Zegar mozolnie wybijał
północ. Kukułka poruszała się powoli, jak gdyby na siłę chciała zatrzymać
ostatnie sekundy dnia. Gdy jednak zdała sobie sprawę z tego, że na to już za
późno, zrezygnowana ukryła się w drewnianej, bogato zdobionej obudowie.
Obudowie, która nawet w najmniejszym stopniu nie pasowała do reszty sprzętów w
pomieszczeniu. Co więcej – każdy z przedmiotów znajdujących się w niewielkim
salonie zdawał się być z innej bajki. Przeciętny obserwator mógł z powodzeniem
wyciągnąć wniosek, że osoba urządzająca ten pokój nie miała zielonego pojęcia o
wystroju wnętrz bądź była bardzo oryginalnym i niezrozumianym przez ludzkość
artystą. Ja jednak zostałabym przy pierwszej opcji.
Po kilku sekundach oszklone drzwi saloniku otworzyły się, a do środka z
impetem wpadły dwie postaci złączone w namiętnym tańcu. Słabe światło lamp
ulicznych wpadające do pokoju nie pozwalało na rozpoznanie ich twarzy, po
sylwetkach jednak dało się określić, iż były to dwie młode kobiety. Nieco
wyższa z nich sprawnie zaciągnęła swoją partnerkę na kanapę i usiadła na niej
okrakiem. Nie mówiły nic. Od ścian echem odbijały się jedynie odgłosy
sygnalizujące, jak wielkiej rozkoszy doznają kobiety. Wyższa szybko ściągnęła
ubranie ze swej partnerki, ta druga natomiast wplotła palce w jej włosy i
przyciągnęła jej głowę po siebie, jednocześnie wpijając się w jej usta, z
których wydostał się głośny jęk.
Zrobiło mi się niedobrze, gdy kolejna część garderoby wylądowała na
podłodze. Usiadłam na parapecie i odruchowo zasłoniłam oczy rękoma, pozwalając
sobie jedynie przez palce obserwować poczynania kobiet. Nie było wątpliwości,
że nie zdają sobie sprawy z mojej obecności. Ta scena była tylko kolejną wizją.
Tylko w jakim celu została mi pokazana?
-
Vanesso... – wyjęczała jedna z dziewczyn. – Chcę cię zobaczyć.
Oczywistym był fakt, iż
dla nich – podobnie jak dla mnie – ciemność stanowi swego rodzaju przeszkodę.
Wyższa z kobiet wyciągnęła rękę przed siebie i włączyła nowoczesną lampę,
groteskowo kontrastującą ze złoconą szafką, na jakiej stała. Moim oczom ukazały
się twarze kochanek.
Tamitaya uśmiechnęła się
szeroko, widząc przed sobą obnażoną dziewczynę. Zachichotała cicho, po czym
ponownie zaczęła obdarzać ją pocałunkami. Ja natomiast z każdą chwilą coraz
bardziej zachwycałam się faktem, jak bardzo mogą pasować do siebie ciała dwóch
nastolatek. Ich – nie oszukujmy się – doskonałe sylwetki zdawały się być dla
siebie stworzone. Po dłuższej chwili doszłam do wniosku, iż dziewczęta z
pewnością nie widziały się przez bardzo długi czas. Każdy ich ruch był
namiętny, czuły, a zarazem dziki i zachłanny. Odniosłam wrażenie, jak gdyby ta
noc była dla kochanek zarówno powitaniem, jak i pożegnaniem.
Poczułam silny ucisk w
żołądku. Obraz przed moimi oczami szybko zaczął się rozpływać, by powoli
przerodzić się w zupełną czerń. Zrobiło mi się niedobrze. Odniosłam wrażenie,
jak gdyby ktoś pociągnął za linę, którą uprzednio przewiązał mnie w pasie.
Ostatecznie zakręciło mi się w głowie, a rzeczywistość rozpadła się na milion
kawałków.
* * *
Niepewnie otworzyłam
oczy. Nudności błyskawicznie ustały, mimo to odruchowo złapałam się za brzuch.
Kilkakrotnie potrząsnęłam głową i zamrugałam, chcąc, aby obraz przed moimi
oczami ustabilizował się. Dopiero po kilku chwilach ujrzałam Nathaniela i
Radforda, którzy wpatrywali się we mnie. Na ich twarzach malowało się
zdenerwowanie i zaciekawienie jednocześnie. Po chwili niemej wymiany spojrzeń
pierwszy odezwał się Radford.
-
Elisabeth, słyszysz nas?
-
Tak – odparłam. – Straciłam przytomność?
-
Raczej nie, ale przez dłuższy czas zupełnie nie reagowałaś na
to, co się wokół ciebie działo – wytłumaczył brunet. – Jedynie ślepo
wpatrywałaś się przed siebie. Nie mrugałaś przez ponad 15 minut.
„To by wyjaśniało fakt,
że tak bardzo pieką mnie oczy”, przemknęło mi przez myśl.
-
Przepraszam – mruknęłam.
-
Nie przepraszaj. – Radford przez cały czas badawczo mi się
przyglądał. – Czy może... coś się stało? Jesteś chora?
-
Myślę, że nie. – Po raz kolejny potrząsnęłam głową. – Chcę was
o coś zapytać. Kim jest Tamitaya? To bliźniaczka Jasmine, prawda?
Na twarzach moich
przyjaciół wymalowało się zaskoczenie. Nathaniel przesunął dłonią po udzie
Radforda i wtulił się w jego pierś. Brunet nie poruszał się. Wstrzymał oddech
na dłuższą chwilę.
-
Skąd możesz o niej wiedzieć? – odezwał się w końcu, kierując pytanie
bardziej do samego siebie, niż do mnie. – Nic, co byłoby w jakikolwiek sposób z
nią związane nie znalazło się nigdy na ziemi...
-
...poza tym, że sama Tamitaya jakiś czas temu odwiedziła
Tastentoon – rzuciłam.
-
To niemożliwe – odpowiedział Radford, po czym wyswobodził się
z objęć Natha i podszedł od okna, nerwowo wyszukując czegoś w krajobrazie
miasta.
Blondyn mruknął z
niezadowoleniem i wziął w objęcia kudłatą poduszkę spoczywającą na kanapie.
-
Możliwe. Ale to teraz najmniej istotne. Już dawno wróciła tam,
skąd przyszła, przy okazji zabierając ze sobą Vanessę.
-
To ma sens – wtrącił się Nath. – Jakoś dawno nie widzieliśmy
naszej koleżanki.
-
Niemożliwe – powtórzył brunet.
-
Nieistotne. Opowiedzcie mi coś o niej – poprosiłam i
skierowałam wzrok na Radforda.
Brunet wziął głęboki
oddech.
-
Tak, to bliźniaczka Jasmine. – Chłopak odpowiedział na moje
uprzednie pytanie. - Te dwie nie przepadają za sobą. A ściślej mówiąc to
Tamitaya nienawidzi swojej siostry. Obie są najmłodsze w swojej rodzinie. Może
cię to zdziwi, ale jedna z nich miała zostać następczynią tronu. Tam, skąd
pochodzę czynnikiem wpływającym na to, które z potomków króla przejmie koronę
nie jest ani kolejność, w jakim przyszły na świat, ani ich umiejętności czy
siła, ani mądrość czy też wygląd. To rodzice dokonują bezpodstawnego wyboru.
Rodzice Jasmine wybrali ją.
-
Podobnie jak starzy Radforda wybrali na króla mojego chłopaka
– wtrącił się Nathaniel.
Na chwilę zaniemówiłam.
Długopis, który obracałam w dłoni cicho upadł na podłogę.
-
Jesteś księciem? – wykrztusiłam w końcu.
-
Tak wyszło – odparł brunet. – Mój ojciec w porozumieniu z
rodzicami bliźniaczek zarządził, że mam poślubić Jasmine, a w efekcie nasze
królestwa miały się połączyć w jedno wielkie mocarstwo.
Brunet przemaszerował
przez pokój i wydobył z barku butelkę ajerkoniaku, po czym bez skrupułów
pociągnął sporego łyka. Nathaniel nie zareagował.
-
Brzmi jak bajka. W takim razie nie rozumiem, co robicie na
ziemi? Nie uwierzę, że odbywacie właśnie podróż przedślubną - skwitowałam.
Schyliłam się i
podniosłam długopis. Przez kilka sekund atrament zdążył rozlać się na dywanie,
tworząc efektowną plamę. Radford puścił to mimo uszu.
-
Jak to w bajkach bywa, pojawił się pewien zły pan, który
bezdusznie zabił moich rodziców i usiłował też odebrać nam życie, tyle że szczęśliwie
udało nam się uciec. – Brunet kontynuował swoją opowieść. – Aktualnie ukrywamy
się przed tyranem, który wygodnie rozsiadł się na moim tronie.
Chłopak zamilkł na
chwilę. Przez moment wpatrywałam się w niego, nie mając pojęcia, co powinnam
powiedzieć. Wiedziałam, że jego rodzice nie żyją. Nie zdawałam sobie jednak
sprawy z tego, że zostali zamordowani. Mogłam się tego jednak domyśleć. Śmierć
pary królewskiej, bezwzględny tyran i ucieczka – opowieść Radforda idealnie
pokrywa się z moim snem. Teraz wiem, co takiego miało miejsce.
-
A te porwania... – szepnęłam.
-
Sługusom tyrana udało się zlokalizować nasze położenie.
Wiedzieliśmy, że prędzej czy później im się to uda. Sami planowaliśmy atak na
zamek i odbicie tronu, ale oni nas wyprzedzili. Mimo to i tak nie mieliśmy
szans. Nas było tylko sześcioro, a tamci mieli stutysięczna armię bezwzględnych
wojowników.
-
Sześcioro, czyli ty, trojaczki, Nathaniel i Jasmine, tak?
Blondyn zachichotał.
-
Ja nie mam z tym nic wspólnego. – Chłopak podniósł się z
kanapy i podszedł do swojego lubego. Stęskniony za jego pieszczotami, objął
Radforda w pasie. – Rad mówił o Fabianie.
-
Nie rozumiem... – zmieszałam się.
Słowa blondyna tworzyły
element, który nie pasował do mojej układanki. Coś się nie zgadzało.
-
Jestem takim samym człowiekiem, jak ty. Z tym, że to
międzygalaktyczne ciacho jest we mnie zakochane po uszy, to wszystko.
Radford przelotnie
pocałował Natha w policzek.
-
Dokładnie – potwierdził brunet.
-
Ale przecież... – Usilnie szukałam argumentów, które byłyby w
stanie potwierdzić moją poprzednią tezę. – Jasmine użyła na nim swojej różdżki.
-
Co!? – wybuchnął Radford. – Przecież nie można..!
-
Kochanie, spokojnie. – Nathaniel wykonał uspokajający gest
dłońmi. – To tylko nieszkodliwy Znak Znieczulający, Jazz testowała go już na
ludziach, pamiętasz? Jest bezpieczny.
-
Skoro tak mówisz...
Chłopak, który przez
chwilą przypominał rozwścieczonego byka uspokoił się. Jego ramiona powoli
opadły w dół.
-
Jak to „testowała”? – spytałam zniesmaczona.
-
To w tej chwili najmniej istotne, Lizz. – Radford podrzucił mi
wymijającą odpowiedź.
W tym samym momencie
drzwi mieszkania otworzyły się, a do środka wpadł Fabian. Jego włosy były
roztrzepane, a twarz zupełnie czerwona.
-
Słuchaj mnie uważnie. – Bez zbędnych uprzejmości podbiegł do
Radforda i złapał go za ramiona. – Od tej chwili mieszkasz u Nathaniela.
Rozmawiałem właśnie z jego rodzicami. Ja jadę na Danillię. Jeśli wszystko
pójdzie po mojej myśli, pewnie kogoś po ciebie przyślę. Pod żadnym pozorem nie
próbuj jechać za mną.
-
Zrozumiałem. – Radford nie zadawał zbędnych pytań. Nathaniel
wpatrywał się w Fabiana badawczo.
-
Uważajcie na siebie – rzucił nowoprzybyły i pospiesznie
skierował kroki w stronę wyjścia.
-
I ty też bądź ostrożny – mruknął Nathaniel, bawiąc się
suwakiem bluzy Radforda. Zielonooki ślepo wpatrywał się w Fabiana.
-
Dzięki – odrzekł szatyn i opuścił mieszkanie.
Drzwi trzasnęły. Chłopcy
usiedli na kanapie. Radford nie odzywał się. Jego mięśnie napięły się. Nerwowo
uderzał stopą o podłogę, wybijając przy tym chwytliwy rytm.
-
Fabian nie miał się tobą zająć? – zapytał w końcu Nathaniel.
-
Nie byłby w stanie bezczynnie siedzieć i czekać na to, co się
stanie. Podobnie jak ja.
-
To znaczy? – Na twarzy blondyna pojawiło się zaniepokojenie.
-
Jadę za nim. Sam nie da sobie rady. – W głosie bruneta dało
się wyczuć zdecydowanie.
Chłopak podszedł do
komody i sprawnie przejrzał zawartość szuflad. Po kilku chwilach odwrócił się
do nas ze zrezygnowaniem. Kropla potu spłynęła z jego czoła.
-
Nath, pożyczysz mi na bilet do Oslo? – spytał nagle.
-
Trojaczki nie mają żadnych oszczędności? – Blondyn nie wydawał
się być chętny do pomocy.
-
Mają. Głęboko schowane tam, gdzie nie sięgną moje rączki. Mogę
na ciebie liczyć? – ciągnął Rad.
-
Ja ci pożyczę – poderwałam się. – Ale pod warunkiem, że
weźmiesz mnie ze sobą.
Radford przez kilka sekund
w milczeniu rozważał moją propozycję. W końcu kiwnął głową.
-
Zgoda. Potrzebuję 1200$. No i drugie tyle, jeśli chcesz lecieć
ze mną. A przy dobrych wiatrach będziemy też musieli mieć czym wrócić. Naprawdę
dasz radę zdobyć taką sumę do jutra? – Brunet skrzyżował ręce na piersiach.
-
Powiedziałam, że ci pożyczę. O resztę nie musisz się martwić –
odparłam.
-
Dobrze. – Chłopak przez cały czas patrzył na mnie z
niedowierzaniem. – Ale ostrzegam cię, że to nie będzie wycieczka krajoznawcza.
Nie gwarantuję, że wrócimy cali, ani że w ogóle wrócimy. Naprawdę chcesz jechać
ze mną?
-
Chcę uratować Jasmine. Ona też tam jest, prawda?
Chłopcy wymienili między
sobą porozumiewawcze spojrzenia.
-
Niestety tak. Jeśli chcesz, możesz jechać, ale nie oczekuj, że
na wiele mi się przydasz – rzucił zielonooki.
Podniosłam się z
miejsca.
-
Zaryzykuję.
Nathaniel spojrzał na
zegarek.
-
Rad, chodźmy już. Zjesz gorącą kolację, prześpisz się.
Sprawdzę dla ciebie godziny odlotu samolotów – szepnął Nathaniel.
-
Jesteś niezastąpiony.
Brunet objął swego
lubego w pasie i pocałował go w płatek ucha. Nath zarumienił się.
-
Widzimy się jutro rano? – spytałam naciskając klamkę od drzwi.
-
Tak. Weź pieniądze i jakieś ciepłe ubranie. – Radford zaczął
kolejno gasić światła we wszystkich pokojach. Nath wziął do ręki piżamę i
szczoteczkę do zębów swojego chłopaka.
-
Na jak niskie temperatury mam się przygotować? – spytałam.
-
Maksymalnie –70°C, ale to się zdarza tylko zimą. Teraz mamy
jesień – wytłumaczył brunet.
Spojrzałam na niego z
głupkowatym wyrazem twarzy. Musiałam wyglądać naprawdę groteskowo na tle tak
poważnej sytuacji.
-
Mamy wiosnę – stwierdziłam.
Nathaniel zachichotał
wdzięcznie.
-
Na Ziemi owszem. Ale nie tam, gdzie się udajemy.
-
To znaczy?
Przeraziłam się nie na
żarty? Czyżby Radford naprawdę chciał polecieć samolotem na inną planetę?
-
Po prostu bądź gotowa. Zobaczymy się tu jutro rano i wszystko
ci wyjaśnię.
* * *
W domu było zupełnie
ciemno. Rozpieszczona kotka cicho zamruczała i wybiegła z mojej sypialni, gdy
otworzyłam drzwi. Zniesmaczona strzepnęłam poduszkę, na której zostało kilka
kłaków zwierzaka.
Na biurku czekały na
mnie tosty z serem i zimna już herbata. W duchu podziękowałam swojej
rodzicielce i zabrałam się za jedzenie. W tym samym czasie wydobyłam z szuflady
białą kartkę, wzięłam do ręki długopis i zaczęłam redagować list, który jutro
miała przeczytać moja matka.
Mamo,
Wrócę. Zaufaj mi i
nie martw się o mnie. Nie próbuj mnie szukać, bo to nic nie da. Będę poza
zasięgiem policji i wszelkich służb specjalnych.
PS Jeśli zginą ci
jakieś pieniądze, to wiedz, że ja je wzięłam. W przyszłości postaram się jakoś
Ci je oddać.
Kocham cię.
Elisabeth
Złożyłam kartkę na
cztery części i odłożyłam na bok. Jutro umieszczę ją w odpowiednim miejscu.
Wyjęłam z szafy średniej
wielkości plecak i wlepiłam wzrok w ścianę, mając cichą nadzieję, że dojrzę na
niej listę rzeczy, które powinnam zabrać ze sobą w podróż. Naturalnie nic
takiego się nie stało. Zrezygnowana rozejrzałam się po pokoju. Na pierwszy
ogień umieściłam w plecaku kilka zmian bielizny, spodnie, podkoszulkę i gruby
sweter. Następnie udało mi się wcisnąć najgrubszą kurtkę i adidasy. Ostatecznie
znalazła się tam również szczoteczka do zębów i pasta.
Cicho niczym mysz udałam
się do salonu i z jednej z szuflad zabrałam 10 000$, które razem z matką
misternie odkładałyśmy, planując w przyszłości wyremontować mieszkanie. Zakłuło
mnie sumienie, jednak zignorowałam to uczucie i ukryłam pieniądze w dziecinnej,
błękitnej portmonetce, którą następnie umieściłam w plecaku.
Po długiej kąpieli znów
usiadłam przy biurku, aby uzupełnić informacje w moim notesie. Było ich
naprawdę sporo, a w czasie podróży miałam dowiedzieć się znacznie więcej.
Cieszyłam się, że moi
przyjaciele postanowili w końcu wyjawić mi swój sekret. Ale cóż to była za
radość, kiedy wiedziałam, że Jasmine i Brownesom grozi niebezpieczeństwo? To
tak, jak gdyby na dzień przed własną śmiercią cieszyć się z wygranej na
loterii. Jakie to ma teraz znaczenie?
Im dłużej o tym myślę,
tym bardziej zastanawiam się nad tym, w jaki sposób Radford będzie chciał odbić
swoje rodzeństwo. Sam powiedział, że tyran, który jest odpowiedzialny za ich
zniknięcie, ma do dyspozycji ogromną armię. Rad natomiast ma mnie. Czy będę w
stanie mu pomóc?
* * *
Dzień zaczął się nader
zwyczajnie. Słońce z uśmiechem na twarzy zapukało do mojego okna, informując
mnie o tym, że nastał świt. W naturalnym dla siebie odruchu rzuciłam gwieździe
nienawistne spojrzenie.
-
Aaaakysz! – warknęłam i nakryłam się kołdrą.
Słońce zrezygnowało z
denerwowania mnie i ukryło się za chmurami. Czyżby taka potęga obawiała się
mojej skromnej osoby?
Po chwili zastanowienia podniosłam się z
łóżka, ubrałam się i zaścieliłam łóżko. Ciekawe, kiedy znowu będę miała okazję
spędzić w nim noc?
Usiadłam na obrotowym
krześle i ukryłam twarz w dłoniach.
Co ja najlepszego
wyprawiam? Dlaczego pakuję się w takie niebezpieczeństwo? Wobec
sama-nie-wiem-jak-wielkiej-potegi jestem zupełnie bezsilna. Podobnie jak
Radford, on jednak sprawia wrażenie, jak gdyby dokładnie wiedział, co robi. A
ja? Nie mam pojęcia, co mnie czeka. Dokąd się udajemy? Z kim będziemy musieli
się zmierzyć? Czy przeżyjemy?
Lizz, jesteś kompletną
idiotką.
Ale przecież nie mogę
bezczynnie czekać! Życie Jasmine jest dla mnie o wiele ważniejsze, niż moje
własne, do cholery!
Jak gdyby nigdy nic
udałam się do kuchni i zjadłam śniadanie w towarzystwie matki. Obie
milczałyśmy. Po skończonym posiłku niepostrzeżenie położyłam na blacie
kuchennej szafki list, który zredagowałam poprzedniego dnia. Następnie wzięłam
z pokoju plecak, włożyłam cienki płaszcz i ciepłe, zimowe obuwie.
Rzuciłam tęskne
spojrzenie w stronę matki, która właśnie pochylała się nad zlewem. Wyraz jej
twarzy pozostawał dla mnie nieodgadniony. Była spokojna, ale i zmęczona.
Wyglądała tak, jak gdyby przez kilka dni przybyło jej ponad dziesięć lat.
Westchnęła głęboko, gdy talerz wysunął się z jej dłoni i znów zanurzył się w
wodzie.
Poczułam nieprzemożoną
chęć pozostania przy swojej rodzicielce i sprawowania nad nią opieki.
Wiedziałam jednak, że ma teraz męża i to do niego będzie należeć to zadanie.
Jak Dorinda zniesie moje
zaginięcie? Napisałam w liście, aby się o mnie nie martwiła, ale byłabym
naiwna, gdybym sądziła, że rzeczywiście puści tą sytuację mimo uszu. To moja
matka, na litość, a ja jestem jej córką. Kocha mnie, oczywiście z wzajemnością.
Będzie się o mnie martwić, podobnie jak ja będę obawiać się o nią. To
naturalne.
Na myśl o tym, że mogę
już nigdy więcej nie zobaczyć matki poczułam w ustach gorzki smak. Szybko
potrząsnęłam głową i kilkakrotnie zamrugałam oczyma, chcąc powstrzymać się od
łez. Elisabeth Kaviste nigdy nie płacze, do cholery!
Podeszłam do matki i bez
słowa objęłam ją w pasie, przyciskając policzek do jej serca. Kobieta najpierw
spojrzała na mnie zaskoczona, szybko jednak wytarła dłonie i pogłaskała mnie po
twarzy. Odgłos jej bijącego serca uspokoił mnie. Poczułam również, że coś
poruszyło się na wysokości jej zaokrąglonego brzucha. Uśmiechnęłam się do
siebie. Teraz, gdziekolwiek by nie była, na pewno nie będzie sama.
-
Kocham cię – mruknęłam, a słowa te wydały mi się tak
obrzydliwie proste i nic nieznaczące, że po chwili ugryzłam się w język.
-
Ja ciebie też, Elisabeth – odparła kobieta, nieco zbita z
pantałyku. Nieczęsto miała okazję widzieć u mnie przejawy jakichkolwiek emocji
czy wyższych uczuć.
Odsunęłam się od
rodzicielki i powędrowałam w kierunku drzwi, kiedy ona zmierzyła mnie wzrokiem.
-
Nie będzie ci za gorąco w tych butach? – spytała Dorinda.
-
Jest dobrze – odparłam i uchyliłam drzwi. – Wychodzę.
-
Kiedy wrócisz?
Nie odpowiedziałam, a
jedynie szybko zatrzasnęłam za sobą drzwi. „Do zobaczenia”, mruknęłam w
myślach. Bez chwili zwłoki udałam się do mieszkania Brownesów. Moi przyjaciele
siedzieli na kanapie w salonie i zawzięcie o czymś rozmawiali. Rolety w oknach
były zasłonięte, więc w pokojach panował półmrok. Jedynym źródłem światła była
lampka ustawiona na niewysokiej ławie.
-
Dobrze, że jesteś – przywitał mnie Radford.
-
Też się cieszę – odparłam i usiadłam na jednym z foteli.
-
Co ze sobą wzięłaś?
Po kolei wymieniłam
zawartość plecaka. Radford pokiwał głową z aprobatą.
-
Mam nadzieję, że nie masz przy sobie telefonu.
-
Mam nie brać komórki? – zdziwiłam się.
-
Ile za nią dałaś?
Wyciągnęłam z kieszeni
obtłuczony, porysowany telefon, którego tylna obudowa przyklejona była taśmą.
-
Zresztą nieważne. – Brunet wyglądał na lekko rozbawionego.
Wstał, po czym podszedł do okna i podniósł roletę. – Mamy do wyboru samolot o
12.43 albo 16.37, a jako że zależy nam na czasie, polecimy wcześniejszym.
Ze zrozumieniem
pokiwałam głową. W tej samej chwili poczułam nieprzyjemny ucisk w gardle. Bałam
się.
-
Mamy pół do dziesiątej. Jak dostaniemy się na lotnisko?
-
Weźmiemy taksówkę.
-
Tak właśnie myślałam...
Radford wykonał telefon,
ja natomiast przysiadłam się do Nathaniela i usiłowałam doprowadzić go do szału
poprzez natarczywe wpatrywanie się w niego. Blondyn zdawał się jednak tego nie
zauważać.
-
Im dłużej na ciebie patrzę, tym bardziej przypominasz mi Key’a
z SHINee, wiesz? – rzuciłam, nie odwracając wzroku od chłopaka.
-
I’m so curious, yeah! – Nath przytoczył fragment
refrenu jednej z piosenek wyżej wymienionego zespołu. Trzeba było mu przyznać,
że jego wersja nie była wiele gorsza od oryginału.
-
Niby w czym on ci go przypomina? – spytał Radford,
odkładając telefon na miejsce.
-
Nie widzisz? Te oczy, ta nieskazitelna buźka... cały
Key! – Uśmiechnęłam się szeroko.
Brunet przekręcił głowę
i bliżej przyjrzał się swojemu ukochanemu. Sam zainteresowany natomiast nie
poruszał się, a jedynie delikatnie uśmiechał pod nosem.
-
Nie widzę podobieństwa – skwitował Radford, gasząc tym samym
mój zapał.
Nathaniel delikatnie
pochylił się do przodu, gdy twarz jego kochanka znalazła się kilka centymetrów
przed nim. Radford złożył na czole blondyna pocałunek. Z czasem nabrałam
wrażenia, iż ten mały gest był jak stemplowanie swojej własności. Nathanielowi
najwyraźniej to nie przeszkadzało, gdyż zarumienił się i zachichotał niczym
mała dziewczynka.
-
Powinniśmy już chyba wychodzić – stwierdziłam, niechętnie
podnosząc się z miejsca.
Rad zarzucił na ramię
plecak i włożył buty. Nathaniel stanął przy drzwiach i objął młodego Brownesa w
pasie.
-
Też chcę jechać – mruknął, wtulając głowę w szeroką pierś
swojego chłopaka.
Brunet westchnął głęboko
i ujął w dłonie twarz lubego. Plecak zsunął się z jego ramienia, po czym
delikatnie opadł na podłogę.
-
Słuchaj, Nath – zaczął delikatnie. – Już tym rozmawialiśmy. Oczywiście, ze wolałbym,
gdybyś był tam ze mną, ale nie pozwolę, żeby coś ci się stało. Rozumiesz?
„A o mnie to się tak nie
martwi”, przemknęło mi przez myśl.
Blondyn niepewnie
pokiwał głową. W jego oczach malował się niewysłowiony smutek.
-
W takim razie do zobaczenia – mruknął i czule wpił się w usta
Radforda.
Brunet przycisnął
ukochanego do siebie i odwzajemnił pocałunek, który szybko przerodził się w
szalony, namiętny taniec. Ich ciała zdawały się być połączone w jedno,
przyciągały się niczym magnesy.
Swoją drogą, nigdy nie
mogłam nacieszyć się podobnymi widokami. Gdybym nie przyjaźniła się z tą
dwójką, nigdy nie pomyślałabym, że stać ich na coś takiego. A oto teraz stoję z
rękoma założonymi na piersi i z ustami wykrzywionymi lekko w uśmiechu
satysfakcji i bacznie obserwuję, jak dwóch nastolatków niemalże pożera siebie
nawzajem. Na twarzach obojga malowało się niewysłowione pożądanie. Pragnęli się
wzajemnie z taką zachłannością, jak gdyby miałby to być ich ostatni pocałunek.
W chwili, gdy Radford
zaczął ściągać sweter z Nathaniela i po omacku odnalazł klamkę od drzwi do
pokoju Jessa, wiedziałam już, że plany naszego natychmiastowego odjazdu właśnie
wzięły w łeb. W momencie, gdy podnosiłam słuchawkę telefonu, usłyszałam odgłos
dwóch ciał ciężko opadających na łóżko. Szybko odwołałam taksówkę, po czym
usiadłam na fotelu w pokoju najmłodszego z trojaczków i wlepiłam wzrok przed
siebie, a duże, dwuosobowe łóżko na chwilę stało się kinowym ekranem. Kiedy
bokserki Radforda wylądowały na parapecie, założyłam nogę na nogę, nie odwracając
wzroku od dwójki przyjaciół.
To nie pierwszy raz,
kiedy obserwowałam tego typu sytuacje. Moim kolegom nigdy to nie przeszkadzało.
Zdawali sobie sprawę, że – jako fanka yaoi – dałabym sobie uciąć rękę za to,
aby móc bezkarnie siedzieć sobie na fotelu i obserwować ich łóżkowe poczynania.
No wiem. Miałam ograniczyć pornosy.
___
Wreszcie pojawił się długo wyczekiwany rozdział 10, który jednocześnie kończy księgę pierwszą opowiadania. Musiałam, po prostu musiałam zakończyć na słowie "pornosy" ^^ Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Wiem, był krótki, ale zwyczajnie nie mogłam zapchać go nieistotnymi wydarzeniami. Akcja miała dziać się w miarę szybko.
Początek rozdziału jest bonusem, który spodobał mi się do tego stopnia, że pozostanie w oficjalnym rozdziale. Fragment ten jest ma super-mega-specjalną dedykację dla Fabii :D
Aaahahahaha :D Normalnie załatwiłaś mi boski poranek ^^ mój kochany bonusik i jeszcze końcowe yaoi doprowadziły mnie do dziwnego stanu xDD hahaha.
OdpowiedzUsuń– Już tym rozmawialiśmy. --> Chyba powinno tam być 'o';]
Koniec pierwszej księgi wyszedł na prawdę świetnie zapowiada przygodę i to zapewne emocjonującą, pełną pasji kolokwialnie mówiąc zaj**istą.
Boski jak dla mnie od zawsze Fabian choć jest go mało od zawsze był moim ulubionym. Rad idealny facet szkoda że to facet dla facetów ale on i Nath są nie do przebicia więc nie będę go tak bardzo żałować ;). Liz dociekliwa mocno zarysowana taka jak powinna być silna, walcząca. Jaz, trojaczki ehhh... na prawdę nie myślałam że aż tak utożsamienie się z tymi postaciami.
Chyba czytając pierwsze wersje tego opowiadania z twojego zeszytu, siedząc w czytelni naszej kochanej biblioteki nie spodziewała bym się że tak bardzo będę tęskniła za kolejnymi częściami tego opowiadania. To było tak dawno a wydaję się jakby wczoraj. Hmmm...
Ku**a wpędziłam się w melancholię no! xDD.
Dobra już nie jęczę choć cały dzień zapewne będę teraz wspominać stare czasy to komentarz skończę standardowo :D
Kiedy następny rozdział? Ma być szybko!
Chcę więcej yuri i yaoi! Kurde to te pornosy na końcu mnie tak rozbudziły xDD haha ale nie zaszkodzi więcej tyle że w końcu z Twojego dzieła wyjdzie bardzo, bardzo zboczony pornol :D
No to tak pisz, dodawaj, wenuj się i w ogóle chcę być dopieszczana kolejnymi rozdziałami! ^^*.*
PS. Dziękuję za super-mega-specjalną dedykacje! <3 :** :D
Dzięki za znalezienie błędu ^^
UsuńTeż pamiętam, jak to opowiadanie dopiero powstawało... kiedy to było? A teraz już jest strasznie rozbudowane, to mi się podoba. Ale szczerze mówiąc, to nie sądziłam, że pisanie jest takie trudne, że wymaga tyle planowania... To dlatego tak długo mi się z tym schodzi. Ale udało mi się (z pomocą kilku osób) wykreować tak zaje***te postacie, że aż chce mi się o nich pisać :D
A jeszcze mam jedną sprawę xD
OdpowiedzUsuńMianowicie: czemu chłopaki ostatnio nie palą?! :O Tzn. Rad i Nathanel??
Palą, tylko po kryjomu ^^
UsuńUkrywają się biedaki :(( ^^ xD ja tez muszę ehhh :P xDD *.*
UsuńAle zakończenie:) Czytam je piąty raz i nie mogę się ogarnąć:) Naprawdę super. Teraz kontynuuj;)
OdpowiedzUsuńNaturalnie, będę kontynuować ^^
Usuń