, blondwłosa nauczycielka, wlepiając wzrok w
strony kolorowego magazynu. W ławkach siedziały dwie dziewczyny, każda zajęta
swoimi sprawami.
-
Trzy
godziny – rzuciła Jessica, po czym wpuściła nas do środka i zamknęła drzwi z hukiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz