piątek, 22 czerwca 2012

09. Bez odwrotu

-         Tylko nikomu ani słowa – mruknął Creig, po czym oddał w moje ręce misternie opakowane w papier pudełko. – Jeśli twoja matka się o tym dowie, przysięgam, że pożałujesz.
Zważyłam w dłoniach paczkę, po czym uśmiechnęłam się szeroko.
-         Będę milczeć jak grób – odparłam.
Ojczym bez niepotrzebnych konwersacji opuścił moją sypialnie, niezgrabnie zamykając za sobą drzwi.
Rzuciłam pakunek na łóżko i szybko rozdarłam karton. Moim oczom ukazał się zestaw 14 tomów mangi „Junjou Romantica”. Każdy egzemplarz był oddzielnie zawinięty w folię. Na wierzchu pudełka znajdowało się również japońskie pisemko i czekolada – zapewne bonus od Creiga. Miło z jego strony.
Posiadanie ojczyma, która ma dużo kasy i brudne sekrety w zanadrzu ma jednak swoje korzyści.
Bez dłuższego zastanowienia umieściłam pudło na dnie szafy, zostawiając sobie jedynie pierwszą pozycję. Delikatnie uchyliłam rolety w oknach, kopnęłam torbę bagażową w róg pokoju, a następnie rozłożyłam się na łóżku i zagłębiłam w lekturze.
Stęskniłam się za swoją sypialnią. Podobnie jak moi rodzice, wróciłam dopiero dzisiejszego ranka. Gdy opuszczałam mieszkanie państwa Masite, pani domu przeprowadziła ze mną dogłębny wywiad na temat mojego samopoczucia – nie chciała zapewne, aby moja rodzicielka miała do niej żal o zaniedbywanie swojego, jak dotąd, jedynego dziecka.
Prawdę mówiąc – czułam się zadziwiająco dobrze. Choroba minęła równie szybko, jak się pojawiła. Pozostały jednak przedziwne wspomnienia i niewielkie ukłucie w nadgarstku, co Jasmine wytłumaczyła tym, że nocą po raz kolejny przyjechali lekarze i podali mi zastrzyk. Byłam nawet skłonna jej uwierzyć, gdyż po tym wszystkim fakty mieszały mi się w głowie, a fikcja przeplatała się z rzeczywistością. Nie byłam w stanie rozróżnić, które z moich wspomnień odzwierciedlają rzeczywiste wydarzenia, a które były jedynie snem.
Jedynie pulsujący ból w czaszce – pozostałość po Znaku Uzdrowienia, który Jasmine rzekomo narysowała na moim czole – nie dawał mi spokoju.
Muszę to wszystko przemyśleć.
Tymczasem moi rodzice wrócili z Japonii. Nie miałam jeszcze okazji posłuchać ich sprawozdania, jednak po ich dobrych humorach wnioskuję, że bawili się wyśmienicie. Liczba zakupionych pamiątek przewyższyła oczywiście moje oczekiwania, co bardzo mnie cieszy. Miałam teraz japoński serwis do herbaty, przepiękną japońską zastawę i pałeczki oraz książkę z przepisami sushi. Po japońsku, rzecz jasna. Od matki dowiedziałam się tylko tyle, że wszyscy azjaci są tacy sami i nie potrafią posługiwać się widelcem, dlatego jedzą za pomocą – jak to ujęła moja rodzicielka – gałązek. Nie zamierzałam się z nią kłócić, gdyż widziałam, że z każdym dniem ciąża – a była już w czwartym miesiącu – zaczyna dawać jej się we znaki. Nie było sensu dodawać jej kolejnych zmartwień.
Nie było mi dane doczytać mangi do końca. Dzwonek telefonu przerwał mi lekturę dokładnie w momencie, gdy Usagi-san osuszał łzy Misakiego pocałunkiem.
-         Moshi-moshi?*
-         Cześć, Lizz. Jesteś już w domu? – spytał Radford. W tle usłyszałam sprzeciw Nathaniela.
-         Tak, wróciliśmy godzinę temu. Coś się stało? – spytałam.
Odłożyłam wolumin na bok.
-         Wpadniesz do mnie? – zaproponował brunet.
Znów dosłyszałam niezadowolony pomruk blondyna.
-         Z chęcią – odparłam i rozłączyłam się.
Przepełniona chorym entuzjazmem wyciągnęłam z szafy podarowane przez mojego ojczyma pudło, umieściłam w nim niedoczytany przeze mnie tom mangi, a na samym wierchu rzuciłam kilka kartek, które od kilku miesięcy zalegały na mojej szafce nocnej. Teraz sobie przypominam, że miałam coś w nich poprawić.
Niczym maleńkie dziecko wzięłam pakunek w objęcia i dumnym krokiem opuściłam pokój.
-         Dokąd idziesz? – głos matki zatrzymał mnie w chwili, gdy naciskałam klamkę.
-         Do Radforda – odparłam.
-         A mogę spytać, po co potrzebne jest ci to pudło?
-         Trzymam tam... – Kątem oka zerknęłam na kartkę leżącą na wierzchu. – Nuty. Mam tam nuty do piosenki, którą napisałam pod waszą nieobecność.
Uśmiechnęłam się szeroko w nadziei, że Dorinda zadowoli się taką odpowiedzą. Jednak ona – na przekór moim oczekiwaniom – zmierzyła mnie wzrokiem.
-         Doprawdy? – spytała. – To musi być naprawdę długa piosenka.
-         No bo i długo was nie było, no nie? – rzuciłam i pospiesznie opuściłam mieszkanie.
Po niespełna minucie znalazłam się przed drzwiami Radforda. Otworzył Jefferey. Wyglądał na przemęczonego – jeszcze bardziej niż zwykle. Na mój widok nie zareagował w żaden sposób, a jedynie usunął się z wejścia, tym samym wpuszczając mnie do środka.
-         Co się stało z Jeffem? – spytałam, gdy zamknęłam za sobą drzwi do pokoju mojego przyjaciela.
-         Ma chłopak gorszy dzień – stwierdził Nath, po czym wtulił się w pierś swojego chłopaka.
-         Być może – skomentował brunet. – Co tam masz?
Ustawiłam pudło na – o dziwo czystym – blacie biurka i wyjęłam dwa egzemplarze mangi, po czym każdemu z przyjaciół wręczyłam po jednym.
-         Prezent od Creiga – wyjaśniłam.
Nathaniel z entuzjazmem otworzył wolumin. Na jego twarzy ujrzałam wyraz, którego nawet nie starałam się zrozumieć. Chłopak nerwowo założył nogę na nogę i przygryzł wargi. Następnie pokazał coś Radfordowi w swoim egzemplarzu, na co ten pogłaskał go po policzku i rzucił z zawadiackim uśmieszkiem:
-         Niema sprawy.
Zaintrygowana zajrzałam do woluminu zza ramienia blondyna. Moim oczom ukazała się scena, w której Usagi-san w bardzo obrazowy sposób zaspokaja seksualne potrzeby swojego uke. Bez słowa wyrwałam przyjaciołom mangi z dłoni. Oboje popatrzyli na mnie wzrokiem dziecka, któremu właśnie zabrano ulubioną zabawkę. Niewzruszona odpowiedziałam im poprzez pokazanie środkowego palca.
-         Sądzę, że starczy tego dobrego, moi drodzy.
Radford westchnął przeciągle, po czym odruchowo umieścił dłoń w talii Nathaniela.
-         Czy ominęło mnie w szkole coś ciekawego? – spytałam, siadając na obrotowym krzesełku. – Ile razy wylądowaliście w dyrektora?
Nath wlepił wzrok w sufit i zaczął uporczywie liczyć coś na palcach.
-         Trzy – wyjaśnił brunet, po czym ujął dłonie chłopaka. – Ale na szczęście nam odpuścił. Chyba tylko we trójkę tak naprawdę działamy mu na nerwy.
-         Ha, trzej muszkieterowie – zachichotałam. Nathaniel zrobił naburmuszona minę. – A cóż takiego zbroiliście tym razem?
-         Raz Miotła zgarnęła nas, kiedy całowaliśmy się w damskiej toalecie – pochwalił się blondyn.
Radford westchnął przeciągle. Na jego ustach pojawił się zawadiacki uśmieszek.
-         A dlaczego w damskim? Czy któryś z was postanowił zmienić płeć?
-         Nath stwierdził, że to ostatnie miejsce, w jakim będą nas szukać – wytłumaczył Rad, co blondyn potwierdził energicznym skinieniem głowy. – Mnie jednak bardziej zastanawia, co robiła tam Henrietta Hackins. Czy ona w ogóle jest kobietą?
Wszyscy troje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
-         Teraz sobie przypominam... – Radford ujął dłonią podbródek chłopaka. – Nasza ukochana woźna przerwała nam pewną niezwykle ważną czynność, nieprawdaż?
Już po chwili moi przyjaciele oddali się burzy namiętnych pocałunków. Chcąc zachować choć odrobinę kultury, odwróciłam wzrok w kierunku szafy. W tym samym momencie wspomnienia uderzyły mnie niczym nieszczęśliwa kochanka, która postanowiła zaserwować swojemu konkubentowi prawy i lewy sierpowy jednocześnie.
Skrytka w szafie.
Nie potrzebuję dużo czasu, aby otworzyć ją i wrzucić jej zawartość na dno pudła, które przytaszczyłam.
O ile moja wizja była prawdą.
-         Rad, może byś zrobił jakieś kanapki, co? – zasugerowałam, ostentacyjnie zakładając nogę na nogę.
Chłopak posłusznie podniósł się z miejsca.
-         Pomogę ci – rzucił Nath i podążył za swoim kochankiem. Ucieszył mnie fakt, iż ci dwoje są praktycznie nierozłączni.
Drzwi dźwięcznie trzasnęły za moimi przyjaciółmi. Bez dłuższego zastanowienia podeszłam do szafy. Poczułam silne uderzenia serca, w momencie gdy drewniana płyta poczęła unosić się pod wpływem niewielkiej siły. Moim oczom ukazała się skrytka. Wewnątrz istotnie znajdowało się pudełko ozdobione tajemniczym napisem. Otworzyłam je bez wahania. W środku znajdowała się książka. Cisnęłam wolumin na dno przyniesionego przeze mnie pudła i sprawnie je zamknęłam. Słysząc kroki chłopaków, usiadłam na krześle od biurka i wzięłam do ręki tomik mangi. Moi przyjaciele wydawali się dość zaskoczeni faktem, że trzymana przeze mnie lektura była obrócona do góry nogami. Uprzedzając ich pytania, rzuciłam szybko:
-         Tak, uczę się czytać do góry nogami. Co dla mnie przygotowałeś? – Zgrabnie zmieniłam temat.
-         Salami – odparł brunet, a ja obrazowo potarłam dłonie. Miłość do salami to jedna z niewielu cech, które łączyły mnie z Nathanielem.
-         Fantastycznie – stwierdziłam, po czym zabrałam się za jedzenie.
W duchu rozpierała mnie radość. Kolejna misja zakończona sukcesem. Elisabeth „Holmes” Kaviste jest już o krok od rozwiązania zagadki.

* * *

Późnym wieczorem zapaliłam ulubioną, zapachową świecę, zasłoniłam rolety i przy pomocy lupy o pięknie zdobionej rączce zabrałam się za dogłębne studiowanie skradzionej książki. Na pozór było to coś pomiędzy książką, zeszytem i notesem. Okładka była miękka, obłożona skórą, a na niej zwykłym kreślarskim tuszem wypisane zostało niezrozumiale dla mnie słowo.
Kartki w książce nosiły znaczące ślady użytkowania, mimo to pozostawały nieskazitelnie białe. Wewnątrz znajdywały się setki stron zapisanych tuszem, długopisem, ołówkiem i kredkami. Co więcej, nie były to już słowa jedynie w nieznanym mi języku – wyglądało to tak, jak gdyby ktoś usiłował zapisać angielski tekst szyfrem.
Niemal zakręciło mi się w głowie, gdy zdałam sobie sprawę, że mam przed sobą coś w rodzaju słownika będącego jeszcze w fazie tworzenia. Czym prędzej otworzyłam swój osobisty zeszyt, po czym – przez całą noc – zapisywałam w nim tłumaczenia kolejnych słów. Oto otworzyła się przede mną droga do odkrycia, jakie znaczenie miało to niezidentyfikowane pismo.
Po ponad dwudziestu godzinach nieprzerwanych studiów dowiedziałam się, że każdy z 25 znaków odpowiada jednej literze z języka angielskiego, którym posługuję się na co dzień. W tym miejscu sprawa wydaje się prosta. Schody zaczynają się jednak, gdy człowiek zdaje sobie sprawę, że język almightiański – bo tak oto nazywa się dialekt zapisywany szyfrem – to nie tylko znaki, ale i słowa, których znaczenia nie da się tak po prostu odgadnąć. Jednak przy użyciu książki Jasmine udało mi się stworzyć coś w rodzaju swoistego słownika. Mając go przed sobą, udało mi się po części rozszyfrować teksty i pojedyncze słowa, które „uzbierałam” do tej pory. I wiem już wszystko, a nawet jeszcze więcej.
Zacznę jednak od początku. Moja przygoda z tajemniczym szyfrem zaczęła się od skrawka papieru wręczonego mi przez mego ojca. Teraz już wiem, że wypisane zostało na nim coś w rodzaju pozwolenia na udanie się na Ziemię 56 dnia damoga, cokolwiek by to nie znaczyło.
Można by więc wnioskować, że Danillia, o której wzmianka obiła mi się już o uszy, jest odległą od Ziemi planetą i to tam znajduje się źródło tajemnicy. Interesujące.
Następna w kolejce jest księga, którą znalazłam na zapleczu baru Jeffereya. Rozszyfrowanie jej nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Jako człowiek wykształcony - absolwentka drugiej klasy drugiego najlepszego gimnazjum w Tastentoon – znam się dość dobrze na literaturze, więc wystarczyło kilka pierwszych słów, aby zdać sobie sprawę, że wolumin był tłumaczeniem „Hamleta” Shakespeara na język almightiański. Naprawdę interesujące.
Słowo wypisane na chodniku w parku i w miejscu porwania McAllena można byłoby przetłumaczyć jako „porwanie”, lub raczej „pojmanie”. To zrozumiałe.
Ale co dalej? Wciąż niewiele rozumiem. Wiem, że jestem już naprawdę blisko. Od rozwiązania zagadki dzieli mnie zaledwie kilka kroków, jednak w którą stronę mam ruszyć? Stoję w miejscu, moja niepewność przytwierdza mnie do ziemi. Co mam zrobić?
Poczęłam zapamiętale przewracać kartki swojego zeszytu, jakby w nadziei, że odnajdę na nich jakąś podpowiedź.
Moja intuicja i tym razem mnie nie zawiodła.
W oczy zakłuła mnie biel koperty z moim imieniem wypisanym pochyłym pismem. „Tu kryje się prawda. Otwórz kopertę, kiedy będziesz poszukiwać odpowiedzi.”
Szukam odpowiedzi, jednak nie potrafię jej znaleźć. Starałam się ze wszystkich sił, jednak jestem tylko małą, kapryśną Elisabeth Kaviste...
Jesteś aż Elisabeth Kaviste.
-         Tato! – krzyknęłam w głos, po czym rozejrzałam się po pokoju. Tak bardzo odzwyczaiłam się od głosu ojca, iż naprawdę się wystraszyłam. Szybko jednak znów wlepiłam wzrok w kopertę.
Myślę, że już nadszedł czas.
Tak sądzisz?
Jestem tego pewien.
Co jest w środku?
Cisza. Głos ojca zniknął tak szybko, jak się pojawił. Wzięłam głęboki oddech i – starając się opanować drżenie dłoni – poczęłam delikatnie rozrywać kopertę. Gdy już dobrałam się do jej wnętrza, poczułam nieprzyjemne uczucie rozczarowania w okolicy serca. W środku koperty znajdował się bowiem stary, zardzewiały klucz. Szybko jednak otrząsnęłam się i poderwałam się z miejsca, po czym bez słowa chwyciłam klucze do piwnicy i wybiegłam z mieszkania.
O ile mnie pamięć nie myli, mój ojciec był w posiadaniu niewielkiej, blaszanej kasetki. Po jego śmierci razem z mamą chciałyśmy ją otworzyć, jednakże nie potrafiłyśmy dobrać do niej klucza, a ta złośliwie nie chciała ustąpić żadnemu innemu narzędziu. Mama opowiadała mi, że jej mąż potrafił całymi godzinami wypisywać coś na kartkach, a potem zamykać swoje przemyślenia w kasetce, aby nikt nie mógł ich poznać. Może pisał wiersze? Tego od dawna starałyśmy się razem z mamą dowiedzieć. Jednak z biegiem czasu sprawa ucichła, a blaszana kasetka rdzewiała na najwyższej półce w piwnicy.
Pełna podekscytowania wbiegłam do piwnicy, która do złudzenia przypominała zamkowe lochy. Przynajmniej w moim odczuciu. Sprawnie poradziłam sobie z dużą, metalową kłódką strzegącą dostępu do naszych rupieci, po czym wdrapałam się na uszkodzone, składane krzesło i sięgnęłam po blaszane pudełko. Nawet nie musiałam przymierzać klucza, aby uzyskać pewność, że będzie pasować. Podekscytowanie wzięło jednak górę – kasetka zaszczękała przyjemnie, wieko ustąpiło bez problemu, a moim oczom ukazały się dziesiątki kartek, szkiców i rysunków. Przepełniona niezmierną radością zamknęłam pudełko z powrotem, schowałam klucz do kieszeni i pognałam na górę.
Znałam swoje szczęście, więc nieszczególnie zdziwił mnie fakt, iż natknęłam się na Jeffereya oczekującego na coś przy wejściu do wieżowca. Ukryta za drzwiami do piwnicy, przez pewien czas obserwowałam chłopaka przez dziurkę od klucza.
Po kilku chwilach w holu pojawił się Fabian. Widać było po nim, iż jest naprawdę roztrzęsiony. Z trudem nabierał powietrze. Wsparłszy dłonie na kolanach, zatrzymał się na moment, po czym spojrzał na Jeffa. Dałabym głowę, że w oczach szatyna zbierały się łzy.
-         O co chodzi? – Srebrzystowłosy jak zwykle nie zaszczycił nikogo emocjonującą wypowiedzą.
-         Oni... zabrali go! Porwali go na moich oczach! – Fabian wybuchnął płaczem. Co chwila niezdarnie przecierał wilgotne policzki rękawem.
-         Kogo porwali?
-         Jesse’a! – wrzasnął tak głośno, że z pewnością nie uszło to uwadze sąsiadek.
-         Kiedy?
Jefferey w żaden sposób nie zareagował na wieść, iż jego brat bliźniak zaginął. Czyżby to była jego zasługa? A może zwyczajnie był na to przygotowany?
-         Dzisiaj, przed chwilą! Kończył pracę, podjechałem pod biuro – opowiadał roztrzęsiony chłopak. – Szedł w moją stronę i nagle zniknął! Wtedy zadzwoniłem do ciebie.
-         Dziękuję, że pofatygowałeś się, żeby tu przyjechać, Fabianie. – Jeff nadal siedział na schodach z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
-         Co?! – rzucił szatyn z niedowierzaniem. – Dzięki?! Jakie dzięki?! Na litość, czy ty naprawdę nie masz żadnych uczuć? Cholera, twój brat został porwany! Możesz być następny! Czy to nic dla ciebie nie znaczy?!
Jefferey poruszył się nieznacznie.
-         Fabian, myślę, że roztrząsanie mojego stanu emocjonalnego nie jest w tym momencie konieczne.
-         Kiedy nie mogę cię słuchać! Nie rozumiem cię! Jak możesz się tak zachowywać!? – chłopak nie ustępował.
-         Myślę, że powinieneś to wiedzieć.
-         Masz do mnie żal o to, że jej wtedy nie zabrałem?
-         Między innymi – rzucił chłodno Jeff.
Fabian uderzył kolanami o podłogę i ukrył twarz w dłoniach.
-         Przepraszałem cię setki razy! Co jeszcze mam zrobić?! – Młodszy znów gorzko zapłakał.
-         Nic nie możesz zrobić. Zapomnij o tym. Chcesz u nas przenocować? – Jefferey zgrabnie zmienił temat.
Szatyn podniósł się z ziemi.
-         Nie, natychmiast jadę na Danillię. Muszę go odnaleźć.
-         Nie możesz! – Srebrzystowłosy podniósł głos, wprawiając w zaskoczenie nie tylko mnie.
Fabian przetarł twarz rękawem.
-         Niby czemu?
-         Sam powiedziałeś, że ja będę następny. Pewnie to samo czeka Radforda, Jasmine, może nawet i ciebie...
-         Do mnie nic nie mają. Jestem dla nich bezwartościowy – odparł szatyn.
-         To dobrze. Chcę, żebyś zaopiekował się Radfordem, kiedy i mnie zabraknie.
Fabian popatrzył z zaskoczeniem za swojego rozmówcę.
-         To przecież duży chłopak! Poradzi sobie! Ja muszę go odnaleźć! – Błękitnooki wyglądał tak, jak gdyby właśnie przygotowywał się do skoku.
-         Chciałeś powiedzieć: ich – przerwał mu Jeff.
-         To znaczy?
Fabian sprawiał wrażenie zbitego z pantałyku. Jefferey ostentacyjnie złapał się za głowę.
-         Jessica też została porwana.
Szatyn zarumienił się.
-         Fakt. Muszę odnaleźć ich oboje.
-         Zostajesz tutaj. – Jeff nie ustępował.
-         Ale ja muszę...
-         Zostajesz! – wrzasnął blondyn. – Zapewniam cię, że nic im nie grozi.
-         Porwali ich ludzie, którzy z głowy mojego ojca zrobili pacynkę, wiesz?
Jefferey nadal był niewzruszony.
-         Myślałem, że Casper ma do ciebie słabość.
-         Jak na mój gust, to on ma słabość do ciebie, Jeff.
Mężczyzna, który do tej pory był oazą spokoju, zaczerwienił się, sprawiając przy tym wrażenie poważnie zakłopotanego.
-         Nie sądzę – wydukał, po czym odwrócił głowę w stronę okna. Fabian uśmiechnął się pod nosem.
Jefferey podniósł się ze schodów, po czym chwycił szatyna za ramię i zaprowadził na górę. Po kilku chwilach również pognałam do swojego mieszkania.

* * *

Zanotowałam w pamięci fakty, jakich udało mi się dowiedzieć z rozmowy Jeffereya i Fabiana, po czym – bez dłuższego zastanowienia – zabrałam się za wertowanie zawartości metalowej kasetki. Jako pierwsza rzuciła mi się w oczy kartka, na której litery z języka almightiańskiego mieszały się z literami z naszego alfabetu. Ojciec zapewne – podobnie jak ja – starał się rozszyfrować tajemniczy język. Na dole kartki znajdywała się jednak następująca adnotacja – „Rozszyfrowanie jest niemożliwe ze względu na brak jakichkolwiek tłumaczeń, na których można by się oprzeć.” Uśmiechnęłam się pod nosem. „Byłbyś ze mnie dumny, tato.” – pomyślałam.
Odłożyłam pożółkłą kartkę na bok, po czym sięgnęłam po następną. Był to szkic postaci. Mężczyzna miał długie, kasztanowe włosy i czarne oczy. Był nagi, dzięki czemu można było dostrzec jego dość nienaturalne umięśnienie, biorąc pod uwagę jego wyjątkowo wątłą budowę ciała. W kilku miejscach autor dorysował strzałki zwieńczone uwagami na temat poszczególnych części ciała. Dowiedziałam się, że mężczyzna na rysunku ma łzy o słodkim smaku, a umięśnienie nieproporcjonalne do budowy ciała jest charakterystyczne dla jego gatunku. Zainteresował mnie fakt, iż model miał bandaż przewiązany na prawym nadgarstku, a przy nim wymowny znak zapytania. Uśmiechnęłam się i poprawiłam rysunek, umieszczając w miejscu bandaża skomplikowany symbol.
Resztę kasetki wypełniały stosy szczegółowych notatek. Chciałam zapoznać się z ich treścią bez chwili zwłoki, jednak burczenie w brzuchu uporczywie mi w tym przeszkadzało. Byłam wściekła, że sprawy tak przyziemne jak jedzenie przerywają mi studia. Muszą się spieszyć. Może jeszcze zdążę pomóc przyjaciołom?
Niechętnie podniosłam się z miejsca, po czym ruszyłam do kuchni. Dorinda Kaviste stała przy kuchence. Z garnków wydobywał się rozkoszny zapach. Kobieta mruknęła coś na kształt „hej”, nie racząc nawet na mnie spojrzeć. Otworzyłam szafkę i dokładnie przewertowałam jej zawartość. Moją ofiarą zostało pudełko płatków czekoladowych, którego większa połowa znalazła się w misce, po czym została zalana kartonem mleka.
-         Jesteś pewna, że dasz radę to zjeść? – zaniepokoiła się matka.
-         Mhm – odparłam, w zębach trzymając łyżkę, w dłoniach natomiast miskę z kolacją, która miała spełnić również rolę dzisiejszego obiadu i wyżywienia na cały jutrzejszy dzień. W porywach nawet na dwa.
-         Powodzenia – mruknęła, po czym wróciła do gotowania.
Ostrożnie otworzyłam drzwi do pokoju nogą, po czym równie zgrabnie zamknęłam je za sobą, nie gubiąc nawet jednej kropli mleka. Miska ciężko wylądowała na biurku, a ja wróciłam do czytania.

* * *

Z niepokojem patrzyłam w niebo. Zanosiło się na burzę. W powietrzu dało się wyczuć jednak coś więcej. Coś się zbliżało. Wiatr gwiżdżący w wentylacji podpowiadał, że wkrótce coś się wydarzy. Miałam jednak cichą nadzieję, że cała przyroda jest po mojej stronie, a nie przeciw mnie.
Podjęłam decyzję. Myślałam nad tym naprawdę długo, jednak nareszcie jestem pewna. Rozwiązanie zagadki mam w garści. Wiem już wszystko. Teraz muszę tylko wykonać następny krok.
Chcę wytłumaczyć Radfordowi, Nathanielowi i Jasmine, że nie mam wobec nich złych intencji. Chcę im pomóc. Nie wiem, w jaki sposób. Mimo wszystko są oni dla mnie ważni. Nie przejdę obok, kiedy widzę, że grozi im niebezpieczeństwo. Dziś powiem im o tym, czego udało mi się dowiedzieć.
Przebywaliśmy w klasie. Nauczyciel opuścił salę w celu skorzystania z toalety. Wokół panował poniosły nastrój. Moi rówieśnicy naturalnie nie zachowywali się cicho. Ja jednak, obejmując się ramionami, wciąż wpatrywałam się w niebo, które również zdawało się krzyczeć.

* * *

W drodze do domu Radford był w nader ponurym nastroju. Nie bawiły go obłoczki dymu w barwny sposób wypuszczane z ust Nathaniela, nie śmieszyły go moje żarty. Nic dziwnego. Dwójka jego rodzeństwa została porwana. Ma świadomość tego, że to nie koniec, że jego też to czeka. Czy naprawdę nic nie może zrobić? Czy nie może uciec?
Powietrze było niezwykle gęste i wilgotne, a atmosfera napięta. Coś miało się wkrótce wydarzyć. Gdy znaleźliśmy się pod zielonym wieżowcem, wskazałam swoim towarzyszom ławkę i nakazałam im usiąść. Moi przyjaciele nie stawiali oporu.
-         Wiem – zaczęłam, stając przed nimi. Serce łomotało mi niemiłosiernie, jednak z całej siły starałam się je uspokoić. Już nie było odwrotu.
-         Co takiego, Lizz? – Radford niechętnie podniósł wzrok.
-         Znam wasz sekret – ciągnęłam.
Brunet westchnął przeciągle. Nathaniel z uwagą obserwował jego reakcje.
-         Znowu zaczynasz? Lizz, nic nie wiesz, nie ma żadnego sekretu. Czy to do ciebie nie dociera?
Radford był wyraźnie padnięty. Nie miał nawet siły, aby podnieść głos. To był mój szczęśliwy dzień.
-         Nie doceniasz mnie, Rad. Naprawdę myślałeś, że nikt nie będzie w stanie się o tym dowiedzieć? Fakt, nie było to proste. Doskonale się maskujecie. Ja jednak jestem znacznie bardziej przebiegła, niż ci się wydaje – powiedziałam, starając się powstrzymać drżenie głosu.
Nathaniel rzucił swojemu chłopakowi porozumiewawcze spojrzenie, utwierdzając mnie tym samym w przekonaniu, że moje zarzuty w końcu wywarły na nich wrażenie.
-         W takim razie słucham. – Brunet wykonał ostentacyjny ruch dłońmi. – Co masz nam do zarzucenia? Cóż to za wielka tajemnica, którą odkryłaś? Z chęcią posłucham, co takiego udało ci się zmyślić, Elisabeth.
Skrzyżowałam ręce na piersi.
-         Otóż wy dwoje, Jesse, Jessica, Jefferey, Jasmine i z pewnością Fabian jesteście almightianami – rzuciłam.
-         Kurcze – skomentował Radford. – Nie miałem pojęcia, że będziesz w stanie wymyślić coś tak głupiego.
W oczach Nathaniela malował się jednak strach. Blondyn kurczowo trzymał się ramienia chłopaka.
-         Nie udawaj.
-         Ja nic nie udaję. To ty zarzucasz mi coś, co w najmniejszym stopniu nie jest prawdą. Bawisz się w detektywa odkąd pamiętam. Cieszę się, że cię to bawi, ale, na litość, to się zaczyna robić nudne. Wyrośnij z tego, Lizz!
-         Tak się składa, że to akurat zabawa dla dużych dziewczynek – rzuciłam.
Twarz Radforda zaczynała robić się coraz bardziej czerwona. Nathaniel przez całą rozmowę natomiast nie odezwał się ani słowem, a jedynie obserwował, czekając na dalszy rozwój wypadków.
-         Dorzucę również, że udało mi się rozszyfrować wasz cudowny język. Wszystko dzięki tobie, wiesz? Tobie i Jasmine, która prosiła cię o przechowanie niewielkiego pudełka z niezwykle cenną zawartością.
Zauważyłam, że Radford nieco pobladł na twarzy, mimo to wciąż twardo trzymał się swoich racji.
-         Przestań, Lizz – mruknął niepewnie Nath.
-         Ty też mi pomogłeś, wiesz? – Blondyn mocniej wtulił się w chłopaka, gdy obrzuciłam go chłodnym spojrzeniem.
Czułam, jak coś się we mnie gotuje. Wyrzucałam z siebie to, co zbierałam już o wielu lat. Byłam w transie, który miał zakończyć się wraz z moim ostatnim słowem.
-         Pamiętasz, jak złamałeś rękę? Jasmine wysłała mnie wtedy do apteki. Traf jednak chciał, że postanowiłam przez chwilę poobserwować was z za drzewa. I cóż się wówczas wydarzyło? Jazz wyciągnęła tą swoją różdżkę i machnęła ci nią przed nosem, a jakże!
Mój głos z czasem przerodził się w krzyk. Chłopcy przyglądali się w milczeniu, jak obrazowo wymachuję rękoma.
-         Elisabeth, nic takiego nigdy się nie wydarzyło. – Radford podniósł się z ławki, nie wypuszczając dłoni blondyna. – Mam tego dość, zostaw nas. Wróć do domu i zastanów się nad tym, co mówisz.
-         Jeszcze nie skończyłam – warknęłam, po czym chwyciłam Radforda za rękaw. Brunet zatrzymał się niechętnie. – Pamiętacie może, jak jakiś czas temu zachorowałam? Jasmine stwierdziła, że nie jest to zwyczajna choroba. Jak wy ją nazywaliście? Ojitsujiri? I że niby nie chorują na nią ludzie, tak?
Rad uwolnił rękę i ruszył przed siebie.
-         Daj spokój – rzucił.
Bez zastanowienia pobiegłam za nim. W oczach Nathaniela dało się dostrzec zaniepokojenie. Blondyn szepnął coś do ucha swojego chłopaka, ten jedynie poklepał go po plecach.
Drzwi windy zamknęły się przed moim nosem, więc ruszyłam na górę schodami. Lata doświadczenia sprawiły, iż na IV piętrze byłam niemalże na równi z moimi przyjaciółmi. Lekko zdyszana rzuciłam się w ślad za nimi, kontynuując przy tym swój wywód.
-         Skoro nie chorują na nią ludzie, chorują almightianie, mam rację? Na przykład tacy jak wy, zgadza się? Tacy, którzy piją krew takich, jak ja. Prawda, Rad? Ależ nie mam ci za złe, że napiłeś się mojej krwi. Niech ci będzie na zdrowie!
Moje słowa i myśli z każdą chwilą stawały się coraz bardziej chaotyczne. Silne uderzenia serca stawały się wręcz nie do zniesienia. Miałam wrażenie, że wkrótce wybuchnę.
-         Odwal się, Lizz – warknął Radford.
Brunet pociągnął za klamkę od drzwi swojego mieszkania, jednak gdy stwierdził, że są zamknięte, postanowił zrobić użytek z dzwonka.
-         Dlaczego wciąż udajecie, że to wszystko nieprawda? – jęknęłam. Miałam wrażenie, jak gdyby po policzku spłynęła mi łza.
-         Dorośnij, dziewczyno. To niedorzeczne – rzucił Radford.
-         Gdzie jest Jasmine? – zmieniłam temat. Nagle uświadomiłam sobie fakt, iż nie widziałam jej od kilku dni.
-         Wyjechała – warknął zielonooki.
Nathaniel przesunął dłonią po jego ramieniu, zupełnie, jak gdyby usiłował rozmasować napięte mięśnie.
-         Porwali ją! – krzyknęłam.
Zakręciło mi się w głowie. Cały świat zdawał się być ukryty za mgłą. Powietrze było ciepłe i gęste. Czułam, jak grunt powoli osuwa mi się spod nóg.
Oprzytomniałam na chwilę, gdy w drzwiach pojawił się Jefferey. Obrzucił nas obojętnym spojrzeniem, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu. Przedpokój w mieszkaniu Brownesów na moment wypełnił się jaskrawym światłem, po czym wrócił do swojego naturalnego wyglądu, pozostawiając za sobą wszechogarniającą pustkę.
-         Jeff! – wrzasnął Radford, niczym oparzony wpadając do mieszkania.
Przez chwilę żadne z nas nie wiedziało, co zrobić. Odezwałam się pierwsza.
-         Teraz już nie macie odwrotu. Nie wmówicie mi, że to tylko przywidzenie – szepnęłam, gdyż głos ugrzązł mi w gardle.
Radford westchnął ciężko i przyciągnął Nathaniela do siebie. Blondyn posłusznie przytulił głowę do jego piersi.
-         Dobra, Lizz, wygrałaś. Chodź. Musimy wyjaśnić sobie kilka spraw.

___
* moshi-moshi – (jap.) słucham (gdy odbieramy telefon)

10 komentarzy:

  1. O ku**a w końcu się jej udało przyznał się! :D. Ten rozdział był taki że... kurde z zapartym tchem go czytałam, wszystkie Twoje notki są dobre ale ta to jest niemożliwa :O nie mogę zwariuje dawaj dalej ja chce wiedzieć co on jej powie :D;D.
    O bOGU jeszcze ten Nathanel ahh... z Radfordem takie słodziki :)))) Tylko czemu Jeff?! szkoda go ;( xDD. Ale dobra dawaj dalej!!! po pier***ca dostanę!! :>.
    A i co do tej mojej prośby o której Ci wspominałam to ja dalej czekam na bonus z yuri!! :* <3
    Fabia :***
    Ps. Co jest czemu tam na dole nie mogę się podpisać pod postem normalnie?? :(
    Ps2. Przepraszam że tak późno komentuje :**

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu dotarłam i tutaj :D.
    Uhuhuhu już polubiłam Creiga! gdyby mi ktoś przyniósł mangi i w bonusie czekoladę to byłabym w siódmym niebie *,*. Lizz ma po prostu szczęście, ot co! Rodzice bohaterki byli w Japonii, a jej matka uważa, że Azjaci nie tyle co wyglądają tak samo, to jeszcze jedzą jedzenie za pomocą "gałązek" *hahaha*. Niezła perspektywa, nie powiem xD.
    Ciekawe czemu ten Nathaniel tak się sprzeciwiał, by Lizz wpadła do Radforda... Dziwny chłopak. Za to Lizz była najlepsza! Rzeczywiście dużo tych nut musiało być w tym wielkim pudle *haha*. Jeff i Nate są razem... W sensie że geje... kurde, super! Nie wiem czemu, ale lubię, gdy w opowiadaniu przewijają się takie wątki :D. Gdy pomyślę, co pokazał Nate Radfordowi, a ten rzucił "Niema sprawy"... dobrze, że Lizz odebrała im mangę. Oj dobrze. Widać, że ci dwaj jacyś niewyżyci są... śmieli nawet namiętnie całować się na oczach naszej bohaterki. Zero wstydu, no ja nie wiem. Ale potem poszli do kuchni, a Lizz dostała to, czego chciała.
    Lizz trudziła się nad rozszyfrowaniem ksiąg, gdy słyszy głos ojca. Otrzymuje klucz i teraz może otworzyć skrytkę zmarłego ojca. No nie powiem, jest to niesamowicie interesujące. W dodatku Jesse został porwany, a Jeff zachowuje się tak, jakby go to nic nie obchodziło... Została porwana również Jessica, a w rozmowie przeplotła się Danillia! Ponadto Radford również był w niebezpieczeństwie... Lizz naprawdę może pomóc przyjaciołom. Czuję to. Jest o krok od rozwiązania zagadki. Jednak Radford uparcie twierdził, że Lizz zmyśla. Że nic z tych rzeczy, które mówiła nie były prawdą. Udawał obojętnego, znudzonego, ale wcale tak nie było! Nawet niespokojna reakcja Nathana wszystko zdradziła! Jestem dumna z bohaterki, ponieważ mimo wszystko nie pozostawała nieugięta i szła za przyjaciółmi raz po raz mówiąc im o tym, czego się dowiedziała. W końcu nie została odepchnięta! Chciano jej wyjaśnić pewne sprawy. Może to w końcu coś da? Może przyjaciele w końcu zrozumieją, że Lizz chce im pomóc? Oby. Ponadto Almightianie są niesamowicie ciekawymi postaciami! I również piją krew, o! Oryginalne, nie powiem.
    Muszę przyznać, że opowiadanie jest naprawdę świetnie. Aż przyjemnie się je czytało *,*. Wciągnęłam się i niecierpliwie wyczekuję rozdziału 10. Pozdrawiam i życzę dużo weny,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, dziękuję za tak długie podsumowanie :> rzeczywiście moje opowiadanie jest dość rozbudowane i jest co podsumowywać. Cieszę się, że Ci się podobało. Całość jest dość długa, podziwiam Cię, że miałaś siłę, żeby to przeczytać. Rozdział 10 jest już praktycznie skończony, muszę tylko dopisać bonus. Nie miałam na niego weny, ale pewnie napiszę go niedługo, bo Twój komentarz bardzo mnie zmotywował ^^

      Usuń
    2. Niezmiernie mnie to cieszy! :) Ja zawsze piszę długie opinie, więc możesz zacząć się przyzwyczajać. Chyba że rozdział jest taki krótki i posiada niewiele wątków to oczywiście nie ma nad czym się rozpisywać. Ale tutaj jest inaczej *,*. Mam nadzieję, że moje komentarze będą Cię tak motywować :).

      Usuń
  3. Bonus *.* mój bonus?? :D tak?
    To dawaj go jak najszybciej :D :* bo umrę :) kiedy się widzimy? piwko jakieś coś na pobudzenie weny?? :DDD

    OdpowiedzUsuń
  4. Bonus *.* mój bonus?? :D tak?
    To dawaj go jak najszybciej :D :* bo umrę :) kiedy się widzimy? piwko jakieś coś na pobudzenie weny?? :DDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. twój bonus ze specjalną dedykacją dla specjalnej osoby jaką jesteś jest już gotowy :D rozdział jest już dany do sprawdzenia i powinien być lada dzień :>
      a na piwko w sumie miałyśmy iść, możesz do mnie zadzwonić, to się umówimy :D

      Usuń
    2. Jestem specjalną osoba? *.* chyba specjalnej troski xDD ale dziękuję :*** Już się nie mogę doczekać! :D mój bonusik kochany ^^ <3 Moja Ania :*******.
      No ok ok będę dzwonić może nawet dziś i coś z jutrem zrobimy jakoś wieczorkiem :D :D <3
      Aaaaa!!! Mój bonusik, moje yuri! hahahaha

      Usuń