Blask pełni oblewał
mętną poświatą taflę jeziora. Powietrze było gęste, przesycone setkami obcych
mi zapachów. Nie słyszałam śpiewu świerszczy ani szumu wiatru. Noc była cicha,
zupełnie jak gdyby zamarła w bezruchu, zaskoczona niecodziennym widokiem. Nad
brzegiem wody dało się bowiem dostrzec zarysy dwóch kochanków złączonych ze
sobą w namiętnym tańcu. Srebrzystobiałe włosy jednego z nich mieniły się w
księżycowym świetle.
Nagle głuchą ciszę
przerwał odgłos wybuchu przetykany przeraźliwymi krzykami i jękami rozpaczy.
Dwoje młodzieńców w mgnieniu oka odsunęło się od siebie. Niedbale zarzucili na
siebie ubrania, po czym, nie wypuszczając nawzajem swoich dłoni, wbiegli do
budynku, który znajdywał się zaledwie kilkanaście kroków od jeziora. Przecinali
ciemne korytarze, mijając po drodze stosy skąpanych w szkarłacie ciał. Podłoga, ściany i sufit umazane były krwią. Odłamki
szkła, marmuru i kryształowych żyrandoli walały się po podłodze. Gdzieniegdzie
dało się dostrzec strzały o ostrzach wykończonych diamentami, które niczym
drzewa w lesie wyrastały z podłogi.
Na wyższym z mężczyzn
widok ten nie robił żadnego wrażenia. Biegł przed siebie, kurczowo ściskając
dłoń kochanka. Rozbite szkło trzeszczało pod jego stopami. Drugi zaś, znacznie
niższy, co chwila odwracał głowę, z przerażeniem wpatrując się w pobojowisko.
-
Biegnij!
- wrzasnął doroślejszy z nich, chłopak o srebrzystych włosach. Jego głos dochodził
z oddali, jak gdyby stał po drugiej stronie szyby. Mimo to wydał mi się dziwnie
znajomy.
Z końca korytarza
popłynęła wąska smuga światła, która delikatnie oświetliła twarze kochanków. Przyspieszyli. Chwilę później znaleźli się w
ogromnym pomieszczeniu. Ściany pokryte były srebrem i złotem, drogimi
kamieniami, rzeźbami i obrazami przedstawiającymi najprzeróżniejsze stworzenia.
Przez środek pomieszczenia, niczym górski strumień, płynął aksamitny dywan w
kolorze miłości. Na jego końcu znajdował się piedestał, a na nim dwa misternie
zdobione trony. W objęciach jednego z nich spoczywało ciało, z którego skapywała
krew. Przy wejściu stało kilka osób. Dalej, pod ścianą, młodzieniec o
srebrzystych włosach tulił do siebie smukłą dziewczynę z uszami kota i złotym
warkoczem spływającym z ramienia. W głębi znajdowała się jasnowłosa piękność
trzymana w więzach przez młodego mężczyznę w granatowym płaszczu, którego
szyderczy śmiech wypełniał pomieszczenie. Pod jedną ze ścian kulił się
anielskiej urody chłopiec mający nie więcej niż 10 lat. Środek sali okupywał
człowiek o twarzy suto naznaczonej bliznami. W jednej dłoni trzymał linę
pętającą kobietę ze złotą koroną zsuwającą się z czoła, w drugiej natomiast
dzierżył nóż, który zawzięcie przyciskał go krtani niewiasty.
-
Daję
Ci wybór. - Głos mężczyzny przywodził na myśl syk węża. - Albo poddasz się
teraz, albo podzielisz los męża.
-
Nigdy!
- jęknęła kobieta. Łzy ciekły jej po policzkach.
Misternie zdobiona suknia była w strzępach. Dekolt stroju
zdobiła soczysta plama krwi.
Tyran puścił liny, po
czym strzepnął z głowy niewiasty diadem i ujął w dłonie jej kasztanowe włosy. Sprawnym
ruchem poderżnął jej gardło, po czym rzucił ciało tak, że wylądowało u stóp
siedzącego pod ścianą chłopca. Malec odwrócił głowę, a łzy ciurkiem spłynęły po jego policzkach.
Szaleńczy rechot
wypełnił salę. Jeden z napastników machnął rękoma, na co posłuszna mu magiczna
siła zmusiła resztę ocalałych do zgromadzenia
się przy
drzwiach. Pomieszczenie było jasno oświetlone, dzięki czemu byłam w stanie
rozpoznać ich przerażone twarze. Do złudzenia przypominały mi one twarze
trojaczków. Tym, który razem z jednym ze srebrzystowłosych był nad jeziorem,
był nie kto inny, jak Fabian. Chłopiec, którego zalaną łzami twarz okalała
aureola kasztanowych loków, z pewnością był Radfordem. Nie umiałam stwierdzić
tożsamości dziewczyny o kocich uszach, dostrzegałam w niej jednak pewne
podobieństwo do Jasmine.
Mężczyzna o szpetnej
twarzy zrzucił z tronu ciało mężczyzny, po czym rozsiadł się na nim wygodnie.
Odebrawszy bezwładnemu ciału koronę, umieścił ją na swojej głowie i majestatycznie
zarzucił nogę na nogę.
-
Casper,
skończ z nimi! – rzucił obojętnym tonem.
-
Nie!
– wrzasnęła złotowłosa.
Mężczyzna siedzący na
tronie spojrzał na nią zaintrygowany. Dziewczyna zagłębiła się w objęciach
jednego z trojaczków.
-
Blondynę
zostaw. Zrobimy z niej domowego pupilka. – Z oczu tyrana dało się zrozumieć, iż
jego słowa wcale nie są kłamstwem.
Kasztanowowłosy
młodzieniec w długim płaszczu o imieniu Casper chwycił nadgarstek złotowłosej, a następnie
zaprowadził ją na piedestał i usadził na wolnym tronie. Jakaś niewyjaśniona,
magiczna moc nie pozwalała jej ruszyć się z miejsca.
-
Monica!
– wrzasnął jeden z trojaczków, prawdopodobnie Jefferey. – Natychmiast ją wypuść!
Casper zmaterializował
się nagle przed więźniami. Niczym sowa przekręcił głowę w bok. Wyraz jego
twarzy nie wróżył nic dobrego. Ustawił się dokładnie naprzeciw Jeffa, po czym
skrzyżował ręce na piersi.
-
Myślałem,
że ty dostałeś już nauczkę, księciulku. Prosisz o jeszcze?
Jefferey ścisnął dłonie
w pieści i przygryzł wargę, nie odezwał się jednak słowem. Casper natomiast
zaśmiał się szyderczo.
-
Kończ
to, dzieciaku! – Mężczyzna o twarzy naznaczonej bliznami wydawał się być bardzo
niecierpliwy.
W dłoni Caspera pojawił
się nagle instrument do złudzenia przypominający różdżkę. Kątem oka dostrzegłam, jak Fabian chwyta
Jessa i Radforda za ręce. Usta Caspera poruszyły się, nie wydobył się z nich
jednak żaden dźwięk. Nagle sala wypełniła się oślepiającym blaskiem, który
pochłonął wszystko, co znalazło się w jego zasięgu.
Niczym oparzona
poderwałam się z łóżka. Położyłam dłoń na czole i poczułam nań kropelki wody.
Wilgotne od potu włosy kleiły się do karku. W głowie mi huczało, a przed oczami
zawzięcie majaczyło wspomnienie snu. Jeżeli koszmar rzeczywiście można było nazwać
snem...
Radford, trojaczki,
Fabian... nigdy wcześniej nie miewałam tak niesamowitych snów. Był tak
realistyczny, iż sprawiał wrażenie, jak gdy wcale nie był senną marą, a wspomnieniem.
Przerażającym wspomnieniem.
Ból, śmierć, magia... a
co było dalej? Jak potoczyła się historia? Co spowodowało wybuch? Obawiam się,
że na te pytania nigdy nie otrzymam odpowiedzi.
Wyjrzałam przez okno, opierając czoło o
chłodną szybę. Oblicze słońca było ledwie widoczne zza horyzontu. Rzucało ono
na Tastentoon delikatną poświatę. Kielichy kwiatów rozkoszowały się jego
blaskiem, a ptaki z dziecięcym entuzjazmem ogłaszały radosną nowinę o nadejściu
nowego dnia. Miasto budziło się do życia.
Nogi miałam jak z waty,
kiedy usiłowałam dostać się do łazienki. Drżącymi dłońmi odkręciłam kurek i z
rozkoszą przemyłam twarz zimną wodą. Kilka zbłąkanych kropel osiadło na
wymiętym, błękitnym podkoszulku, inne natomiast spłynęły po plecach i
ramionach.
Przyjrzałam się swemu
odbiciu w lustrze. Podkrążone oczy świadczyły o nieregularnym trybie życia.
Włosy czesane jedynie wiatrem sterczały w każdym możliwym kierunku. Nieznacznie
przerzedziłam je palcami i delikatnie przyklepałam.
Przesunęłam wzrokiem po
zarysie nosa i malinowych wargach. Obrzuciłam również spojrzeniem chude
ramiona, wystające obojczyki i niezbyt obfite piersi. Westchnęłam głęboko, po
czym wróciłam do sypialni.
Ubrałam się sprawnie i
przepakowałam torbę. Rozłożone na biurku książki błagały, aby zajrzeć do nich,
pouczyć się i odrobić lekcje. To trochę nie w porządku, ale rzadko zmuszałam
się do takich czynności jak odrabianie pracy domowej. Nigdy nie miałam
trudności z nauką i nie widziałam sensu w ćwiczeniu czegoś, co od zawsze miałam
opanowane do perfekcji. Nowy materiał nigdy nie był dla mnie problemem. A to,
że moje oceny z semestru na semestr lecą w dół? Zawsze zadowalam się zrzuceniem
odpowiedzialności na ciało pedagogiczne.
Powinnaś się uczyć,
Elisabeth. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo zdobyta w szkole wiedza
przyda ci się w dorosłym życiu.
-
Wiem
o tym doskonale, tato. Chyba nie wątpisz we mnie? Sądzisz, że sama nie dam sobie
rady? – spytałam, wlepiając wzrok w sufit, zupełnie, jak gdybym usiłowała
nawiązać kontakt wzrokowy ze swoim rozmówcą.
Sądzę, że jeśli choć
trochę się przyłożysz, poradzisz sobie znacznie lepiej.
Przed oczami zamajaczyło
mi wspomnienie twarzy ojca, kiedy uczył mnie gry na gitarze. Twierdziłam, że
przecież już to potrafię, on jednak kazał mi ćwiczyć dalej. Uważał, że
człowiek uczy się przez całe życie. Być może było w tym ziarno prawdy.
Kątem oka zerknęłam na
wystający zza szafy futerał. Dzięki pracy w barze Jeffereya udało mi się
zarobić na nową gitarę, nigdy jednak nie zdecydowałam się wyrzucić tej, którą
podarował mi ojciec. Pamiętam, jak co wieczór siadał przy moim łóżku i grał mi
kołysankę. Tak... doskonale pamiętam
tą melodię.
Zegar ścienny wskazywał
siódmą. Nowy dzień właśnie się narodził. Wraz z promieniami słońca przyniósł
ludziom nadzieje. Nadzieję na lepsze życie. Nadzieję, że odnajdą odpowiedzi,
których szukają.
Nigdy nie trać nadziei,
Lizz.
Mruknęłam przytakująco w
odpowiedzi, po czym chwyciłam torbę i przeniosłam się do kuchni. Za pomocą purpurowego magnesu do lodówki została
przytwierdzona niewielka karteczka. Jej treści nie trudno było się domyśleć:
„Wrócę
wieczorem. Obiad w mikrofali.”
„Jak zwykle”, przemknęło
mi przez myśl.
Miska muesli z mlekiem
idealnie spełniła rolę śniadania. Odstawiwszy naczynie do zlewu, zarzuciłam
torbę na ramię, wsunęłam na nogi adidasy i ruszyłam w stronę wyjścia.
Przeciągłe miauknięcie kotki zatrzymało mnie w połowie drogi.
-
Czego?
– warknęłam, odwracając się na pięcie.
Spojrzenie zwierzaka
mówiło samo za siebie.
-
Chciałabyś
– odparłam. Kotka prychnęła ze zniecierpliwieniem.
Westchnęłam. Ręce
zawisły mi luźno w geście zrezygnowania. Domowy pupilek piorunował mnie w
wzrokiem.
Od zawsze nienawidziłam
tych stworzeń. Całymi dniami potrafią wylegiwać się fotelu. No i wiecznie są
głodne. A te ich oczy... zupełnie, jak gdyby patrzył na mnie demon, a nie kot.
Odnalazłam w lodówce
puszkę kociej karmy, po czym opróżniłam ją nad miską zwierzaka. Ulubieniec z
zadowoleniem zatopił kły w kawałkach wieprzowiny, przyjacielsko uderzając
ogonem o moją nogę.
-
Nie
pozwalaj sobie – rzuciłam przez zęby. Kotka zachichotała złośliwie.
Czy koty potrafią się
śmiać? Zdecydowanie tak.
-
Będziesz
grzeczna, Yumino? – spytałam symulując rozkosznie słodki głos, w którym
idealnie dało się wyczuć nutkę sarkastycznej irytacji.
Zwierzak mruknął w
odpowiedzi. Obejrzawszy się za siebie ostatni raz, opuściłam mieszkanie, z
hukiem zatrzaskując za sobą drzwi.
-
Co
to za humory?
Zaskoczona obróciłam się
na pięcie. Radford stał przede mną z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Jego
karcące spojrzenie przeszywało mnie na wskroś.
-
Nie
twoja sprawa – mruknęłam, wymijając go. Chłopak ruszył za mną.
-
Tak
uważasz? – Radford wyprzedził mnie, po czym ręką zagrodził mi wejście do windy.
W dłoni ściskał mój nadgarstek, co nie pozwalało mi się ruszyć. – Co się
stało?
-
Pokłóciłam
się z kotem – odparłam sucho, podejmując daremną próbę wyswobodzenia ręki.
-
To
wszystko wyjaśnia. – Radford wypuścił mój nadgarstek, po czym przywołał windę.
– Co ten potwór zrobił tym razem?
Chłopak nie uzyskał
odpowiedzi. Rozczarowany obrócił się w stronę lustra zajmującego całą
powierzchnię jednej ze ścian windy i zajął się poprawianiem niesfornej grzywki.
Spośród dziesiątek
znajomych Radford od zawsze zajmował szczególnie miejsce w moim życiu. Wprost
kochałam w nim to, że nigdy nie był wstanie złościć się na kogoś dłużej niż
jeden dzień. Zawsze to on pierwszy wyciągał dłoń na zgodę. A gdy dorzucał
jeszcze spojrzenie szmaragdowych oczu, nie sposób było mu odmówić.
