Paczka chusteczek
niespodziewanie wylądowała na leżącym przede mną podręczniku od matematyki. Po
raz tysięczny pociągnęłam nosem i obejrzałam się za siebie. Radford rzucił mi
porozumiewawcze spojrzenie. Odpowiedziałam mu niewyraźnym uśmiechem, po czym
skorzystałam z jego podarunku i ukradkiem wytarłam nos.
Nie miałam zielonego
pojęcia, jakim cudem doprowadziłam się do takiego stanu. Odkąd pamiętam,
wszelkiego rodzaju choroby i przeziębienia trzymały się ode mnie z daleka. A jednak.
Było mi gorąco i zimno
jednocześnie. Powieki miałam wyjątkowo ciężkie, a mięśnie złośliwie odmawiały
mi posłuszeństwa. Nie słyszałam głosu nauczyciela, a jedynie niewyjaśnione
dudnienie. Trzęsąc się z zimna i raz po raz szczękając zębami, ślepo wpatrywałam
się w tablicę. Niczym na zbawienie czekałam na dzwonek z myślą, że od razu udam
się do pielęgniarki i poproszę o zwolnienie do domu. Nie dam rady. Są takie
chwile w życiu człowieka, gdy ciało traci swoją sprawność, a umysł – choćby nie
wiem jak inteligentny – nie może nic na to poradzić.
Jasmine zerkała na mnie
co chwilę. Myślała zapewne, że tego nie zauważę. Od czasu naszej kłótni nie
odezwała się do mnie słowem, mimo iż mieszkamy pod jednym dachem już niespełna
tydzień. Silna wola nigdy nie była jej mocną cechą, teraz jednak udało jej się
niezbyt pozytywnie mnie zaskoczyć. Mimo wszystko martwiła się o mnie. Nie
jestem jej jednak obojętna. To oczywiste.
* * *
Od dnia, gdy będąc w
pierwszej klasie gimnazjum pomogłam pani Krauf w odnalezieniu jej skradzionego
na terenie szkoły egzemplarza „Księżniczki z lodu” Camilli Lackberg, kobieta
zawsze spełniała moje najśmielsze żądania. Miałam ogromne szczęście. Pewnie nie
byłabym w stanie jej pomóc, gdybym akurat nie wychodziła z gabinetu dyrektora,
podczas gdy jeden z maturzystów przemierzał korytarz właśnie z ową publikacją
pod pachą. Fakt, że osobnik, który powtarza ostatnią klasę po raz trzeci
interesuje się szwedzkimi kryminałami wydał mi się niecodzienny, więc
zanotowałam go w pamięci. Jak się okazało – nie na próżno.
Zapukałam do drzwi. Nie
usłyszałam odpowiedzi, mimo to pewnie nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.
-
Ach, Elisabeth! – Na mój widok kobieta w podeszłym wieku
odłożyła na biurko jedno z dzieł Mankela i podniosła się, żeby choć trochę
dorównać mi wzrostem.
-
Pani Krauf. – Rozsiadłam się wygodnie na leżance i gestem,
którego nie powstydziłaby się profesjonalna modelka odgarnęłam włosy z twarzy.
– Znów się pani obija – stwierdziłam, rzucając pogardliwe spojrzenie na wolumin
leżący przed kobietą.
Pogodna seniorka nie
wzięła sobie jednak moich uwag do serca. Uśmiechnęła się znacząco, po czym
klasnęła w dłonie.
-
Co mam zrobić, aby udała panienka, że tego nie widziała?
-
Nie chcę, aby wyglądało to jak szantaż... – Niczym rasowy
szaleniec chcący zawładnąć światem spojrzałam z udawaną pogardą na swojego
rozmówcę. Pielęgniarka wzdrygnęła się, chcąc tym samym wejść w rolę w naszym
przekomicznym przedstawieniu.
Wzięłam do ręki książkę
i kilkakrotnie obróciłam ją w dłoni.
-
Zrobię, co tylko zechcesz, panienko. – Gdybym jej nie znała,
wierzyłabym, że naprawdę czuła skruchę, gdy pochyliła się przede mną w geście
pokory.
-
Potrzebuję niezwykle cennego dokumentu pozwalającego na
wcześniejsze opuszczenie tejże placówki przez moją osobę. Moje dzisiejsze
samopoczucie pozostawia wiele do życzenia. Niczego nie pragnę tak, jak powrotu
do domu i zażycia gorącej, odprężającej kąpieli.
Pani Krauf sięgnęła po
długopis i kartkę.
-
Czy można wiedzieć, ile godzin nakazano jaśnie panience
spędzić jeszcze w szkole?
Ostentacyjnie zerknęłam
na niewidzialny zegarek na nadgarstku.
-
Jeśli zaufać moim zdolnościom matematycznym, a przyznaję, że
jeszcze nigdy mnie one nie zawiodły, będą to dokładnie cztery godziny lekcyjne.
Czy to nie problem, pani Krauf? – Znów wzięłam do ręki dzieło Mankela i przesunęłam
nim przed twarzą kobiety. – Mam szczerą nadzieję, że uda się pani spełnić moją
skromną prośbę.
Kobieta głośno
przełknęła ślinę. W duchu pochwaliłam jej zdolności aktorskie. Seniorka
pochyliła się nad biurkiem i poczęła z przesadnym wręcz staraniem wypisywać
kolejno każdą z liter. Gdy skończyła, podała mi niewielki kawałek papieru.
Wyprostowałam się dumnie, rzuciłam okiem na kartkę, a gdy zdałam sobie sprawę z
tego, że wszystko jest tak, jak być powinno, krokiem godnym królowej podeszłam
do drzwi. Nacisnęłam klamkę, po czym ostatni raz odwróciłam głowę.
-
Moi ludzie skontaktują się z panią, pani Krauf, w celu
ustalenia formy podziękowania. – Powiedziałam i ukradkiem wsunęłam kartkę do
tylnej kieszeni.
-
Szczodrość panienki nie zna granic. – Seniorka znów pochyliła
głowę. Opuściłam gabinet, trzaskając drzwiami.
Odczekałam kilka sekund,
po czym znów wpadłam do pokoju pielęgniarki.
-
Jest pani co raz lepsza. – Uśmiechnęłam się ciepło.
-
Dziękuję, Elisabeth. Ty też doskonale sobie radzisz.
Znów szeroki uśmiech.
Uwielbiałam panią Krauf
za to, że mogłam z nią porozmawiać niemalże na każdy interesujący mnie temat.
Lubiła podobne książki, interesowała się muzyką, a jako młoda dorosła oglądała
nawet anime i czytała mangi. Poza tym jej poczucie humoru nie mogło równać się
z niczym.
-
Co ci dolega? – spytała.
W odpowiedzi kichnęłam.
-
Rozumiem. – Staruszka podała mi chusteczkę higieniczną.
Otarłam nos i
skierowałam wzrok za okno. Jak na złość, promienie słońca przedzierające się
przez brunatne chmury zakłuły mnie w oczy. Niebo wyglądało tak, jak gdyby nie
mogło się zdecydować, czy pozwolić ludziom na zbawienną, słoneczną kąpiel, czy
raczej zanieść się płaczem nad ich beznadziejnym losem. Chwyciłam się za
ramiona i zadrżałam. Było mi naprawdę zimno.
-
Obawiam się, że trapi cię jednak coś jeszcze. – Pani Krauf
wygodnie rozłożyła się w fotelu. Gdyby miała ze trzydzieści lat mniej, zapewne
położyłaby również nogi na biurku, ukazując zgrabne łydki i
dwudziestocentymetrowe szpilki.
-
To aż tak widać?
Cisnęłam chusteczką w
kierunku kosza.
-
Nie urodziłam się wczoraj, Elisabeth. Masz ochotę się wyżalić?
-
Pewnie. – Nigdy nie rezygnowałam z tego rodzaju okazji. Poprawiłam się na krześle i wlepiłam wzrok w
punkt tuż nad głową pielęgniarki. – Chodzi o to, że wszyscy moi najbliżsi mnie
okłamują, ot co.
Kobieta popatrzyła na
mnie ze zdziwieniem.
-
I mam rozumieć, że ty, Elisabeth „Holmes” Kaviste nie
potrafisz rozgryźć, co przed tobą ukrywają? – spytała.
-
Sęk w tym, że staram się zrozumieć. Mam wrażenie, że to jakaś
grubsza sprawa - stwierdziłam.
-
Może ktoś jest w ciąży i starają się to przed tobą ukryć, co?
– zasugerowała staruszka, kątem oka zerkając na torbę, w której zazwyczaj
przemycała domowe wypieki.
-
Moja mama spodziewa się dziecka. Kilka dni temu ponownie
wyszła za mąż. Aktualnie zwiedza Japonię. Ale to nie w tym rzecz. – Znów udało
mi się wywołać zaskoczenie na twarzy kobiety. – Ja...
Przypomniałam sobie
wszystkie poszlaki, które udało mi się zdobyć i osoby, których ta zagadka
dotyczy. Przed oczami stanął mi obraz tajemniczych, reagujących na dotyk napisów
i Jasmine, która za pomocą różdżki uleczyła złamaną rękę Nathaniela.
-
Muszę jeszcze trochę pomyśleć – skwitowałam, po czym opuściłam
gabinet.
Zahaczyłam jedynie o
pokój wychowawcy. Bez słowa rzuciłam zwolnienie na biurko przed niewysokim,
zgarbionym mężczyzną i pospiesznie opuściłam budynek szkoły.
* * *
-
Elisabeth! – Przybrana matka Jasmine załamała ręce na widok
mojej rozpalonej twarzy. – Jak udało ci się doprowadzić się do takiego stanu?
-
Nie mam pojęcia – mruknęłam i bez skrupułów wyjęłam z lodówki
karton mleka, po czym napełniłam nim ulubiony kubek Jazz.
Młoda kobieta o włosach
w soczystym odcieniu blond przyłożyła dłoń do mojego czoła, jednak odjęła ją
szybko. W jej oczach malowało się politowanie.
-
Co powie twoja matka, kiedy zobaczy cię w takim stanie?
Kichnęłam.
-
Zapewniam cię, ciociu, że nie przejmie się tym zbytnio. Pójdę
już, dobrze?
Kobieta skinęła głową.
Udałam się do pokoju Jasmine, po czym rozłożyłam fotel, który od pewnego czasu
służył mi za łóżko. Swoją drogą był całkiem wygodny. Pozbyłam się spodni i
swetra, natomiast na nogi przywdziałam grube, wełniane skarpety zapożyczone z
szuflady przyjaciółki. Dreszcze przebiegły moje ciało od stóp aż po czubek
głowy. Bez chwili zwłoki ułożyłam się w prowizorycznym posłaniu i naciągnęłam
na siebie koc.
Przez długi czas nie
mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, co chwila sprawdzałam godzinę w
telefonie. Było duszno. Chciało mi się pić. Szybko opróżniłam kubek mleka, więc
byłam zmuszona zabrać się za wodę, którą Jasmine zawsze trzymała pod łóżkiem.
Gdy jednak ujrzałam dno butelki, z racji swojego lenistwa musiałam walczyć
również z pragnieniem, co jeszcze bardziej spędzało mi sen z powiek.
Przez cały ten czas
rozglądałam się po pokoju Jazz, wyszukując czegoś, co do niego nie pasowało.
Czy Jasmine mogła ukryć tu coś, co pomogłoby mi w rozwiązaniu zagadki? Bardzo
możliwe.
Przesunęłam wzrokiem po
piaskowych ścianach pokoju przyjaciółki, przyjrzałam się figurkom i roślinom
spoczywającym na parapecie, przyjrzałam się monitorowi komputera, poduszkom na
łóżku, a skończyłam na książkach, których pokaźny zbiór zajmował dwie szafki
wysokie na ponad dwa metry, półkę nad biurkiem, a kilka egzemplarzy walało się
również na szafce nocnej. Dokładnie przestudiowałam autora i tytuł każdej
pozycji. Znalazłam masę klasycznych powieści przygodowych, takich jak „W
osiemdziesiąt dni dookoła świata” czy „Przygody Tomka Sawiera”. Natrafiłam
również na romanse Nicolasa Sparksa, na widok których poczułam nieprzyjemny
skurcz w żołądku. Odnalazłam serię powieści o Sherlocku Holmesie, którą swego
czasu poleciłam Jazz. Na półce znajdowało się również kilka dzieł Agathy
Christie i Cobena. Moją uwagę przykuło kilka powieści fantastycznych, takich
jak „Hobbit, czyli tam i z powrotem”, no i naturalnie takie oczywistości jak „Harry
Potter”, saga „Zmierzch” i „Dary Anioła”.
Ogólnie Jasmine miała
przeciętny gust, jeśli chodzi o książki. Zupełnie przeciętny, co znaczyłoby, że
z pewnością w jej zbiorach nie powinnam odnaleźć poradnika dla młodych
mechaników. A jednak – duży, oprawiony w grubą okładkę egzemplarz przewodnika
po fascynującym świecie silników samochodowych jak gdyby nigdy nic spoczywał na
półce.
Bez dłuższego
zastanowienia podeszłam do szafki i wzięłam do ręki nie pasujący do reszty
element. Moja intuicja okazała się bezbłędna. Z pozoru wolumin wyglądał
zupełnie normalnie, jednak gdy tylko wzięłam go do ręki i uderzyłam w niego
palcem, usłyszałam dość głośny dźwięk, zupełnie jak gdyby było to pudełko, a
nie książka. Uchyliłam okładkę, potem pierwszą stronę, drugą, trzecią i
kolejną. Gdy dotarłam do strony dwunastej, moim oczom ukazała się genialna,
misternie wykonana kryjówka. Wszystkie strony począwszy od dwunastej, a skończywszy
na tej z numerem 354 miały wycięty środek, dzięki czemu – gdy książka była
zamknięta – wyglądały zupełnie niewinnie, a w środku można było coś ukryć.
Przesunęłam dłonią po wewnętrznej ściance „pudełka”. Krawędzie tworzących ją
kartek były nierówne, z czego można by wywnioskować, że moja przyjaciółka
przygotowywała tę kryjówkę w pośpiechu. Na moje nieszczęście – była pusta. W
tym miejscu – łatwo dostępnym, gdzie w każdej chwili może sięgnąć – mogła na co
dzień ukrywać coś przed rodzicami. Znała jednak moje umiejętności. Wiedziała,
że będę przeszukiwać jej pokój i musiała przygotować się na to z dużo większą
starannością.
Świadomość, że Jasmine
rzeczywiście coś ukrywa, zadziałała na mnie niczym płachta na byka. Usiadłam na
łóżku i rozejrzałam się dokładnie, szukając lepszej kryjówki dla przedmiotu,
który zapewne ukryła Jazz. Wiedziała, że będę go szukać. Gdzie mogła to ukryć?
Nie zważając na suchość
w gardle i dreszcze, które ani na moment mnie nie opuszczały, z dokładnością
mnicha sprawdziłam, czy w podłodze nie ma odstających paneli, a poduszki nie
zawierają nic z wyjątkiem pierza. Po ponad godzinie misternych poszukiwań upewniłam
się, że w pokoju nie znajduje się nic, co mogłoby stanowić jakąś wskazówkę w
moich poszukiwaniach. Natrafiłam jedynie na notes, którego pierwsza strona była
wyrwana. Zastosowałam starą jak świat sztuczkę i zamalowałam kolejną stronę
ołówkiem, dzięki czemu moim oczom ukazały się odciśnięte litery, a raczej –
znaki, elementy szyfru. Nie pomogło mi to jednak zbytnio – od dawna wiedziałam,
że Jasmine posługuje się szyfrem.
Tak samo jak profesor
McAllen i zapewne Jessica, którzy zostali porwani. Jasmine może być następna.
Wyrwałam zamalowaną
stronę, po czym umieściłam ją w swoim zeszycie jako kolejną mało znaczącą
poszlakę.
Myśl, Elisabeth. Jazz
coś ukrywa. To musi być coś naprawdę cennego. Gdybym ja ukrywała coś takiego,
gdzie bym to trzymała, gdybym chciała mieć pewność, że nikt się do tego nie
dobierze? To proste.
Trzymałabym to cały czas
przy sobie.
Moim oczom ukazała się
perwersyjna scena, w której dokonuję gwałtu na przyjaciółce, a co za tym idzie
– jestem w stanie zdobyć to, co trzyma sprytnie ukryte pod ubraniem.
Potrząsnęłam głową, aby
odrzucić od siebie tą wizję. Muszę zdecydowanie ograniczyć pornosy.
Wróciłam do łóżka.
Podniecenie poszukiwaniami minęło, a razem z nim naturalne źródło ciepła.
Zamknęłam oczy i nakryłam się kocem. Starałam się zapaść w sen. Usiłowałam nie
myśleć o niczym, jednak nieszczególnie mi się to udawało. Cały czas dokuczało
mi pragnienie i duchota. Słyszałam przyspieszone bicie serca, które próbowało
zmusić organizm do walki z przeziębieniem. Było mi gorąco i zimno jednocześnie,
co świadczyło o gorączce.
Nagle świat zaczął
wirować w koło. Wiedziałam już, co to oznacza. Zamknęłam oczy i ścisnęłam
dłonie w pięści. Poczułam, jak podnoszę się z łóżka i idę w nieznanym sobie kierunku.
Mimowolnie uchyliłam powieki. Byłam w pokoju Radforda. Widziałam swojego przyjaciela
w chwili, gdy ukrywał coś w szafie, która była wyposażona w drugie dno.
Przedmiot, który się tam znajdował, był zamknięty w niewielkim pudełku, na
którym widniał napis – naturalnie zaszyfrowany. Chłopak rozejrzał się po
pokoju. Oczywistym był fakt, że nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Z
zaskakującą ostrożnością zamknął szafę i usiadł przy biurku. Po chwili świat
znów zawirował, a ja znalazłam się z powrotem w pokoju Jasmine.
Otworzyłam oczy i
usiadłam na posłaniu. To było oczywiste! Gdybym chciała coś ukryć, dałabym to
komuś, kto mógłby to przechować.
Muszę koniecznie
odwiedzić Brownesów.
Kichnęłam.
Może nie dziś.
* * *
Jasmine cicho uchyliła
drzwi swojego pokoju. Zapaliła światło, po czym podeszła do mojego posłania.
Myślała, że śpię, ja jednak obserwowałam ją uważnie zza zasłony kasztanowych
loków. Westchnęła na widok mojej osoby. Odgarnęła włosy z mojej twarzy i przyłożyła
dłoń do mojego czoła. Po chwili cmoknęła z niezadowoleniem.
-
Gdzieś się tak urządziła, baka*? – szepnęła, po czym
czule przesunęła opuszkami palców po moim policzku.
Poczułam niewysłowione
ciepło w okolicy serca, gdy ogarnęła mnie świadomość, że przyjaciółka naprawdę
się o mnie martwi. Odwróciła się ode mnie, dzięki czemu na moment mogłam
otworzyć oczy. Moje spojrzenie automatycznie padło na zegar ścienny. Było po
siódmej. Gdzie Jazz była do tej pory?
Dziewczyna wsunęła dłoń
do rękawa i wyciągnęła z niego przedmiot przypominający różdżkę, którego użyła,
aby uzdrowić rękę Nathaniela. Gdy odwróciła się z powrotem w moją stronę,
usiadła na brzegu mojego posłania i popatrzyła na mnie niepewnie.
-
Jakim cudem udało ci się złapać ojitsujiri**? Nie miałam
pojęcia, że na ludzi też to działa. – Moja przyjaciółka potrząsnęła swoim
instrumentem, z końca którego wystrzeliły maleńkie iskierki. Zadrżałam na ten
widok, jednak Jasmine zdawała się tego nie zauważyć. Na jej twarzy malowała się
niepewność. – Zamierzasz przeżyć, Lizz?
Chciałam jej
odpowiedzieć. Przecież wszystko będzie w porządku. To tylko katar. Za tydzień
znów będę w pełni sił. Dlaczego miałabym tego nie przeżyć?
Dziewczyna przygryzła
wargi i popatrzyła na swoją różdżkę. Czyżby zamierzała jej użyć? Niby do czego?
To przecież tylko katar.
Kaszlnęłam.
Przyznaję, ze czułam się
źle. Czułam krople potu spływające po moim czole. Czułam niewysłowione ciepło w
całym ciele. Słyszałam przyspieszone bicie serca i nierówne oddechy. Było ze
mną źle, ale to przecież tylko przeziębienie.
-
Jeśli nie spróbuję ci pomóc, wtedy umrzesz. A jeśli spróbuję i
coś pójdzie nie tak, również umrzesz. Nie mam nic do stracenia. – Dziewczyna
podniosła swój instrument i przystawiła go do mojego czoła.
Nagle poczułam również
niesamowity ból w płucach, kolanach i czaszce. Czułam, jak gdyby coś rozrywało
mnie od środka. Zaczęłam kasłać i krztusić się. Otworzyłam oczy, jednak szybko
zamknęłam je z powrotem, walcząc z kaszlem. Krew wypływała mi z ust. Jasmine
natychmiast poderwała się z miejsca, po czym podbiegła do drzwi i zamknęła je
na klucz. Następnie usiadła przy mnie i ujęła moją twarz w dłonie. Różdżka z
głuchym trzaskiem upadła na ziemię.
-
Lizz, oddychaj! – krzyknęła. – Oddychaj, błagam cię!
Nie byłam w stanie
powiedzieć zupełnie nic. Przeraźliwy kaszel rozrywał mi płuca. Trzęsłam się na
całym ciele, podobnie jak Jasmine, która zapewne zastanawiała się, jak mi
pomóc.
Uderzałam pięściami w
piersi, jednak kaszel nie ustępował. No i skąd ta krew? Czy to rzeczywiście
zwyczajnie przeziębienie?
Jazz wzięła do ręki
różdżkę, w drugiej dłoni natomiast znalazła się bawełniana chusteczka.
Przyłożyła kawałek materiału do moich ust, natomiast instrument przystawiła do
mojego czoła. Poczułam przeraźliwe pieczenie. Chciałam krzyczeć, jednak kaszel
skutecznie mi to uniemożliwiał. Przez przymknięte powieki ujrzałam zdecydowanie
w oczach przyjaciółki. Nagle zrobiło mi się strasznie słabo.
-
Tylko nie zapomnij oddychać! – usłyszałam cichy, dochodzący
jakby z oddali głos.
Po chwili straciłam
przytomność.
* * *
Dzwonek do drzwi wyrwał
mnie ze snu. Nie otwierałam oczu, a jedynie starałam się wybadać, gdzie się
znajdowałam. Czułam obecność drugiej osoby, słyszałam znajomy, nierównomierny
oddech. Wciąż znajdowałam się na rozkładanym fotelu w pokoju Jasmine.
-
Jasmine, Fabian przyszedł – krzyknęła pani Masite.
-
Niech wejdzie – odparła Jazz. Wciąż siedziała na rogu mojego
posłania. Kurczowo trzymała moją dłoń.
Po chwili drzwi do
piaskowego pokoju dziewczyny otworzyły się. Moja przyjaciółka obróciła się
gwałtownie, jednak nie wypuściła mojej ręki.
-
Fabian, kiedy ostatnio widziałeś się z Elisabeth? – Jasmine
darowała sobie zwroty grzecznościowe.
-
A może chociaż jakieś „dzięki za tak szybkie przybycie” albo
chociaż „hej”, co? – Fabian odsunął krzesełko od biurka blondynki i rozsiadł
się na nim wygodnie.
-
To poważna sprawa. Odpowiedz na moje pytanie. – Jazz nie
dawała za wygraną.
-
Jakiś czas temu rozmawiałem z nią w Midnight Cafe.
-
Czy to było mniej więcej miesiąc po tym, jak zachorowałeś na
ojitsujiri?
Chłopak zastanowił się
przez chwilę.
-
Tak, chyba tak. Ale nie rozumiem, jakie to ma znaczenie.
-
Jest chora – odparła dziewczyna.
Nastąpiła chwila ciszy.
Niepewnie uchyliłam powieki. Fabian patrzył przed siebie, nie kryjąc
zdziwienia.
-
To niemożliwe. Ludzie nie chorują na almightiańskie choroby.
Jesteś pewna, że to ojitsujiri?
-
To bez wątpienia ojitsujiri.
Jasmine po raz kolejny
przesunęła dłonią po moim policzku.
-
Nie mam do ciebie pretensji o to, że ją zaraziłeś.
-
Nie zaraziłem jej, to przecież niedorzeczne!
-
...jednak wezwałam cię po to – ciągnęła Jazz – aby spytać, czy
coś takiego zdarzyło się już wcześniej?
Fabian nerwowo zakręcił
się na obrotowym krzesełku.
-
Zdecydowanie nie – odparł.
-
Jesteś pewien? Nie ulega wątpliwości, że z nas wszystkich to
ty miałeś najbliższy kontakt z ludźmi.
Na twarzy Fabiana
pojawił się rumieniec.
-
Jestem pewien, Jasmine. Nic podobnego nie przydarzyło się
wcześniej.
Wzrok obojga skupił się
na mojej twarzy.
-
O czym może to świadczyć? – Blondynka odsunęła kosmyk włosów z
mojego czoła.
-
Z twoją koleżanką jest coś poważnie nie w porządku.
Jazz popatrzyła na mnie.
W jej oczach dostrzegłam troskę.
-
Jak ona się czuje? Będzie żyć? – spytał Fabian.
Dziewczyna odwróciła się
w jego stronę.
-
Chyba tak. Narysowałam jej Znak Uzdrowienia – odparła.
-
Zwariowałaś!? – Fabian gwałtownie podniósł się z miejsca. –
Przecież to mogło ją zabić.
-
Wybierałam między pewną śmiercią a czymś, co tylko mogło ją
zabić. Co byś zrobił na moim miejscu?
Brunet z powrotem opadł
na obrotowy fotel.
-
Racja. – Chłopak obrócił się, po czym skupił wzrok na mojej
osobie. – Nie sądzisz, że my wszyscy powinniśmy zdradzić Elisabeth naszą słodką
tajemnicę?
A jednak! Oni wszyscy
coś przede mną ukrywają! Nie myliłam się!
-
Nie ma mowy. I tak wie już zdecydowanie za dużo – odparła
szorstko blondynka.
-
Przecież to twoja przyjaciółka. Poza tym po tej chorobie
zacznie zadawać pytania. Nie jest głupia, z czasem sama się domyśli.
-
Oby jak najpóźniej. – Jazz skrzyżowała ręce na piersi. – Nie
ufam jej.
Na te słowa poczułam
nieprzyjemne ukłucie w okolicy serca. Ale przecież mogłam się tego spodziewać.
Z całą pewnością nie jestem i nigdy nie byłam osobą godną zaufania.
-
To dobra dziewczyna. – Fabian starał się mnie bronić.
-
Jest zbyt wścibska.
-
Ona chce nam tylko pomóc.
-
Skąd możesz to wiedzieć?
-
Czuję to.
Zapadła cisza. Jasmine
przesunęła dłonią po okrywającym mnie kocu.
-
Skoro jej nie ufasz, to dlaczego się z nią zadajesz? Czyżby ta
niepozorna nastolatka rozpaliła perwersyjny, lodowaty ogień w twojej piersi***?
Jasmine znów zamilkła.
Jej spojrzenie stało się lodowate.
-
Proszę cię, abyś nie porównywał mnie z...
-
...z twoją siostrą Tamitayą? – dokończył Fabian.
-
Ja mam tylko jedną siostrę. Ma na imię Monica. Nie wiem, o kim
mówisz.
Fabian pokiwał głową.
-
Rozumiem.
A więc Tamitaya –
blondwłosa dziewczyna, łudząco podobna do Jazz - jest jej siostrą. Siostrą, do
której się nie przyznaje i o której zapewne bardzo chce zapomnieć. Czym sobie
na to zasłużyła?
I kim jest Monica?
Dlaczego wcześniej o niej nie słyszałam?
Na myśl przyszło mi
wspomnienie dawnego snu. Miłość w blasku księżyca, a potem wybuch, śmierć,
krew... Trojaczki, Fabian, maleńki Radford i dziewczyna o kocich uszach, którą
nazywali Monicą. Czy to możliwe, że postać z mojego snu jest siostrą Jasmine?
Jeśli tak, to dlaczego
nie są razem? Jasmine jest adoptowana, jednak co dzieje się z jej siostrami?
Los znów rzucił na moje
ramiona natłok pytań, a odpowiedzi wciąż brak. Korzystając z faktu, że Jasmine
i Fabian sądzą, że śpię, w istocie pozwoliłam Morfeuszowi wziąć się w objęcia.
* * *
-
Błagam, obudź się...
Szept Jasmine – choć tak
cichy i delikatny – przerwał mój sen. Mimowolnie otworzyłam oczy. W pokoju było
ciemno. Na parapecie paliła się pojedyncza świeca, rolety w oknach były
zasłonięte.
-
Jasmine... – mruknęłam, jednak zamiast swojego głosu
usłyszałam przeraźliwy pisk. Przyjaciółka popatrzyła na mnie chwilę i zakryła
mi usta dłonią.
-
Lizz, wszystko będzie w porządku. – Dziewczyna przesunęła
dłonią po moim policzku. – Nie mów nic, nie przemęczaj się. W nocy miałaś
bardzo wysoką gorączkę, mówiłaś przez sen. Lekarze powiedzieli, że zapewne masz
halucynacje. Nie widziałaś może czegoś dziwnego, czegoś... magicznego?
Jasmine usiłowała
zgrabnie wytłumaczyć fakt, że widziałam, jak używa na mnie swojej różdżki.
Bardzo sprytnie.
Widziałam jej podkrążone
oczy i bladą cerę. Czy to możliwe, że czuwała nade mną przez całą noc?
W odpowiedzi na jej
pytanie pokiwałam głową.
-
Co widziałaś? – Jasmine nie ustępowała.
Ostentacyjnie machnęłam
ręką w powietrzu.
-
To bez znaczenia. To i tak tylko sen – wymruczałam, jednak tym
razem usłyszałam niesamowicie niski i chrapliwy głos. Popatrzyłam na
przyjaciółkę ze zdziwieniem, po czym złapałam się dłońmi za szyję. – Co się
stało z moim głosem?
-
Silne zapalenie strun głosowych. Musisz dużo odpoczywać, jeśli
chcesz móc jeszcze kiedyś zaśpiewać.
-
Hę? – pisnęłam. Dziewczyna ujęła moje dłonie i przytuliła do
swojego serca.
-
Wszystko będzie dobrze. Wyjdziesz z tego.
Jasmine poprawiła koc,
którym byłam przykryta i podeszła do okna. Lekko uchyliła rolety. Do pokoju
wlał się złocisty, słoneczny blask.
-
Nie jesteś na mnie zła? Jeszcze wczoraj nie chciałaś mnie znać
– spytałam głosem tak piskliwym, jak gdybym nałykała się helu.
-
Myślę, że twoje zdrowie jest ważniejsze od naszej bezsensownej
kłótni. – Moja przyjaciółka usiadła na bujanym fotelu ustawionym pod oknem i
poczęła ze średnim zainteresowaniem przyglądać się światu.
-
Dziękuje – mruknęłam.
Jazz popatrzyła na mnie
z czułością matki.
-
Nie ma za co, Elisabeth.
Rzuciłam dziewczynie
promienny uśmiech, po czym obróciłam się na bok u nakryłam głowę kocem.
Przypomniałam sobie słowa Fabiana: „Z twoją koleżanką jest coś poważnie nie w
porządku.”. Miał rację. Nie jestem taka, jak wszyscy. Co to za choroba, która
zmienia ludzki głos za każdym razem, gdy usiłuje coś powiedzieć? Fabian trafnie
stwierdził, że ludzie nie chorują na almightiańskie choroby. Jednak czym są
almightiańskie choroby? I jeśli nie chorują na nie ludzie, to kto?
Drugą rzeczą są wizje,
które nękają mnie już od pewnego czasu. Miewam wizje przyszłości, takie, jak na
przykład wizja porwania profesora McAllena, wizje teraźniejszości – takie, jak
porwanie Jessici czy spotkanie Tamitayi i Vanessy. Czy sen o trojaczkach i
ataku na zamek można zaliczyć do wizji przeszłości? Czy naprawdę tak wyglądała
ich przeszłość?
Skąd biorą się te
obrazy? