Wyjrzałam przez okno.
Moim oczom ukazało się Tastentoon, które powoli ginęło w oddali. Gdy wzbiliśmy
się na odpowiednią wysokość, szybko przykryła je puchowa kołderka.
-
O czym myślisz? – spytał Radford.
Nie patrzył na mnie.
Uparcie wlepiał wzrok w oparcie znajdującego się przed nim siedzenia.
-
O wszystkim i o niczym – odparłam.
-
Chciałbym cię o coś zapytać
Nieznacznie kiwnęłam
głową.
-
Ukrywaliśmy się. Jak udało ci się nas rozgryźć?
Uśmiechnęłam się.
-
Nie docenialiście mnie. Wywodzę się w prostej linii od samego
Sherlocka Holmesa. Mam tajemnicę we krwi – stwierdziłam.
-
W to nie wątpię. – Radford zachichotał. – Ale są rzeczy,
których nawet Sherlock by nie odkrył. Szantażowałaś kogoś? – Brunet zastanowił
się przez chwilę. – To Nathaniel się wygadał, prawda?
-
Nie – odparłam, śmiejąc się. – Wszyscy byliście naprawdę
ostrożni. To wszystko jest w pełni moją zasługą.
Z dumą wypięłam pierś do
przodu.
-
W takim razie zdradź mi swój sekret, Lizz. Jestem naprawdę
ciekaw, jak tego dokonałaś.
Chłopak nachylił się
nade mną i wlepił spojrzenie w moją twarz. Miałam wrażenie, że z uwagą godną
lekarza bada każdy jej element – każdą zmarszczkę, każde zadrapanie, barwę oczu
- dosłownie wszystko.
-
Sam spróbuj się tego dowiedzieć – odparłam i skrzyżowałam ręce
na piersi.
-
Starałem się! Nie mam pojęcia, gdzie popełniliśmy błąd.
Schyliłam głowę i
uśmiechnęłam się. „Gdzie popełniliśmy błąd?” Cóż za ograniczone myślenie.
-
Nie patrz na to przez pryzmat tego, co wam się nie udało.
Pomyśl raczej o tym, czego ja dokonałam aż nazbyt dobrze.
-
Jesteś bardzo skromna, Elisabeth.
-
A ty spostrzegawczy, Radfordzie.
Po krótkiej wymianie
opinii postanowiłam podzielić się z Radfordem swoim sekretem. To prawda, że moi
przyjaciele różnią się od przeciętnych ludzi, ale ja z każdym dniem również
czuję, że oddalam się od ludzkości. Odnoszę wrażenie, jakbym wraz z kolejnymi
poszlakami odkrywała również samą siebie, jak gdybym odkrywała zupełnie nową
osobę - kogoś, kim nie byłam i kim nie spodziewałam się być.
-
Są rzeczy, których nie rozumiem... – zaczęłam. – Ale to
właśnie te rzeczy pomagają mi zrozumieć was, almightian.
-
To znaczy?
Zastanowiłam się przez
chwilę nad tym, jak ubrać swoje myśli w słowa. Zdawałam sobie sprawę z tego, że
niektóre wyzwania potrafią doprowadzić słuchacza do zawału.
-
Miewam... wizje – rzuciłam. Spotkałam się z zaskoczonym
wzrokiem bruneta, jednak nie zniechęciło mnie to. – Czasem widzę rzeczy, które
wydarzyły się dawno temu, lub takie, które jeszcze się nie wydarzyły.
-
Przewidujesz przyszłość...
-
...i przeszłość, o ile można to tak nazwać.
Radford przez chwilę
patrzył przed siebie, próbując zebrać myśli. Po chwili schylił się i krył twarz
w dłoniach. Oddychał miarowo, co świadczyło o tym, że pogodził się z moimi
słowami.
-
Te wizje – kontynuowałam – raczej nie są powiązane z moją
przeszłością czy przyszłością, a waszą.
-
Co dokładnie widziałaś? – spytał niepewnie.
-
Śmierć waszych rodziców, porwanie McAllena, spotkania Vanessy
i Tamitayi...
-
Więc jak zaginął McAllen?
-
Dokładnie tak samo, jak jego brat. Rozpłynął się w powietrzu.
Jestem tego pewna, bo widziałam to nie tylko w wizji, ale i nieco później w
rzeczywistości.
Zarzuciłam nogę na nogę,
po czym poprawiłam rękaw swetra.
-
Co widziałaś wczoraj? Wtedy, kiedy tak zastygłaś... miałaś
kolejną wizję, tak?
-
Tak, ale... to raczej niesmaczne. Wolałabym tego nie
opowiadać. – Na wspomnienie ostatniej wizji zarumieniłam się.
-
Jakoś to zniosę. Opowiedz – nalegał brunet.
Zamknęłam oczy, próbując
przypomnieć sobie wydarzenia, jakie miały miejsce w niegustownie urządzonym
pokoju oświetlonym blaskiem księżyca. Przed oczyma ujrzałam sylwetki dwóch
kobiet.
-
Miałam okazję oglądać pornosy za darmo. – Uśmiechnęłam się, a
Radford szybko to odwzajemnił.
-
Rozumiem. – Zielonooki roześmiał się. – A czyim wykonaniu,
jeśli można spytać?
-
Vanessy i Tamitayi – odparłam szybko.
Radford sprawiał
wrażenie niezmiernie zaskoczonego.
-
Jesteś pewna?
-
Jest możliwość, że na miejscu Tamitayi była Jasmine. Która
opcja wydaje ci się bardziej prawdopodobna?
-
Biorąc pod uwagę, że Tamitaya mieszka na Danilli, a Vanessa na
Ziemi, trudno mi osądzić.
-
Tamitaya jakiś czas temu pojawiła się na Ziemi i zabrała
Vanessę gdzieś daleko. Wspominała coś o jakiejś Bramie, zbrojowni Jasmine,
Steli i ataku na was. To było dawno, nie do końca pamiętam.
Radford wyglądał za
zdeprymowanego. Na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie i niepewność.
-
Chcą się dostać do zbrojowni Jasmine? – spytał zaniepokojony.
-
Udało im się do niej dostać. Ten cały Patrick wysłał tą
blondynę po Vanessę, żeby ta zaopiekowała się bronią. Nie rozumiem, dlaczego
nie mógł wybrać do tego zadania kogoś, kto był na miejscu...
Radford przez dłuższy
czas patrzył przed siebie, zapewne przyswajając informacje, jakie mu
przekazałam. Wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego.
-
Vanessa jest nefilim – rzucił chłopak, wciąż ślepo wlepiając
wzrok w oparcie znajdującego się przed nim fotela.
-
To znaczy?
-
To znaczy, że tylko ona może użyć broni Jazz. W rękach innych,
nawet Patricka, będzie bezużyteczna – wyjaśnił Radford, jednak ta odpowiedź nie
rozjaśniła zbytnio obrazu sytuacji.
-
Jak to możliwe? – spytałam.
-
Wytłumaczę ci to innym razem. Teraz muszę pomyśleć...
Chłopak w gość
groteskowy sposób pochylił się i oparł głowę o oparcie znajdującego się przed
nim fotela. Westchnął głęboko.
-
Zastanawiam się, co może być wyjątkowego w zbrojowni małej
księżniczki, jaką pięć lat temu była Jasmine. Kilka niewielkich mieczy? A może
proca?
Radford ponownie
zachichotał.
-
Zdziwiłabyś się. Jasmine odziedziczyła największą zbrojownię,
jaka kiedykolwiek istniała na Danilli. Nie było wątpliwości, że tylko ona
będzie mogła użyć tej broni.
-
Dlaczego?
-
Bo jest nefilim.
-
Wciąż nie rozumiem, co to znaczy, mój drogi. Chciałbyś może
mnie oświecić?
Brunet pochylił głowę, a
światło żarówki w komiczny sposób odbiło się w jego oku.
-
Zajmie to dużo czasu, ale w porządku. Od czego by tu zacząć...
-
Najlepiej od początku – rzuciłam odruchowo.
-
Powiadasz? – Radford uśmiechnął się, dając mi do zrozumienia,
że nie powinnam była tego mówić. – W porządku.
Chłopak wyprostował się,
a na jego twarzy dało się dostrzec chory entuzjazm.
-
Powiedz mi, Lizz... w co wierzysz?
-
To znaczy?
-
Mam na myśli religię, jaką wyznajesz.
-
Jestem chrześcijanką.
-
A czy masz jakieś namacalne dowody na istnienie twojego Boga?
Nie twierdzę, że rzeczywiście go niema. Pytam tylko, czy możesz to jakoś
potwierdzić.
-
Nie, ale...
-
O to chodzi. Chcę ci wytłumaczyć zasadniczą różnicę między
almightianami i ludźmi.
Odgarnęłam z twarzy
kosmyk włosów.
-
Sęk w tym, że ludzie jedynie wierzą w Boga.
Almightianie nie mają żadnych wątpliwości do tego, że On istnieje.
Czasem rozmawia On z nami, tak jak robił to z Adamem i Ewą w ziemskim ogrodzie
Eden.
-
Interesujące – stwierdziłam, starając się nie dać po sobie
poznać, że nie dowierzam w słowa mojego przyjaciela. – Ale w takim razie
dlaczego w Biblii niema mowy o almightianach?
-
Bóg utaił przed ludźmi nasze istnienie.
-
A czy stworzył was tak samo, jak ludzi?
-
Niezupełnie.
Radford ujął moją dłoń i
przyłożył ją do swojej. Były podobne, dzięki czemu nie miałam wątpliwości co do
tego, że zarówno ludzie, jak i almightianie mają wspólnych przodków. Mimo to
nie byliśmy tacy sami. Almightianie byli magicznymi stworzeniami cechującymi
się odwagą, wytrwałości i innymi pozytywnymi przymiotami. Ludzie natomiast byli
słabi. Z łatwością potrafili poświęcić wszystko dla uzależnienia, zabijać,
kraść i oddawać się rozrywkom. Czasem wydawało mi się to tak odrażające, że
wstydziłam się tego, iż urodziłam się Ziemianką.
A mimo to almightianie i
ludzie byli tak bardzo do siebie podobni, że na pierwszy rzut oka nie sposób
było dostrzec różnicy.
Brunet spojrzał mi w
oczy.
-
Stworzenie almightian jest równie interesujące, jak stworzenie
ludzi. Pamiętasz historię Adama i Ewy?
Pokiwałam głową.
-
Gdy Bóg stworzył ludzi, wszystko było w jak najlepszym
porządku. Po pewnym czasie jednak pojawił się szatan. Pojawiły się również
demony, które sprawiły, ze ludzie zaczęli chorować na różne demoniczne choroby,
jak na przykład wampiryzm czy likantropia. Bóg nie chciał, aby choroba dalej
się rozprzestrzeniała, więc wszystkie demony strącił do Piekła, a chorym
przygotował miejsce na Danilli. Było to miejsce, gdzie ciężko o dostatni byt.
Gleba nie chciała dawać plonów, zwierząt było niewiele. Mimo to mieszkańcom
Danilli udało się przetrwać.
-
Wciąż jednak nie wiem, skąd się wzięli almightianie –
zauważyłam.
-
To bardzo proste. Danillianie żyli ze sobą w zgodzie, a trzeba
przyznać, iż było to naprawdę zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, z jak
różnorodnych gatunków składał się ten naród. Wśród mieszkańców Lodowej Krainy
można było znaleźć cyklopów, czarodziejów, animagów, nimfy, faerie, nephilim,
wampiry, syreny, wilkołaki... Wszystko, co nie miałoby racji bytu na Ziemi. Z
naturalnych przyczyn rasy te szybko zaczęły się mieszać. Kilka wieków później
na Danilli nie było już nikogo poza almightianami. Ta mieszanka
najprzeróżniejszych ras okazała się naprawdę wyjątkowa, rządziła się swoimi
prawami. Fizycznie almightianie podobni byli do ludzi, ale posiadali znacznie
więcej nadludzkich umiejętności.
-
Rozumiem – skwitowałam. – A gdzie dokładnie znajduje się
Danillia? To jakiś inny wymiar?
-
Danillia to planeta poruszająca się po tej samej orbicie, co
Ziemia, tyle że po przeciwnej stronie Słońca.
-
W takim razie dlaczego twierdzisz, że jest na niej tak zimno?
Czy klimat nie jest zależny od odległości od Słońca?
-
To tylko jeden z czynników. Co prawda u nas na Danilli nie ma
jako takich badaczy czy naukowców, nikt nie docieka, co się skąd bierze. Jednak
jako uczeń ziemskiej szkoły dochodzę do wniosku, że Danillia ma nieco grubszą
atmosferę, dlatego klimat nie jest identyczny, a jedynie zbliżony.
-
Czy ty właśnie nazwałeś temperaturę -70°C zbliżoną do
ziemskiej?
-
W porównaniu z temperaturą na Plutonie...
-
Nie kończ. Rozumiem.
Radford uśmiechnął się
szeroko i ochoczo zaklaskał w dłonie, gdy stewardessa podała mu skromny
posiłek. Z ustami wypełnionymi sałatką owocową podziękował kobiecie w tylko
sobie znanym języku.
-
Itadakimasu* - mruknęłam, na co brunet odpowiedział
energicznym ruchem głowy.
Widząc radość na twarzy przyjaciela
postanowiłam choć na chwile przestać obrzucać go pytaniami. Teraz, gdy
przynajmniej częściowo znałam jego prawdziwą historię, moja opinia o nim z
pewnością szybko się zmieni. Jest sierotą. Jego rodzice nie zginęli w wypadku,
ale w zamachu. Jest następcą tronu i na dobrą sprawę ma na głowie całe
królestwo i jego problemy. Nie uwierzę w to, że nie obchodzi go dobro jego ojczyzny.
Dam głowę, że codziennie rozmyśla o swoich poddanych, jak to przystało na
dobrego władcę. Udaje przeciętnego nastolatka, chociaż tak naprawdę na jego
barkach spoczywa obowiązek ochrony swojego królestwa. A na domiar złego nie
może zrobić zupełnie nic, aby wyswobodzić swoich poddanych spod rządów tyrana.
A może jednak jest w
stanie coś zrobić? Czy myślał o tym? Czy ma jakiś plan?
Ukradkiem spojrzałam w
stronę zielonookiego. Zdawał się być tak niewinny... Sok z ananasa spływał z
jego podbródka, Radford jednak zdawał się być zaabsorbowany sałatką do tego
stopnia, iż wszystko inne chwilowo straciło znaczenie. Nie miałam serca
odbierać mu chwili wytchnienia. Wygodnie rozsiadłam się na fotelu, zamknęłam
oczy i pogrążyłam się we śnie.
* * *
-
...podchodzimy do lądowania w Tokio.
Komunikat kilkakrotnie
wygłoszony przez stewardessę wyrwał mnie ze snu. Ziewnęłam przeciągle,
zamrugałam oczami i spojrzałam na Radforda, który właśnie zamykał zabrany ze
sobą tomik mangi.
-
Co... gdzie... Tokio... Nie mieliśmy lecieć do Oslo? –
spytałam, mimowolnie rozglądając się w poszukiwaniu bagażu.
-
To tylko przystanek. Do Oslo dolecimy nieco później –
wytłumaczył brunet.
Przed oczami stanęła mi
mapa świata, na której nieudolnie starałam się naznaczyć trasę prowadzącą z
Północnej Dakoty do Oslo przez Japonię. Bez efektów.
-
Ale to tak trochę nie w tę stronę – stwierdziłam, wymownie
pokazując rękoma mniemaną trasę lotu.
-
Polecieliśmy na około. Ziemia jest okrągła – odparł chłopak,
najwyraźniej rozbawiony moim zachowaniem.
-
Jasne, okrągła. Rozumiem.
Wyjrzałam przez okno.
Powoli zbliżaliśmy się do ziemi. Miejskie budynki z każdą chwilą stawały się
większe. Nad stolicą Japonii unosiła się lekka mgła utworzona z wymieszanych
świateł i neonów. Samochody poruszały się z zawrotną prędkością. Na ulicach
było dość tłoczno, mimo iż słońce już dawno ukryło się za horyzontem. Gdzieś w
oddali Tokio Tower pięło się w górę. Wszystkie te elementy składały się na
jedną całość, od której nie sposób było oderwać oczu.
-
Podoba ci się? – spytał Radford widząc wyraz mojej twarzy.
-
Może być – rzuciłam, misternie starając się ukryć, jak wielkie
wrażenie wywarł na mnie widok Tokio.
-
Też tak uważam. – Brunet zachichotał.
Samolot wylądował w
odległości około kilometra od miasta. Mimo iż na zewnątrz było zupełnie ciemno,
nie trudno było dostrzec miejskie zabudowaia. Dosłownie przykleiłam się do
okna. Czułam, jak jakaś niewyjaśniona siła ciągnie mnie w stronę miejsca
będącego ośrodkiem Japonii, mang, j-rocka, sushi i wszystkiego, co azjatyckie.
Nie przypisywałam jednak tego uczucia żadnym nadprzyrodzonym mocom, była to
bowiem naturalna reakcja prawdziwego otaku**. Jestem pewna, że w głębi serca
Radford czuł się podobnie.
-
Samolot odlatuje o 22.47. Do tego czasu mogą państwo posilić
się w restauracji znajdującej się na terenie lotniska – poinformowała pasażerów
stewardessa.
-
To dobra myśl – skomentował Radford i podniósł się z miejsca.
Bez zastanowienia poszłam w jego ślady.
Razem z tłumem pasażerów
wydostaliśmy się na zewnątrz. Powietrze pachniało zupełnie inaczej, niż w Tastentoon.
Było znacznie cieplejsze, wypełnione delikatnymi zapachami azjatyckich potraw i
kwitnących kwiatów. Wszyscy azjaci, których mijałam, uśmiechali się do mnie
serdecznie, a niektórzy nawet kłaniali się, gdy zdawali sobie sprawę z tego, iż
są przeze mnie bacznie obserwowani.
Grupka pasażerów
samolotu przekroczyła próg restauracji. Początkowo im towarzyszyłam, jednak gdy
tylko zdałam sobie sprawę z tego, iż Radford stoi na zewnątrz i przygląda mi
się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, bezzwłocznie się wycofałam.
-
Nie jesteś głodny? – spytałam, podchodząc do bruneta.
-
Nieszczególnie – odparł. W jego oczach pojawił się błysk,
który świadczył o tym, że w jego umyśle zrodził się nowy pomysł.
-
Jaki masz plan?
-
Zwiedzamy Tokio.
Chłopak uśmiechnął się
szeroko, wywnioskowałam więc, ze żartuje. Jednak gdy powoli skierował kroki w
stronę majaczących w oddali miejskich zabudowań, mimowolnie ruszyłam za nim.
-
Myślałam, że chcemy jak najszybciej odnaleźć twoje rodzeństwo.
Czy nie powinniśmy zyskać na czasie?
Szmaragdowe oczy
Radforda lekko spochmurniały.
-
Mamy sporo czasu – odparł.
-
Jak to? Radford, oni są w wielkim niebezpieczeństwie!
-
Teraz i tak nic nie możemy zrobić.
Zirytowało mnie
zachowanie Radforda. Jak mógł podejść do tej sprawy z taką ignorancją!?
-
To po co tu jesteśmy!? – krzyknęłam. – Żeby odpocząć, odprężyć
się, nie myśleć o tym, że coś grozi
tobie i twoim bliskim? Brawo, Rad, gratuluję pomysłu!
Brunet uśmiechnął się
pod nosem, jak gdyby rozbawiły go moje słowa.
-
Źle mnie zrozumiałaś – rzucił chichocząc. – Teraz i tak nie
dostaniemy się na Danillię.
-
To znaczy?
-
Brama między Danillią a Ziemią otwiera się raz na tydzień.
Mamy jeszcze cztery dni.
-
I w cztery dni mamy dostać się do Oslo, tak?
-
Prawdę mówiąc, to musimy dostać się do Milandii, jakieś 500 km
od Oslo.
-
I jak my niby mamy przejść 500 km w trzy dni?
-
Tak dokładnie to w dwa. Kolejny samolot do Oslo jest dopiero
jutro wieczorem.
-
Że co!?
-
Daijobu, Lizz – rzucił Radford, w przyjacielskim geście
obejmując mnie ramieniem. – O wszystkim pomyślałem. A teraz, bardzo cię proszę,
nie myśl o tym, odpręż się i rozkoszuj się wszystkim, co ma do zaoferowania
Tokio – mówił mój przyjaciel, dodatkowo wskazując ręką na wznoszące się przed
nami miasto.
Mimo iż chłopak nie
brzmiał zbyt przekonująco, postanowiłam wyjątkowo usłuchać jego prośby i przez
chwile spróbować nacieszyć się faktem, że jedno z moich największych marzeń
właśnie się spełniło. Nie wyobrażałam sobie co prawda, jak w przeciągu dwóch
dni mamy pokonać odległość dzielącą nas od Bramy, o której mówiła Radford. Może
był na to sposób, którego mój prymitywny, ludzki umysł nie był w stanie pojąć?
A może mój przyjaciel zwyczajnie liczył na cud? Jakkolwiek irracjonalny plan
zrodził się w jego głowie, postanowiłam w pełni mu zaufać.
* * *
-
Skoczyć, czy nie skoczyć? Oto jest pytanie – zaczął Radford,
dumnie spoglądając na miasto ze szczytu Tokio Tower.
-
Skacz, nie krępuj się – mruknęłam z uśmiechem.
Brunet odwrócił się i
spojrzał na mnie promiennie. Chłodny wiatr zmierzwił jego włosy. Przez chwile
wyglądał jak młody, grecki bóg w pełni chwały. Szybko jednak zamienił się w
powrotem w księcia z innej planety udającego przeciętnego nastolatka.
Podeszłam do poręczy i
zarzuciłam dłoń przyjaciela na ramię, po czym wtuliłam się w jego pierś. Na
szczycie wieży było dość chłodno, a Radford doskonale sprawdzał się w roli
osobistego grzejnika, toteż nie zamierzałam oddalać się od niego chociażby na
krok. Chłopak pochylił się nade mną, jednocześnie wlepiając wzrok w
rozciągające się przed nami miasto. Jego słodki oddech owiał mój kark. Zadrżałam,
jednakże nie odwróciłam wzroku od cudownego krajobrazu.
Dla osób postronnych z
całą pewnością wyglądaliśmy jak para. Nie przeszkadzało mi to, a nawet po
części mnie to bawiło. Zawsze wybuchałam śmiechem, gdy tylko spotykaliśmy się
ze znaczącymi spojrzeniami
przechodniów. W takich momentach dochodziłam do wniosku, jak bardzo prostym i
naiwnym gatunkiem są ludzie, jak łatwo jest ich oszukać. Czy almightianie
również są tak łatwowierni?
Odgarnęłam z twarzy
kasztanowe loki, po czym westchnęłam głęboko i spojrzałam w rozciągające się
nad nami niebo. Bezkresna toń nakrapiana była milionami maleńkich, błyszczących
diamencików. Obraz ten napawał mnie niepokojem. Gdzieś tam, w oddali,
znajdowała się teraz Jasmine? Czy wciąż żyje? Czy zdaje sobie sprawę z tego, że
wyruszyłam jej z pomocą? A może patrzy na mnie z góry i śmieje się z mojej
nieudolności?
Gdy teraz o tym myślę,
dochodzę do wniosku, że nie doceniałam tego, jak wiele Jazz dla mnie robiła.
Byłam wściekła na nią za to, że nie chce podzielić się ze mną swoim sekretem.
Nie podobało mi się to, że mnie okłamuje, że tak wiele rzeczy robi w tajemnicy
przede mną. Teraz wiem, że nie robiła tego na złość, ale dla mojego dobra.
Zależało jej na mnie. Pragnęła mojego dobra, a ja jej nie ufałam.
Jazz, przepraszam. Zawsze
byłaś przyjaciółką, o której inni mogliby tylko pomarzyć. Byłaś gotowa
poświęcić dla mnie wiele, mimo iż nawet tego nie zauważałam. Opiekowałaś się
mną, gdy byłam chora. Nie zapomnę tego, Jasmine...
-
Nie martw się, Lizz – mruknął mi do ucha Radford.
Przytaknęłam kiwnięciem
głowy. Dopiero po chwili, gdy dotarły do mnie słowa przyjaciela, odwróciłam się
gwałtownie.
-
Czytasz w myślach!? – krzyknęłam. Dwie zacięcie rozmawiające
ze sobą japonki zamilkły i obrzuciły mnie spojrzeniem.
-
No co ty. – Brunet uśmiechnął się, prezentując przy tym
śnieżnobiałe zęby. – Ale to żadna sztuka zorientować się, że coś cię trapi.
Uśmiechnęłam się
szeroko. Radford znał mnie jak nikt inny.
-
Ja też się martwię, Elisabeth – stwierdził po chwili. - Są
jednak rzeczy, na które nie mamy wpływu i musimy pozostawić je własnemu
biegowi. To, co dzieje się teraz z moim rodzeństwem i Jasmine nie jest od nas
zależne.
-
Wiem, ale...
Radford położył palec na
moich ustach, tym samym kończąc moją wypowiedź. Sprawiał wrażenie opanowanego,
jednakże w głębi serca czułam, że on również nie zaśnie dziś spokojnie.
Gdy ciemnobrązowy
płaszcz Radforda znalazł się na moich ramionach, obróciłam się, by zobaczyć,
jak mój przyjaciel samotnie wraca na ziemię.
-
Chotto matte kudasai*** – rzucił w odpowiedzi na moje
pytające spojrzenie.
Gdy zostałam sama, dwie
długowłose japonki w mniej więcej naszym wieku podeszły do mnie niepewnie.
Niższa, ale stosunkowo pulchniejsza z nich odezwała się pierwsza.
-
Ty z Ameryka jesteś? – spytała łamaną angielszczyzną.
-
Tak – odparłam z uśmiechem. Od zawsze lubiłam rozmowy z
obcokrajowcami. zZwłaszcza, gdy byli oni azjatami.
-
Czy się tobie Japonia podoba? – spytała ta wyższa.
-
Tak, zawsze chciałam tu przyjechać – odpowiedziałam.
Japonki wymieniły się
porozumiewawczymi spojrzeniami.
-
Czy ty po Nihongo**** mówić?
-
Hai, nihongo ga chotto wakarimasu.***** -
odparłam w ojczystym dialekcie moich rozmówczyń.
Dziewczyny uśmiechnęły
się do mnie serdecznie, po czym odbyłyśmy długą rozmowę na najróżniejsze
tematy. Ja opowiadałam im o amerykańskich piosenkarzach i aktorach, one
natomiast przybliżały mi różne ciekawostki z życia gwiazd japońskich oraz
podzieliły się ze mną przepisem na doskonałe sushi, który był dziedziczony w
ich rodzinie od pokoleń. Okazało się że Katsuko i Itsuko – bo
tak nazywały się poznane przeze mnie Japonki – były przyrodnimi siostrami.
Matka Itsuko była kochanką ich wspólnego ojca i kiedy zmarła, mężczyzna musiał
zaopiekować się córką, o której jego żona nie wiedziała. Po wielu kłótniach
udało im się jakoś dogadać.
W zamian za historię życia młodych japonek podzieliłam się z nimi
własnymi przeżyciami. Opowiedziałam im o śmierci mojego ojca i o zagadce, którą
kazał mi rozwiązać. Stwierdziły, iż jest to niezwykle smutna historia i
zazdroszczą mi tego, że jestem na tyle silna, aby udźwignąć ciężar takich
przeżyć. Odparłam, że bardzo miło mi to słyszeć.
Po upływie około pół godziny Radford pofatygował się z powrotem na
górę. Moje nowe znajome zarumieniły się, gdy podszedł do mnie i objął mnie
ramieniem.
-
Gdzie żeś się włóczył?
– spytałam już po angielsku.
-
Szukałem dla nas noclegu – odparł
chłopak, spoglądając równocześnie na stojące przed nami Azjatki. – Konbanwa, watashi wa Radford
desu.****** - powiedział mój przyjaciel, na co Japonki zachichotały
wdzięcznie.
-
Hajimemashite*******
- odparły równocześnie.
-
Radfordzie – zaczęłam
odsuwając ramię przyjaciela od siebie. – Noc jeszcze młoda, a ty już myślisz o
noclegu?
-
Tak. Myślę, że ci się
spodoba.
-
Mam się bać?
-
Powinnaś. – Radford
wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Jesteś głodna?
Brunet oparł się łokciami o barierkę. Jego szmaragdowe
oczy przez moment przypominały mi iskrzące się gwiazdy.
-
Nieszczególnie – odparłam.
-
W takim razie idziemy coś
zjeść – rzucił Radford, ignorując moją wcześniejszą wypowiedź.
Posłusznie ruszyłam w ślad za moim przyjacielem.
Nowopoznane przez nas Japonki zostały na szczycie Tokio Tower.
Radford zdjął plecak i z szerokim uśmiechem na ustach
wydobył z niego paczkę papierosów, po czym umieścił sobie zwitek nikotyny w
ustach i podpalił go błękitną zapalniczką.
-
Myślałam, że zostawiłeś to
świństwo w domu – mruknęłam.
-
Żartujesz? – Radford
wypuścił z płuc kłąb dymu. – Mam tym wypełnione pół plecaka. Na Danilli nie
mają takich rzeczy...
-
Może to i lepiej? –
rzuciłam. – Założę się, że almightianie mają dzięki temu znacznie zdrowsze
płuca.
-
Nie da się ukryć. –
Chłopak kaszlnął. – Na Danilli nie ma kompletnie żadnych zanieczyszczeń.
Żadnych spalin, żadnych aerozoli, żadnych kopalń ani wybuchów wulkanów.
Gospodarka jest tam na bardzo niskim poziomie. Przeciętny Ziemianin powiedział
by, że tamtejsze miasta wyglądają tak, jak gdyby czas zatrzymał się tam w
miejscu.
-
Mam wrażenie, że
almightianie bardzo różnią się od ludzi – stwierdziłam.
-
Rzeczywiście. Almightianie
bardzo szanują swoją planetę, pielęgnują ją z wielkim staraniem, aby wydała
owoce. To niestety nie starcza. Dawniej wielu mieszkańców Danilli cierpiało
głód, bo skuta lodem gleba nie chciała rodzić plonów. Teraz, gdy Instytut
transportuje pokarm z Ziemi, jest znacznie lepiej.
-
Co? Jaki Instytut? –
zainteresowałam się.
-
Almightianie zakupili
kilkadziesiąt działek w różnych miejscach na Ziemi. Pracownicy Instytutu
uprawiają rośliny i hodują zwierzęta tutaj, a inni transportują jedzenie na
Danillię. Wszystko zgodnie z ziemskim prawem, nie licząc kilku podrobionych
dowodów tożsamości.
-
Domyślam się, że Fabian
również pracuje w takim instytucie?
-
Dokładnie. Szczwana z
ciebie bestia. – Radford w czułym geście zmierzwił mi włosy.
-
Wiem o tym – odparłam z
uśmiechem.
Brunet zgasił papierosa i kulturalnie wyrzucił go do
kosza. Przez chwilę zatrzymał się przed sklepową wystawą, szybko jednak ruszył
z powrotem przed siebie.
-
Danillianie bardzo
zazdroszczą ludziom – kontynuował.
-
To zrozumiałe. Ludziom
przypadła w udziale prześliczna, ciepła, pokryta zielenią planeta, a
almightianie dostali bezkresny lodowiec.
-
To jedno. Sęk w tym, że
ludzie nie potrafią swojej planety uszanować. Zauważyłaś to? Przecież tak wiele
lasów jest wycinanych. Tak wiele zielonych obszarów przerabianych jest na
bezsensowne parki rozrywki, centra handlowe, muzea... Przyznaj, że na dobrą
sprawę ludzkość mogłaby się bez tego wszystkiego obejść.
-
No tak, nie mam co do tego
wątpliwości.
-
A no właśnie. Ludzie
dostali naprawdę wielki skarb, ale nie potrafią go uszanować i należycie o
niego zadbać. O to almightianie mają żal do ludzi i tak naprawdę nigdy nie
darzyli ich sympatią.
-
Też jesteś tego zdania? –
rzuciłam, po czym ostentacyjnie podciągnęłam rękawy płaszcza i ścisnęłam dłonie
w pięści.
-
Tak, ale biorę również pod
uwagę to, że zdarzają się wyjątki – dodał szybko chłopak.
-
Dobrze, że to przyznałeś,
bo inaczej spał byś dzisiaj w kontenerze.
Radford zaśmiał się, na co odpowiedziałam mu tym samym.
-
Nie jest ci zimno? –
spytałam, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że nadal mam na sobie płaszcz
przyjaciela, którego dłonie powoli siniały pod wpływem niskiej temperatury.
Chłopak zachichotał w odpowiedzi.
-
Spytaj się mnie o to samo,
kiedy już będziemy na Danilli, dobrze? – rzucił z uśmiechem.
Kiwnęłam głową i spojrzałam przed siebie. Brunet
zatrzymał się właśnie przed jednym z budynków. Po zapoznaniu się z
podniszczonym, widniejącym na nim szyldem stwierdziłam, iż jest to miejsce,
gdzie podają sushi.
-
Zapraszam. – Radford
otworzył przede mną drzwi, a ja ochoczo weszłam do środka.
* * *
W ustach nadal czułam smak tradycyjnego, japońskiego
ramenu, gdy wraz z Radfordem ruszyliśmy na podbój nieco mniej zamożnych
dzielnic Tokio. Rzadko można było tu spotkać kolorowe neony i sklepy z
kolorowymi, przyciągającymi wzrok wystawami. Ściany domów były podniszczone, co
jakiś czas zauważałam również wybite okna. Ulice nie były w najlepszym stanie,
toteż nieczęsto reflektory samochodów przecinały panujący tu półmrok. Nie
wszystkie latarnie były czynne, co jedynie potęgowało nieprzyjemne odczucia
względem tej dzielnicy. Co jakiś czas mijaliśmy młodych ludzi, którzy ze
spuszczonymi głowami niczym duchy sunęli przed siebie.
-
Dokąd idziemy? – spytałam,
niepewnie rozglądając się w koło. Ciemne zaułki wzbudzały we mnie niepokój.
-
To niedaleko – odparł
chłopak, również uważnie badając otoczenie.
-
Coś mi się wydaje, że nie
powinniśmy się tu zapuszczać – stwierdziłam, na co brunet jedynie mruknął coś
pod nosem, kręcąc głową.
Być może obejrzałam w życiu zbyt wiele anime i
azjatyckich filmów, przez co moje zdanie na temat poruszania się biedniejszymi
dzielnicami Tokio o tak późnej godzinie nie jest najlepsze. Ileż to razy
widziałam, jak śliczne, długonogie japonki uciekały tymi samymi ulicami przed
psychopatami z piłą mechaniczną w dłoniach? Ileż to razy widziałam, jak w
podobnych miejscach dochodziło do niewyjaśnionych zgonów i gwałtów? To wszystko
sprawiło, że każdy najdrobniejszy dźwięk przyprawiał mnie o palpitacje serca.
-
Czy mi się zdaje, czy
pierwszy raz widzę cię naprawdę przerażoną? – spytał z uśmiechem Radford, za co
zapragnęłam zdzielić go czymś w głowę.
-
Nic nie mów – burknęłam.
Chłopak wyciągnął dłoń w moim kierunku. Ujęłam ją bez
dłuższego zastanowienia. Mimo iż była przyjemnie ciepła, ani trochę nie
zwiększyła mojego poczucia bezpieczeństwa.
-
Jesteśmy na miejscu –
rzucił brunet.
Obrzuciłam wzrokiem budynek, przed którym się
znaleźliśmy. Była to średniej wielkości budowla o wyblakłych ścianach i
wyjątkowo dobrze trzymającym się dachu. Tylko jedno z dziesiątek znajdujących
się w nim okien było odsłonięte, jednakże w kilku innych dało się dostrzec
palące się, mętne światło. Nad podwójnymi drzwiami znajdował się wiekowy szyld,
na którym napisane były wdzięczne słowa: „Utopia – love hotel”.
-
Chyba sobie żartujesz –
zaczęłam, gdy zdałam sobie sprawę z tego, gdzie się właśnie znalazłam.
-
Coś ci się nie podoba? To
bardzo porządny hotel. Fabian opowiadał mi, że sypiał tu nie raz.
-
Love hotel –
sprostowałam. – To znacząca różnica.
Love hotel jest to tego rodzaju miejsce, gdzie
wynajmuje się parom pokoje na godziny, w czasie których młodzi ludzie spędzają
czas na oddawaniu się cielesnym rozkoszom. Często są to miejsca bogato
urządzone, wyposażone w różne atrakcje urozmaicające parom współżycie, jednakże
istnieją również hotele biedniejsze, dostępne nawet dla miejskiego plebsu. Są
one dość istotnym elementem japońskiej kultury. Mimo iż czytałam o nich
naprawdę wiele, nigdy szczególnie nie zależało mi na tym, aby samej również
skorzystać z ich wygód.
-
To nawet lepiej. –
Radford uśmiechnął się szeroko. W jego szmaragdowych oczach widać było
niegasnący entuzjazm.
-
Radford, ja nie...
-
Lizz, czy naprawdę
nigdy nie chciałaś spędzić nocy w takim miejscu? – Chłopak nie
ustępował.
-
Nie – rzuciłam i
odwróciłam się na pięcie, jednakże czyjaś silna dłoń skutecznie uniemożliwiła
mi ucieczkę.
Zostałam brutalnie zaciągnięta do środka. Brunet szybko
uzyskał klucz i bez słowa zaprowadził mnie do pokoju. Gdy usiadłam na wielkim,
czerwonym łożu, chłopak zamknął za mną drzwi.
-
Zdajesz sobie sprawę z
tego, że stosowanie przemocy nie było konieczne? Prędzej czy później i tak bym
się zgodziła – mruknęłam.
-
Zdaję sobie z tego
sprawę, ale chciałem się trochę zabawić. – Chłopak uśmiechnął się szeroko.
Urocze dołeczki w jego policzkach sprawiły, że nie
miałam serca, aby się na niego gniewać.
-
Skoro tak mówisz...
Zdjęłam płaszcz i buty, po czym zabrałam ze sobą swój
niewielki ekwipunek i bez słowa zajęłam łazienkę.
Ciepły prysznic znacząco poprawił mi humor. Dodatkowo
rozbawiły mnie również hotelowe ręczniki z wizerunkami postaci z anime z
gatunku hentai********.
Gdy wróciłam do pokoju, zastałam Radforda grzecznie
stojącego przy otwartym oknie z papierosem w ustach. Gdy rzuciłam plecak na
fotel w kształcie pandy, wyrzucił peta na zewnątrz.
-
Jak wrażenia? – spytał,
wskazując podbródkiem na drzwi od łazienki.
-
Sam się przekonaj –
odparłam i rzuciłam się na łóżko.
Brunet zamknął okno i udał się do łazienki.
Przejechałam dłonią po satynowej pościeli, jaką okryte
było łóżko, w którym miałam dzisiaj spędzić noc. Była niesamowicie miękka, a
jej zapach świadczył o tym, że właściciele „Utopii” dbali o to, aby wyprać ją
przed każdą wizytą nowych par.
Rozejrzałam się w koło. Pomieszczenie nie było urządzone
zbyt dostatnio, mimo to znajdujące się w nim sprzęty pasowały do siebie
idealnie. W niewielkim oknie wisiały bordowe, tiulowe zasłony delikatnie
kontrastujące z piaskowymi ścianami. Poza ogromnym łożem i stojących przy nim
nocnych szafeczkach w pokoju znajdywały się również dwa fotele i komoda, do
której wolałam nie zaglądać. Na parapecie stało postarzałe radio, którego
antena była dziwnie wykrzywiona. Moje spojrzenie zatrzymało się przez chwilę na
leżącej na parapecie paczce papierosów. Po chwili namysłu przeniosłam wzrok na
znajdujący się za oknem krajobraz. Zobaczyłam księżyc, który zdawał się
rozciągać jasny, mglisty płaszcz nad miastem, nadając mu wyjątkowy klimat.
Ponownie spojrzałam na satynową pościel i znacząco
pokręciłam głową. Nie ma mowy, abym spała tu dziś razem z Radfordem. Tak nisko
jeszcze nie upadłam. Swoją drogą, podłoga również wygląda bardzo zachęcająco.
Mojemu przyjacielowi z pewnością się spodoba.
Drzwi od łazienki otworzyły się. Stanął w nich urodziwy
młodzieniec ubrany jedynie w podkoszulkę i bokserki w serduszka. Rozbawił mnie
jego widok, jednakże nie dałam tego po sobie poznać.
Chłopak zgasił wszystkie światła, zostawiając jedynie
lampkę stojącą na szafce obok łóżka. Położył swoje ubrania na fotelu.
Bez słowa obserwowałam jego poczynania, wodząc za nim
pytającym wzrokiem. Radford podszedł do łóżka i położył się na nim, po czym
obrócił się, w skutek czego znalazł się dokładnie nade mną, opierając się
rękoma po obu stronach mojej twarzy.
Nie zareagowałam na ten gest w żaden sposób, mimo to nie
ukrywam, że serce zaczęło mi być jak szalone, jak gdyby chciało wywarzyć dziurę
w mojej piersi i uciec gdzie pieprz rośnie.
Chłopak przez dłuższą chwilę patrzył mi w oczy. Nie uciekałam
przed nim spojrzeniem. Starałam się wyczuć jego nastrój. Był pogrążony w
transie, w dziwnej melancholii, z której zapewne niełatwo będzie go wybudzić.
Mokre włosy Radforda zsunęły się z jego karku i
połaskotały mnie po policzku, zostawiając na nim wilgotny ślad.
Chłopak uśmiechnął się i przysunął się nieco bliżej.
Pachniał świeżością i mydłem.
-
Co robisz? – spytałam w
końcu.
-
Elisabeth... – wyszeptał
namiętnym tonem. – Proszę...
-
O co? – rzuciłam, mimo iż
odpowiedź na to pytanie była dla mnie oczywista.
Gdy brunet zbliżył usta do moich warg, obróciłam twarz w
obronnym geście. Chłopak jednak nie rezygnował.
-
Lizz, proszę... –
wyszeptał mi do ucha. Jego palący oddech sprawił, że przebiegły mnie dreszcze.
-
Nie – mruknęłam, niepewnie
wpatrując się w szmaragdowe oczy.
-
Proszę... – powtórzył,
ponownie zbliżając się do mnie.
Radford oblizał wargi. Z
jego włosów nadal rytmicznie skapywały kropelki wody. Jego delikatny zapach bez
wątpienia oddziaływał na moje zmysły. Bijącego od niego ciepła nie sposób było
opisać.
Eh... raz kozie śmierć.
-
No dobrze – wyszeptałam niepewnie i zamknęłam oczy.
Poczułam szybkie,
delikatne cmoknięcie w czoło, po czym cudowny zapach i niesamowite ciepło
zniknęło. W pokoju dało się słyszeć cichy śmiech.
-
Mam cię – pisnął radośnie Radford, po czym otworzył okno i
ponownie zapalił.
-
Ja pie**ole – warknęłam, po czym obróciłam się na bok i
nakryłam się kołdrą aż po czubek głowy.
Pieprzony,
międzygalaktyczny pedał.
___
*
Itadakimasu (jap.) - smacznego
** Otaku
(jap.}– osoba interesująca się Japonią, oglądająca anime i czytająca mangi
*** Chotto
matte kudasai(jap.) – poczekaj chwilę, proszę
****
Nihongo(jap.) – japoński
*****
Hai, nihongo ga chotto wakarimasu (jap.) – (dosł.) Tak, rozumiem trochę
japoński
****** Konbanwa, watashi wa Radford desu – (jap.) dobry
wieczór, nazywam się Radford
******* Hajimemashite (jap.) – (dosł.) „widzimy się po
raz pierwszy”, można to tłumaczyć jako „miło mi poznać”
******** Hentai (jap.) – (dosł.) „zboczeniec”, potocznie
określa się tym mianem anime o charakterze pornograficznym, gdzie między
postaciami dochodzi do jawnego stosunku płciowego
Wiem, że rozdział pisałam naprawdę długo (ponad dwa
miesiące...), ale wiecie, jak to jest. Wena, moi drodzy, wena... Niemniej
jednak jakoś udało mi się napisać to do końca. Swoją drogą cieszę się, że tak
dłogo mi się z tym zeszło, bo wcześniej pewnie nie wpadłabym na pomysł z takim
zakończeniem. Jak wam się podobało? Bo mi naprawdę bardzo.
Dziękuję Fabii za to, że cały czas przypomina mi o
pisaniu i męczy mnie o to, żebym dodawała kolejne rozdziały. Fabia, gdyby nie
ty, ten rozdział jeszcze by nie powstał. Ogólnie dziękuję ci za to, że mnie
wspierasz.
Jeśli ktoś to jeszcze czyta, to będę wdzięczna za
wszelkie opinie. Chciałabym wiedzieć, co jeszcze robię źle.
To chyba wszystko. Do następnego ^^.
A Ty zła gadzino! Czemu ja nie wiem, że jest nowy rozdział?! No!? No, no, no, no, no, no? Toż to niedopuszczalne, Milordzie! Taka zniewaga! Hańbo mego łona! Wydziedziczę Cię! Powieszę na gałęzi. Przytulę Cię moim Yadierem (wreszcie nazwałam swój kij baseballowy). I naślę na Ciebie poniacze!
OdpowiedzUsuńA teraz przejdę do samego rozdziału.
*______* Warto było czekać na mojego koffanego, pieprzonego(przez kogo? mnie? ^^), międzygalaktycznego pedała! Cudo, cudo, cudo, cudo! Raduś, kochanie, LaJem przyszła zrobić ci.... .
Czekam na trojaczki i Fabiana. Wiesz o Tym, nie?
Mój Fabianeeeeeeeek <333
Weny i czasu na pisanie kolejnego rozdziału życzy ...
Wiem, że czekasz na trojaczki, aj też czekam na chwilę, kiedy będę mogła o nich pisać:D Niestety póki co jestem w d*pie (a może w Tokio...) i trojaczki są bardzo daleko od miejsca akcji. Ale spoczko, dojdę do nich jak najszybciej. Muszę to porządnie przemyśleć, bo zbliżają się najważniejsze momenty i nie mogę ich zepsuć, no nie?
UsuńA! I proszę o dodanie ,,Pieprzony, międzygalaktyczny pedał.'' do cytatów :)
OdpowiedzUsuńSpoczko, masz to jak w banku :D
Usuń:D
UsuńOch, jestem wzruszona ^^ taka boska dedykacja <3 będę Cię zawsze męczyć żebyś więcej pisała nie martw się xDD.
OdpowiedzUsuńNo to tak od początku świetnie wplątałaś opowieść Radforda o almightianach (tak to się odmienia ? O.o)dużo wyjaśniło.
Mnóstwo japońskich słów *.* heh i te dwie japonki och, och.
Jeden z najbardziej wielbionych przeze mnie momentów tego rozdziału to jak Rad odpala fajkę i skarży się że w Danili nie palą(też bym płakała nad tym faktem ;p) a szczególnie to: "...umieścił sobie zwitek nikotyny w ustach i podpalił go błękitną zapalniczką."- no po prostu aż mi się palić zachciało! ^^ i jeszcze zapalarka niebieska :D mój kolorek ukochany :))).
Sushi- wiadomo w Japonii to standard więc się nie rozpisuje ;)
No i love hotel hahaha jak mi powiedziałaś że coś takiego będzie nie myślałam że coś takiego wyjdzie a raczej że Rad jest zdolny do czegoś takiego *.* xD. Biedna Lizz, a może biedny Rad jego chwila rzekomej "chwały" może się skończyć jak Lizz się wk*rwi ;pp xd. Ale generalnie ja to bym go chyba tam zgwałciła na jej miejscu hah wiem że gej i wgl ale on jest na prawdę seksowny ahh!
Ku*wa pornos mi się włączył w głowie xD. Już nie pisze jak coś jeszcze wykminie to powiem ci jutro :**
Weeeny obyś teraz szybciej wstawiła nowy rozdział, z resztą postaram się o to :P, love you wczoraj było ciekawie i nie nie było mi nie dobrze jak piłam browar i skakałam na tej piłce ;pxd hahaha.
Do jutra papa :** <333
A jeszcze jedno, czemu oni jeszcze nigdy nie pili nic tylko zawsze tak trzeźwo? Wiesz chodzi mi o Lizz, Rada nawet Nathanela weź wklej teraz w podróż coś żeby się może narąbali troszkę Lizz z Radem, co?? :D:D Tak dla mnie :*****?
OdpowiedzUsuńDla Ciebie zawsze ^^ pomyśle o tym, ale to nie będzie proste... no ale da się zrobić :D
UsuńKochana moja :*** no to ja czekam i już Cię ostrzegam że nie masz życia będę Cię ciągle męczyć !!! <3 :D ^^
Usuń