-
Nienawidzę
cię – mruknęłam. Na moich wargach błądził nieśmiały uśmiech.
-
I
wzajemnie. – Radford rozłożył ramiona, zapraszając, abym się w nie wtuliła. Nie
byłam w stanie protestować. Dłoń chłopaka wplotła się w moje włosy, przyciskając
tym samym głowę do solidnego ramienia bruneta. – Chcesz mi coś powiedzieć?
-
Przepraszam
– szepnęłam i pociągnęłam nosem. Wszędzie rozpoznam zapach perfum, które
podarowałam koledze na urodziny. Zawsze podobał mi się ten zapach. Tego samego
zdania był Nathaniel.
Radford odsunął mnie na
długość ramienia. Na jego twarzy malował się wyraz satysfakcji i zadowolenia.
-
To
chciałem usłyszeć – stwierdził, po czym pozwolił ramionom zawisnąć bezwładnie
wzdłuż ciała.
Dźwięk dzwonka
zasygnalizował nam, iż winda znalazła się na parterze. Opuściliśmy ją bez
słowa. Na zewnątrz było ciepło. Promienie słońca delikatnie muskały moje ramiona,
wprowadzając mnie tym samym w niezadowolenie. Nigdy nie lubiłam słońca. Od
zawsze preferowałam ciemność. Tylko pogrążona w mroku potrafiłam naprawdę
skupić się na tym, co jest wewnątrz mnie.
Prychnęłam z
niezadowoleniem, wyrażając przy tym swój stosunek do pogody.
-
Słońce,
tak? – Radford wzniósł wzrok ku niebu. Mimo wszystko to on znał mnie najlepiej.
Tylko on rozumiał mnie bez słów.
-
Tak
– przytaknęłam.
-
Za
kilka godzin i tak znów zapadnie noc – pocieszył mnie chłopak.
Podarowałam mu
nieznaczny uśmiech. Chłopak zaczął przyglądać mi się z zaciekawieniem.
-
Powiesz
mi, co tak wyprowadziło cię z równowagi? Wątpię, żeby to była w pełni zasługa
Yumino.
-
Zasługa?
Ja nazwałabym to raczej winą... – skomentowałam.
-
Owszem,
zasługa. Dzięki niej znowu mam okazję zobaczyć, jak rozkosznie się wściekasz. Podziękuj
jej ode mnie.
Prychnęłam z
niezadowoleniem, co Radford skomentował cichym chichotem.
-
Więc?
Westchnęłam. Niechętnie
odnalazłam wewnątrz podświadomości wspomnienia dzisiejszego snu. Wciąż były wyraźne.
Uczucia występujących w nim postaci przeniknęły w głąb mojego serca, przez co
nie mogłam przestać o nim myśleć. Ten ból w ich oczach, to przerażenie...
Wsunęłam za ucho
uporczywe pasmo grzywki.
-
Miałam
dziwny sen. Jestem pewna, że cię zainteresuje.
Nigdy nie krępowałam się
przed obciążaniem ludzi moimi problemami. Oni jednak nigdy nie pozostawali mi
dłużni.
-
Tak
więc słucham.
*
* *
-
...no
i wtedy wy... oni... zniknęli. – W ten sposób zakończyłam swoją opowieść.
Byłam roztrzęsiona. Doskonale czułam ból bohaterów sennej mary. Sądząc po
wyrazie twarzy Radforda, on również nie przeszedł obok mojej opowieści obojętnie.
-
Rozumiem
– skomentował chłopak. Jego twarz miała nieodgadniony wyraz. Zdawał się być
przerażony moim opowiadaniem. – Zastanawiam się jednak, co ja robiłem w twoim
śnie? No i ci wszyscy ludzie. Części z nich w ogóle nie znasz, mam rację?
Pomyślałam o dziewczynie
o kocich uszach, Casperze i mężczyźnie o twarzy pełnej blizn. Nigdy wcześniej
nie widziałam żadnego z nich na oczy, mimo to wydawali się niezwykle
realistyczni.
-
Tak,
masz rację. Nigdy wcześniej ich nie widziałam.
Radford wzniósł wzrok w
górę. Promienie słońca oblały jego twarz, nadając jej niecodzienny, złoty
odcień.
-
Miewasz
naprawdę idiotyczne sny, Lizz. – Chłopak zachichotał wdzięcznie.
*
* *
Lekcje dzisiejszego dnia
zdawały się być jeszcze nudniejsze, niż zwykle. Usiłowałam zmusić się do
koncentracji, moje próby okazały się jednak daremne. Tyle myśli zaprzątało mi
głowę! Sen, Nathaniel, no i oczywiście nieodłączna tajemnica. Wszystko to
przesłaniało mi rzeczywisty obraz świata.
Naprawdę chciałeś, żeby
tak wyglądało moje życie? Wiedziałeś, że nie dam sobie rady. Dlaczego dałeś mi
zadanie, którego nie jestem w stanie wykonać?
Powierzyłem Ci to
zadanie, bo byłem pewien, że mu podołasz. I nadal tak uważam.
Mylisz się.
Nie. Tego jestem pewien.
Tak, jak tego, że jutrzejszego ranka znów wstanie słońce. Tak jak tego, że
nocą, gdy spojrzysz w niebo, ujrzysz miliony gwiazd.
Ja naprawdę nie
potrafię... nie chcę cię zawieść.
Więc nie rób tego.
Przed oczyma zamajaczył
mi obraz roześmianej twarzy ojca. Widziałam, jak ciemnobrązowe loki muskają
śniade policzki mężczyzny. Jak drobna rączka pięciolatki dotyka skroni ojca,
który śmieje się i bierze córkę w objęcia.
Kocham cię, Lizz.
Na wspomnienie tych słów
dreszcz przeszedł mi po plecach, a w ustach znów poczułam gorzki smak łez. Nikt
nie potrafił wymawiać tego tak, jak on to robił. Nikt nie potrafił tak rozpalić
drobnego serca dziewczynki, jak on to robił. I nikt po swoim odejściu nie
pozostawił w mojej duszy takiej rany, jak on.
-
Lizz...
– Szept Jasmine wyrwał mnie z zamyślenia.
-
Hę?
-
Co
ci jest? – spytała wyraźnie zaniepokojona.
Przetarłam dłonią oczy i
poprawiłam się na krześle.
-
Nic
– odparłam i zasymulowałam zainteresowanie podręcznikiem do biologii. Jasmine
wyraźnie niezadowoliła się moją odpowiedzią.
-
Przecież
widzę – ciągnęła. – Stało się coś?
Westchnęłam głęboko, po
czym skierowałam twarz w stronę okna. Promienie słońca ukłuły mnie w oczy.
-
Powiem
ci przy obiedzie, dobrze? – zasugerowałam.
Jazz mruknęła
przytakująco w odpowiedzi, po czym wlepiła wzrok z zeszyt.
*
* *
-
Niesamowite
– skomentowała Jasmine, przełykając kęs kanapki z salami. – Od kiedy śnią ci
się tak idiotyczne rzeczy, Elisabeth?
Dziewczyna wymieniła
spojrzenia z Radfordem, po czym oboje wybuchnęli śmiechem.
-
Dziś
rano pytałem ją o to samo – wtrącił się brunet, dogaszając peta.
-
Nie
ma w tym nic śmiesznego! – krzyknęłam, uciszając przyjaciół.
Co ich tak bawiło?
Morderstwo, łzy, krew... zupełnie jak scena z horroru. Dokładnie. Horror.
Skrzyżowałam ręce na
piersi i spuściłam wzrok. Kątem oka dostrzegłam, jak Radford wyciąga z paczki
kolejnego papierosa.
-
Który
to już dzisiaj? – zainteresowała się Jasmine i wyrwała chłopakowi z dłoni
pudełko, dokładnie kontrolując jego zawartość. – Dziś rano dałam ci całą
paczkę, a teraz połowy już niema. Od kiedy zrobiłeś się taki hojny i postanowiłeś
obdarować tym świństwem pół szkoły?
-
Jeśli
chodzi o papierosy, to nigdy nie byłem rozrzutny i nie mam zamiaru tego
zmieniać. Po prostu palę za siebie i Nathaniela. Biedak spędzi tydzień pod
opieką matki. Pomyślmy, czyja to wina...
Spojrzenia przyjaciół
skupiły się na mnie. Na moją twarz wkradł się rumieniec.
-
Sam
się prosił! – usprawiedliwiłam się.
-
Właśnie,
jak on się czuje? – zainteresowała się Jasmine.
-
Potwornie
– odparł Rad, chowając paczkę do plecaka. – Nie tyle fizycznie, co psychicznie.
Jest załamany.
Podniosłam się z miejsca
i zawinęłam resztki jedzenia w obrus.
-
Ma
myśli samobójcze? – spytałam, ukrywając zawiniątko w drewnianej skrzyni. Trzeba
tu zamontować lodówkę, przemknęło mi przez myśl.
-
Raczej
zabójcze – Radford poprawił rękaw bluzy. – Na twoim miejscu przez najbliższy
czas nie wchodziłbym mu w drogę.
Jasmine skomentowała
jego słowa dźwięcznym chichotem.
Nathaniel naprawdę jest
na mnie aż tak zły? Przecież wie, jak to było. To była tylko zabawa. Czy mógłby
znienawidzić mnie za coś takiego?
Oczywiście, że nie. To
twój przyjaciel, a przyjaciele sobie wybaczają.
On nie jest moim
przyjacielem! Nigdy nim nie był... Jest jak niepotrzebny margines w księdze
mojego życia. O wiele lepiej żyłoby mi się bez niego. Jestem pewna, że
Nathaniel jest tego samego zdania. I wcale nie żałuję tego, co zrobiłam. Nie
obchodzi mnie, co on czuje.
W takim razie dlaczego
myśl o nim zaprząta ci umysł? Nie jest ci obojętny. Dlaczego nie potrafisz się
do tego przyznać?
Przygryzłam wargę. Może
rzeczywiście w niewyjaśniony, irracjonalny sposób zależało mi na Nathanielu? Może
to tylko kwestia przyzwyczajenia? Swoją drogą nie wyobrażam sobie, żeby tak
nagle go zabrakło. Przyznaję, że byłoby mi go brak. Na swój sposób... tęskniłabym
za nim.
-
Kiedy
się z nim zobaczysz, przeproś go ode mnie – powiedziałam i spuściłam się w dół
po drabince przeciwpożarowej.
-
Myślisz,
że to byłoby w porządku? – Radford przejął torbę Jasmine, aby ułatwić jej zejście
w dół. Blondwłosa nieczęsto jadała z nami na dachu szkoły. – Lepiej sama go przeproś.
-
Przed
chwilą mówiłeś, żebym trzymała się od niego z daleka – przypomniałam.
Radford zsunął się w dół
i z kocią gracją upadł na ziemię.
-
Jestem
pełen sprzeczności – skomentował chłopak, puszczając przy tym perskie oko.
Tak. W to nigdy nie
wątpiłam. Radford jest jak słońce i deszcz. Jak onyks i perła. Jak dzień i noc
złączone w namiętnym tańcu. Jak dobro i zło, które ramię w ramię kroczą przez
świat pod jedną maską. Jak oksymoron, na widok którego lingwiści wymownie
pukają się w czoło.
Tym razem budynek szkoły
stanął przed nami otworem. W duchu odetchnęłam z ulgą. Ostatnim miejscem, w
jakim chciałabym się dzisiaj znaleźć, był gabinet dyrektora.
W czasie wędrówki przez
skąpany w półmroku korytarz, pewna rzecz przykuła moją uwagę. Na drzwiach sali
historycznej, w której każdego dnia zajęcia prowadził profesor McAllen, pojawił
się ledwo widoczny napis. Z oddali trudno było go dostrzec, a jeszcze trudniej
odczytać. Chciałam go zignorować, jednak moja nieprzemożona ciekawość nie
dawała za wygraną.
Przystanęłam na chwilę.
Radford i Jasmine obejrzeli się z zaciekawieniem.
-
Idziesz?
– spytała blondwłosa.
Nie zaszczyciwszy
przyjaciół spojrzeniem podeszłam do drzwi.
-
Idźcie
beze mnie. Dogonię was – odparłam, zrzucając torbę z ramienia.
-
Mamy
teraz WF – przypomniał Radford.
-
Tak,
tak – mruknęłam w odpowiedzi. – Idźcie już, dam sobie radę.
Po chwili na korytarzu -
poza mną - nie było żywej duszy. Podeszłam bliżej. Serce znów niebezpiecznie
załomotało w mojej piersi, kiedy zdałam sobie sprawę, iż znów mam do czynienia
z tajemniczym szyfrem. Słowo było krótkie. Mogło być to imię, mogła to być również
krótka informacja. Przesunęłam dłonią po napisie. Pod wpływem mojego dotyku
zaświecił się bladym światłem, zupełnie jak słowo na chodniku w parku. Bez
zastanowienia wyjęłam z torby zeszyt i przepisałam zaszyfrowany tekst.
Kolejny ślad,
pomyślałam. I znów podejrzenia zmierzają w stronę McAllena. Czy fakt, iż słowo
napisane zostało na drzwiach jego klasy jest przypadkiem? Zdecydowanie nie.
Jeśli mam znaleźć rozwiązanie zagadki, muszę zająć się obserwacją tego
człowieka. Nie wolno mi choć na chwilę spuścić go z oczu.
Przyłożyłam ucho do
drzwi. Wewnątrz sali spośród chmary krzyków przedzierał się monotonny głos
nauczyciela. O czym opowiadał? W klasie było zbyt głośno, abym mogła to
stwierdzić. Czy wsłuchując się dokładnie w jego naukę mogłabym natrafić na
kolejną poszlakę, która zaprowadzi mnie do rozwiązania zagadki?
Niewykluczone.
A jeśli tak, to co
takiego miałby powiedzieć? Czego powinnam z jego strony oczekiwać?
Tego dowiesz się zapewne
w chwili, kiedy to się stanie, Elisabeth.
Równie dobrze mogłabym
spróbować przeczytać książkę z zamkniętymi oczami.
A myślisz, że nie
udałoby ci się to? Musiałabyś jedynie nabrać odpowiednich umiejętności.
Wszystko jest możliwe, Lizz. Ale musisz wierzyć, że ci się uda.
Nie wierzę.
W takim razie ja będę wierzył
za nas oboje.
Flegmatycznym krokiem
doczłapałam się do sali gimnastycznej. Tuż przy wejściu przywitał mnie srogi
wyraz twarzy nauczyciela.
-
Panno
Kaviste! – zaczął. Jego wzrok mówił o wiele więcej niż słowa.
-
Tak,
tak, wiem, znów spóźniona – przerwałam mu, usiłując ominąć go w wejściu. Na daremne,
oczywiście.
-
Który
to już raz? – spytał mocnym, zachrypniętym głosem, który od zawsze mroził krew
w żyłach uczennic gimnazjum.
Nie odpowiedziałam, a
jedynie spuściłam głowę, jakby w obawie przed nadchodzącym ciosem. Mężczyzna westchnął
ciężko, po czym wskazał dłonią na drzwi od szatni.
-
Przebieraj
się. Za minutę chcę cię widzieć na zbiórce.
* * *
-
Co
tym razem? – spytała Jasmine, kopiąc piłkę w moim kierunku.
-
Nic
szczególnego – odparłam. Piłka wyminęła mnie i wpadła do bramki.
Salę gimnastyczną
przeciął dźwięk gwizdka.
-
Brawo
– mruknęłam, podając piłkę blondwłosej.
Dziewczyna pobiegła z
nią na środek boiska.
-
Ruszajcie
się! – wrzasnął nauczyciel, rzucając w moim kierunku karcące spojrzenie. Nieśmiało
spuściłam wzrok.
Wychowanie fizyczne było
jednym z tych przedmiotów, które uważałam za całkowicie zbędne. Bieganie za
piłką, skakanie na skakance i iście baletowe ćwiczenia rozciągające kompletnie
odstawały od wizji uzyskania prawowitego wykształcenia, na którym - nie oszukujmy
się - zawsze mi zależało. Nauczyciele byli jednak innego zdania.
Znów dźwięk gwizdka.
Kątem oka zauważyłam, jak piłka przelatuje między moimi nogami. Spojrzenia
drużyny otoczyły mnie z każdej strony. Bez słowa kopnęłam piłkę w stronę jednej
z zawodniczek, po czym usiadłam w środku bramki, kolana podciągając pod brodę.
Drugą połowę sali
gimnastycznej okupywała drużyna chłopców. Entuzjazm, z jakim podchodzili do
gry, był godny podziwu. Moją uwagę przykuł Radford, który niczym gazela sunął
przez boisko. Przeciwnicy zdawali się nie być dla niego żadną przeszkodzą. Był
jak wilk biegnący między drzewami w lesie – zahaczał o gałęzie, ale nie były
one w stanie go zatrzymać.
Kolejny gwizdek, tym
razem znacznie cichszy, dochodzący ze znacznie większej odległości. To Radford
dobiegł z piłką do kosza, po czym wycelował nią w sam środek okręgu. Zapewne
było to decydujące zagranie, gdyż współzawodnicy podbiegali do niego kolejno i
podawali mu dłonie lub czule klepali po plecach. Wygrali. Uśmiechnęłam się pod
nosem, widząc radość na twarzy przyjaciela. Za to on, jakby w odpowiedzi,
posłał mi radosne spojrzenie, które dotarło do mnie w towarzystwie tego
dziwnego, ciepłego i nieziemsko przyjemnego uczucia w okolicy serca.
I znów znajomy dźwięk
przeciął ogrom sali. Tym razem o wiele głośniejszy, zwiastował on bowiem koniec
lekcji. Przepełniona uczuciem niewysłowionej ulgi westchnęłam ciężko, po czym
udałam się do szatni.
*
* *
Kompletnie pozbawiona
sił opadłam na ławkę przed szkołą. Rzuconej na trawnik torbie towarzyszyło
charakterystyczne chrobotanie.
-
Jestem
wykończona – wysapałam odbierając Radfordowi butelkę wody i opróżniając ją
jednym tchem.
-
Nie
rozumiem, czym się tak zmęczyłaś – zagadnęła Jasmine, poprawiając rękaw
idealnie wyprasowanej koszulki. – Siedzeniem w bramce? – spytała sarkastycznie.
-
Nie
– odparłam. – Zmęczyłam się patrzeniem na to, jak uganiacie się za piłką.
Moi przyjaciele
wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
-
Chodźmy
– rzucił Radford.
Razem z Jazz
usłuchałyśmy go bez słowa. Gdy tylko znaleźliśmy się za rogiem budynku, brunet
wydobył z plecaka kolejnego papierosa. Rozejrzał się w koło, po czym podpalił
zwitek nikotyny i zaciągnął się, wzdychając na znak ulgi, jaką mu to
przyniosło.
-
Nie
wyrobiłeś już przypadkiem dzisiejszej normy, Rad? – spytałam, po czym z obrzydzeniem
odwróciłam głowę. Jasmine kaszlnęła cicho.
-
Mówiłem
już, że wyrabiam podwójną normę – wyjaśnił.
-
Możliwe,
ale ty wyrobiłeś już przynajmniej czterokrotną – zauważyłam.
-
Nieważne
– podsumował chłopak.
Zdecydowanym ruchem
wyrwałam papierosa z jego dłoni i uniosłam go w górę. Na twarz chłopaka wkradł
się wyraz niezadowolenia.
-
Skończysz
to? – spytałam pewnym głosem. Dłoń, w której trzymałam używkę, drżała.
-
Oddaj
to! – Radford usiłował dosięgnąć papierosa. Jego starania okazały się jednak daremne.
-
A
skończysz na dziś? – Nie zamierzałam ustąpić. Nie w tej sprawie.
Radford wygiął usta w
podkówkę. Razem z aureolką kasztanowych loków okalających twarz wyglądał jak
dziecko, któremu ktoś odebrał ulubioną zabawkę.
W jednej dłoni ukryłam
używkę, drugą zaś wyciągnęłam przed siebie. Radford doskonale wiedział, czego
od niego oczekuję. Nie kryjąc niezadowolenia, wydobył z plecaka niewielkie,
biało-niebieskie opakowanie i umieścił je na mojej dłoni. Z wyrazem triumfu oddałam
mu papierosa.
Na widok wyrazu twarzy
chłopaka Jasmine wybuchnęła śmiechem.
-
Radford!
Co z ciebie za facet? Nie daj sobą tak pomiatać – powiedziała Jazz.
Brunet zaciągnął się po
raz ostatni, po czym rzucił peta na ziemię.
-
Przykro
mi, Jasmine, ale obawiam się, że z Elisabeth nie wygram w tej grze.
Dziewczyna przeniosła
wzrok na mnie.
-
Ma
rację – skomentowałam dumnym tonem.
Byłam bardzo szczęśliwa,
że między mną i Radfordem znów było jak dawniej. To prawda, że potrafił szybko
zapomnieć winy. I to czyniło go wyjątkowym.
W miłym towarzystwie
droga do domu nigdy zbytnio się nie dłuży. Tym razem było podobnie. Kroczyliśmy
przez miasto śmiejąc się i przekomarzając.
Nagle pole widzenia
przesłonił mi obraz skąpanej w mroku ulicy. Widok ten był rozmazany, sprawiał
wrażenie wilgotnego. Deszcz. Wyraźnie czułam zapach błota i deszczówki. Kątem
oka dostrzegłam postać w długim, wełnianym płaszczu. Profesor McAllen? Tak, zdecydowanie.
Ledwie się pojawił, a już minął mnie pospiesznym krokiem, nie zamieniwszy nawet
ze mną spojrzenia. Nie widziałam go, wiedziałam jednak, że stoi za mną.
Nieoczekiwanie poczułam, że ledwo widoczna postać przebiega obok mnie, przez
nieuwagę dotykając mojego rękawa. Coś świsnęło, coś huknęło. Światło, które z
powodzeniem można by wziąć za efekt wybuchu gwiazdy, oblało moje plecy i
ramiona, rozbryzgując się na frontowej ścianie niedalekiego budynku. Odwróciłam
się pospiesznie. Profesor zniknął bez śladu.
-
Lizz,
wszystko w porządku? – spytała Jasmine, potrząsając mną za ramiona.
Rozejrzałam się w koło.
Znów byłam w centrum miasta, dosłownie kilka kroków od domu. Ciemny zaułek,
podobnie jak profesor, rozpłynął się w powietrzu.
Sen? Wizja? Jak wyjaśnić
to, co właśnie widziałam? Wyglądało to zupełnie tak, jak wypadek sprzed jedenastu
lat. Tym razem jednak ofiarą był drugi z braci.
Ale przecież McAllenowi
nic nie jest. Widziałam go dziś w szkole. Wszyscy go widzieliśmy. Więc co to
może znaczyć?
Przyłożyłam dłoń do
czoła. Było rozpalone. Jęknęłam cicho i wyswobodziłam się z uścisku
przyjaciółki.
-
W
porządku – odparłam mrużąc oczy. – Trochę gorzej się poczułam.
Jazz wymieniła z
Radfordem porozumiewawcze spojrzenie. Chłopak kiwnął głową, jakby w odpowiedzi
na jej nieme pytanie.
-
Chodź,
odprowadzę cię do domu – zaproponował chwytając mnie pod ramię.
-
Dziękuję.
– Nie protestowałam. Wyobrażenie znalezienia się w ciepłej sypialni przepełnionej
ciszą i zapachem pomarańczy wydawała się być bardzo kusząca.
Pożegnałam się z Jasmine
i ruszyłam za Radfordem.
-
Dobrze
się czujesz? – Głos Radforda był przepełniony troską. – Wyglądasz potwornie.
Odruchowo przygładziłam
dłonią włosy.
-
Dzięki
– prychnęłam.
-
Mówię
o tym, że jesteś przeraźliwie blada. Jakbyś zobaczyła ducha – stwierdził. – Na
pewno nic ci nie jest?
-
Nie
jestem pewna – mruknęłam.
Winda zatrzymała się na
moim piętrze. Wysiadłam, a Radford bez słowa ruszył za mną.
-
Lizz...
lepiej odpocznij – zasugerował brunet, widząc, jak gorączkowo złapałam się
ściany, by utrzymać równowagę.
-
Nic
mi nie jest – zarzekałam się, po czym podjęłam próbę otworzenia drzwi
mieszkania kluczem. Udało mi się to dopiero przy pomocy ciepłej dłoni Radforda.
-
Lizz,
wiesz dobrze, że mnie nie oszukasz – stwierdził.
-
Rad,
wiesz dobrze, że ze mną nie wygrasz.
Chłopak uśmiechnął się
szeroko. Nie do końca rozumiem dlaczego. Podobało mu się to, co mówiłam? Moja
stanowczość i brak skrępowania?
Jesteś wyjątkowa, Lizz,
i to jest w tobie fascynujące. Nic więc dziwnego, że ludzie zachwycają się
twoją osobą.
Na mojej twarzy pojawił
się rumieniec.
-
Idź
już. – Spróbowałam zamknąć drzwi, jednak stopa Radforda ustawiona w progu skutecznie
mi to uniemożliwiała. Gdy podniosłam wzrok, napotkałam uśmiech chłopaka.
-
Połóż
się i odpocznij – szepnął. Charyzma bruneta była niesamowita; mało kto był w stanie
mu odmówić. Mnie udało się opanować tę umiejętność, jednak nie korzystałam z
niej zbyt często.
-
Dobrze
– odparłam zgodnie, wpatrując się w szmaragdowe tęczówki Radforda. Zdolność
kłamania prosto w oczy była jedną z tych, które starałam się posiąść. A nuż
kiedyś mi się przyda.
Chłopak wysunął stopę z
progu. Przeleciawszy wzrokiem moją twarz, rzekł:
-
Wypoczywaj.
Będę tu jutro z samego ranka. Zrobisz coś dla mnie? – spytał.
-
Zależy
co.
-
Najpierw
obiecaj – nalegał.
Westchnęłam ciężko.
-
Obiecuję
– mruknęłam, krzyżując palce za plecami.
-
Nie
wychodź z domu, dopóki po ciebie nie przyjdę, dobrze?
-
Co?
Z ust Radforda nigdy
wcześniej nie padły podobne słowa. „Nie wychodź z domu”... to przyprawiło mnie
o niemałe zaskoczenie. Jaką mógł mieć intencję w tym, żebym została dziś w
domu? Czy jest coś, co chciał przede mną ukryć?
Myśl Elisabeth. Co twój
przyjaciel mógł chcieć utrzymać przed tobą w tajemnicy?
Cokolwiek by to nie
było, na pewno ma to związek z Jasmine. Doskonale wskazują na to ich porozumiewawcze
spojrzenia, którymi co chwilę się wymieniali.
Bardzo dobrze. Nie
sądzisz jednak, że powodem tego mogła być zwyczajna troska o twoje zdrowie?
Gorzej się poczułaś, a twoi przyjaciele woleliby, abyś została w domu i wypoczęła.
Nie, odrzucam tą opcję.
To nie w ich stylu. Wiedzą doskonale, że potrafię sama o siebie zadbać.
Więc co mogli chcieć
przed tobą ukryć?
Cokolwiek by to nie
było, na razie im się to udaje.
-
Obiecałaś
– przypomniał chłopak.
-
Racja.
Masz mnie. Do jutra. – Obróciłam się na pięcie i zatrzasnęłam Radfordowi drzwi
przed nosem.
Mijając kuchnię,
zerknęłam w stronę mikrofali. Straciłam apetyt. Choć może nie do końca.
Straciłam apetyt na jedzenie w domu. Z chęcią wyszłabym zjeść na mieście. Może
w Midnight Cafe? Często spotykam się tam z przyjaciółmi. Może to tam w
tajemnicy przede mną chcą się spotkać Radford i Jazz? Osobiście szczerze w to
wątpię, nie zaszkodzi jednak sprawdzić.
Rzuciłam w kąt plecak,
po czym odnalazłam na półce kilka banknotów. Nie zastanawiając się wiele, ruszyłam
w stronę ulubionej kafejki.
*
* *
-
Coś
jeszcze?
-
Jedno
frappe.
Kelnerka o
kruczoczarnych włosach zanotowała kilka słów na kartce, po czym podeszła do
kolejnego stolika.
Atmosfera tego miejsca
zawsze działała na mnie kojąco. W tle sączyła się delikatna muzyka. Rolety w
oknach były zasłonięte, co sprawiało, że wnętrze skąpane było w półmroku.
Stoliki dla gości oddzielone były od siebie żywopłotem, dzięki czemu każdemu
została zapewniona odrobina prywatności. Pod jedną ze ścian mieścił się regał z
książkami, z którego każdy z klientów mógł do woli korzystać. Była to jedna z
wielu zalet kafejki. W tym momencie zagłębiałam się w lekturze „Przygód
Sherlocka Holmesa” autorstwa Artura Conana Doyle’a. Znany z powieści detektyw
zawsze był dla mnie wzorem do naśladowania, zaraz po ojcu. Może i był trochę
niezrozumiany, lekko zwariowany i zawsze pewien swojej racji, jednak jego
metody dedukcyjne zawsze przyprawiały mnie o zachwyt.
Nagle poczułam chłodną
dłoń, która spoczęła na moim ramieniu. Wzdrygnęłam się i szybko podniosłam
wzrok znad książki.
-
Vanessa!
– krzyknęłam widząc nad sobą twarz rówieśniczki wykrzywioną w charakterystycznym
dla niej uśmieszku. – Przestraszyłaś mnie...
-
W
to nie wątpię. - Dziewczyna okrążyła stolik i bezceremonialnie rozsiadła się
naprzeciw mnie. - Co tu robisz? Nieczęsto można spotkać cię tu samą. Stało się
coś?
-
Powiedzmy,
że się ukrywam – odparłam.
-
Rozumiem,
że z nosem w książkach, tak? – Ness wskazała brodą na wolumin, który leżał
przede mną.
-
Dokładnie.
– Umieściłam w książce zakładkę i zamknęłam ją, po czym odsunęłam na bok.
Vanessa wystawiła głowę
ponad żywopłot i rozejrzała się w koło. Gdy zwróciła się w stronę lady, coś
przykuło jej uwagę. Po chwili jednak usiadła z powrotem i wlepiła we mnie
spojrzenie oczu czarnych niczym węgiel.
-
Czekasz
na kogoś? – spytała nagle.
-
Nie,
czemu pytasz?
Dziewczyna wskazała
skinieniem głowy na ladę. Podniosłam się i zobaczyłam Jasmine rozmawiającą z
Fabianem. Nigdzie nie mogłam jednak dostrzec Radforda.
Zaraz... to Jasmine i
Fabian się znają? Nie miałam o tym pojęcia. Nawiasem mówiąc Midnight Cafe jest
ostatnim miejscem, w którym spodziewałaby się zobaczyć Fabiana.
-
To
ciekawe... – mruknęłam, z powrotem opadając na siedzenie.
-
A
widzisz? – Na twarzy Vanessy malował się wyraz satysfakcji. – Twoja
przyjaciółka ma przed tobą więcej sekretów, niż mogłabyś się spodziewać.
-
Jasmine?
Nie... ona nigdy by mnie nie okłamała – stwierdziłam.
-
Jesteś
tego pewna?
Czy jestem? Oczywiście,
że nie. Doświadczenie nauczyło mnie, aby nie ufać nikomu. Rodzinie, przyjaciołom,
nauczycielom... nikt tak naprawdę nie jest godzien zaufania. Choćby nie wiem,
jak na to pracował.
A Jazz? Prawdę mówiąc
zawsze była zamknięta w sobie. Czy coś przede mną ukrywa? Bardzo możliwe. Czy
mogę liczyć na to, że ma to jakiś związek z moją zagadką?
Myślę, że tak.
Ale niby jaki? I na czym
w ogóle polega ta zagadka? Gdybym wiedziała, czego szukam...
Poskładaj fakty. Co już
wiesz?
Wiem wiele, ale nie mam
pojęcia, które elementy pasują do tej właśnie układanki. A jeśli trzymam się
poszlak, które dla rozwiązania zagadki nie mają żadnego znaczenia? Jeśli gdzieś
w dochodzeniu zboczyłam z prawidłowej ścieżki?
Kątem oka zerknęłam na
lezący na stole egzemplarz „Przygód Sherlocka Holmesa”. „Jemu to by się nigdy
nie zdarzyło”, przemknęło mi przez myśl.
Poskładaj fakty, dobrze
ci radzę.
W porządku. Pierwszą
poszlaką jest szyfr, którego używa Jasmine.
A więc powiązanie jest
chyba oczywiste, prawda? Dalej.
Szyfr zna również
profesor McAllen, którego brat 11 lat temu zginął w tajemniczym wypadku.
Przez myśl przemknęło mi
wspomnienie dzisiejszej wizji. Czy mogę ją uznać za przepowiednię? Przeczucie?
Czy coś grozi nauczycielowi?
Tego nie potrafię
stwierdzić. Dalej.
Książek z szyfrem
dostarcza Fabian, który w tym momencie konwersuje z Jasmine.
No i krąg się zacieśnia,
nie sądzisz?
Słowa zapisane szyfrem
znajdują się w różnych miejscach Tastentoon, między innymi w parku i na
drzwiach gabinetu profesora McAllena. Nie są to zwyczajne napisy. Reagują na
ludzki dotyk, pod wpływem którego emanują własnym światłem. Ten fakt otwiera
przede mną nowe horyzonty. Do zagadki wplątuje się nić nadprzyrodzonych sił i
magii. Na poparcie tego stwierdzenia stawiam instrument, prawdopodobnie różdżkę,
którego Jazz użyła na złamanej ręce Nathaniela.
Doskonale. Jaki z tego
wniosek?
W naszym mieście dzieje
się coś naprawdę dziwnego...
-
Nie
– odpowiedziałam, spuszczając wzrok.
Vanessa uśmiechnęła się
do siebie.
-
Patrz
teraz – rzuciła.
Skierowałam wzrok w stronę
lady. Jasmine zniknęła, na jej miejscu pojawił się jednak Jesseron, czułym
uściskiem witając się z Fabianem.
-
Niesamowite
– mruknęłam, nie wierząc własnym oczom.
Spotkanie Fabiana w tym
miejscu wydawało mi się niemożliwe, ale Jesse? Niesłychane...
-
Przepraszam
na chwilę – rzuciłam i ukradkiem podeszłam do lady.
Sprawiałam wrażenie,
jakbym chciała coś zamówić. Kątem oka wpatrywałam się jednak w Jessa i Fabiana,
którzy - zajęci rozmową - zdawali się zapomnieć o całym świecie. Stałam
dosłownie kilka kroków od nich, słyszałam więc doskonale każde ich słowo.
-
Jesse,
ile razy mam cię przepraszać?
-
Dokładnie
tyle, ile razy zrobiłeś to bez mojej zgody. Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?
Czy myślisz, że to w porządku? – Głos Jessa nie przypominał tego, którego używa
na co dzień. Był stanowczy, mimo to dało się w nim wyczuć nutkę żalu i pewnej
niewyjaśnionej czułości i łagodności.
-
Ale
Jesse...
-
Jakie
„ale”!? Jak może być jakieś „ale”!? Fabian, na litość, ile razy cię prosiłem?
No ile?
Srebrzystowłosy sprawiał
wrażenie, jak gdyby za chwilę miał wybuchnąć płaczem. Miał na sobie bawełniany
sweter w biało-brązowe pasy i przetarte jeansy, przez co wyglądał zupełnie
przeciętnie. Zupełnie jak nie on.
-
Jesse,
proszę... obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. – Na twarzy Fabiana wyraźnie
można było dostrzec skruchę.
-
Nienawidzę
obietnic – warknął blondyn. – Jeśli masz obiecać mi coś, czego i tak nie dotrzymasz,
lepiej po prostu tego nie rób.
Fabian spuścił wzrok.
-
Masz
rację. Nie mogę ci tego obiecać. Liczę jednak, że mi wybaczysz.
-
Jak
zawsze – westchnął Jesseron. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Szatyn rozpogodził się i
rzucił się przyjacielowi na szyję. Mogłabym przysiąc, że pocałował go przy tym
w skroń.
-
Dziękuję
– szepnął, wtulając się w mojego sąsiada.
Rozmowę dwojga przyjaciół
przerwał kelner, który w ramach powitania zwichrzył fryzurę Fabiana.
-
Mam
nadzieję, że nie przeszkadzam – zaczął, kątem oka zerkając na Jessa. – My się
chyba jeszcze nie znamy. Jestem Dominic. – Kelner wyciągnął dłoń.
-
Wolałbym,
żeby tak pozostało.
Srebrzystowłosy
skrzyżował ręce na piersi i odwrócił wzrok od przybysza. Fabian uśmiechnął się
ciepło na widok znajomego grymasu przyjaciela.
-
To
jest Jesse – wytłumaczył Fabian. – Opowiadałem ci o nim, pamiętasz?
-
Oczywiście.
Słynny Jesseron Brownese. Bian wiele mi o tobie opowiadał. To zaszczyt, że mogę
cię poznać. – Dominic znów skierował się w stronę mojego sąsiada. Ten jednak
całkowicie go zignorował. Zdegustowany kelner zwrócił się do szatyna.
-
Prawdę
mówiąc to chciałem tylko spytać, kiedy umawiamy się na kolejny raz – zagadnął.
Fabian spłonął rumieńcem
i spuścił wzrok, Jesse natomiast warknął przeciągle, obrzucił mężczyzn morderczym
wzrokiem i bez słowa opuścił lokal.
-
Jesse,
to nie tak jak myślisz! – krzyknął szatyn,
Jesseron jednak nie wrócił.
Dominic przeleciał go
wzrokiem.
-
Więc?
– ciągnął.
Fabian westchnął
przeciągle.
-
Wygląda
na to, że dzisiaj.
Kelner uśmiechnął się
szeroko i odruchowo podwinął rękawy kraciastej koszuli.
-
W
takim razie bądź u mnie za godzinę. – W jego głosie czaiło się coś, co
wzbudzało u mnie przerażenie.
-
A
co dla mnie szykujesz? – zainteresował się chłopak.
-
Niespodzianka
– rzucił na odchodnym Dominic, po czym zniknął na zapleczu kafejki.
Szatyn pochylił się nad
stojącym przed nim drinkiem. Kilka razy zakręcił słomką, po czym pociągnął solidny
łyk. Chwilę potem rozejrzał się w koło.
-
Elisabeth?
– zdziwił się chłopak.
Jak gdyby nigdy nic
uśmiechnęłam się do niego serdecznie.
-
Fabian!
Ty tutaj? Nie spodziewałam się cię tu spotkać.
-
Postanowiłem
się przewietrzyć, no i trafiłem tutaj – wyjaśnił. – Fajne miejsce.
-
Zgadzam
się – zawtórowałam.
O co mogło pójść w
kłótni między nim a Jessem? Co takiego zrobił Fabian? W aureolce jasnobrązowych
loków wyglądał tak niewinnie... Nie potrafię wyobrazić sobie, aby kiedykolwiek
mógł zrobić coś złego. Jak widać, pozory mylą.
-
Stało
się coś? Jesteś jakiś przygnębiony – zagadnęłam i przysiadłam na stołku, który
do tej pory okupywał Jesse.
-
Ach...
długa historia – westchnął, upijając kolejny łyk drinka.
-
Z
chęcią ją poznam – ciągnęłam.
-
Nie
chcę o tym mówić.
Kątem oka dostrzegłam,
jak kelnerka idzie z tacą z moim zamówieniem w kierunku mojego stolika.
-
Rozumiem.
Muszę już iść. Do zobaczenia!
-
Trzymaj
się – odparł chłopak, znów pochylając się nad napojem.
Znalazłam się przy
stoliku równocześnie ze swoim zamówieniem.
-
Dziękuję
bardzo.
Kelnerka o
kruczoczarnych włosach wróciła do swoich zajęć.
-
O
czym rozmawiali? – spytała nagle Vanessa. – Widziałam, że ich podsłuchiwałaś.
Prawdę mówiąc, to nie sądzę, żeby to było w porządku.
Zarumieniłam się.
-
I
tak nie byłam w stanie zrozumieć – odparłam. – O coś się kłócili...
-
Oni
wbrew pozorom często się kłócą – stwierdziła Ness.
-
Możliwe
– mruknęłam i ugryzłam kęs grillowanej kanapki.
Przez dłuższą chwilę
Vanessa przypatrywała mi się badawczo. Po pewnym czasie stało się to dość niewygodne.
-
O
co chodzi? – spytałam.
-
To,
co zrobiłaś Nathanielowi było niesamowite.
Słowa dziewczyny
niezmiernie mnie zaskoczyły. Złamanie ręki z pewnością nie jest powodem do
pochwały.
-
To
był wypadek – wyjaśniłam.
-
Ciężko
mi w to uwierzyć. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale doskonale cię rozumiem.
Wiem, dlaczego to robisz. Wiem, czemu starasz się zaleźć Nathanielowi za skórę.
Złamanie mu ręki było ciosem poniżej pasa, mimo to jestem pod wrażeniem –
stwierdziła Vanessa.
-
Tak?
Więc jaki jest mój motyw?
Chwilę... czy mam ku
temu jakiś motyw? Oczywiście, że nie. Po prostu tak już jest i nikt nie kwapi
się, aby to zmienić.
-
Kochasz
Radforda, ot co.
Kawałek kanapki utknął
gdzieś w przełyku. Zaniosłam się kaszlem. Ness wpatrywała się we mnie niewzruszenie.
-
Skąd
ten pomysł? – wysapałam.
-
To
widać. Mnie nie oszukasz.
Jako jedyna na świecie
osoba, której nie dane było nigdy rozkoszować się uczuciem miłości, nie podziewałam
się takiego zarzutu.
-
Przykro
mi, Vanesso, ale muszę cię rozczarować. Twoje przypuszczenia są błędne. Nie
kocham Radforda – wytłumaczyłam.
-
Lizz...
dlaczego tak bardzo chcesz oszukać sama siebie?
Połknęłam ostatni łyk
kanapki i opróżniłam szklankę frappe. Dalsza konwersacja z Vanessą wydała mi
się bezsensowna. Bezceremonialnie podniosłam książkę i skierowałam się w stronę
regału.
-
Do
zobaczenie – rzuciłam na odchodnym.
*
* *
Na zewnątrz było już
prawie zupełnie ciemno, deszcz lał jak z cebra. To właśnie urok Tastentoon.
Nigdy mi to nie przeszkadzało. Od dziecka uwielbiałam moknąć do suchej nitki, z
uśmiechem na twarzy krocząc środkiem ulewy. Tym razem jednak radosny wyraz
twarzy ustąpił miejsca przygnębieniu. Zbyt wiele myśli krążyło w mojej głowie.
Na jakiej podstawie
Vanessa mogła stwierdzić, że czuję coś do Radforda? To niedorzeczne. To prawda,
był mi bardzo bliski, jednak przyjaźń to wszystko, co nas łączy. I nic więcej.
Poza tym rozbicie związku dwojga kochanków nie wchodzi w grę. Nie potrafiłabym
tego zrobić.
Ale czy na pewno? Gdybym
rzeczywiście go kochała, czy Nathaniel mógłby stanowić dla mnie konkurencję? Chyba
nie potrafię tego stwierdzić.
Rozejrzałam się w koło.
Kilkakrotnie zamrugałam oczami, aby sprawdzić, czy miejsce, w którym się znajduję,
nie jest przypadkiem tym samym, które widziałam w wizji. Nie myliłam się –
miejsce które widziałam było tym samym, w którym znalazłam się teraz. Na domiar
złego zobaczyłam przed sobą zgrabioną postać profesora McAllena, który w
popłochu uciekał przed deszczem. Ale czy aby na pewno?
Mężczyzna wyminął mnie
szybko, zahaczając o mnie ramieniem. Chwilę później poczułam, jak wymija mnie
jakieś ledwo widoczne stworzenie. Zatrzymałam się.
-
Panie
profesorze, niech pan uważa!
Moje słowa zagłuszył
odgłos wybuchu. Światło rozlało się na ścianach poszarzałych budynków, rozświetlając
ciemny zaułek.
Odwróciłam się. Mężczyzna rozpłynął się w powietrzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz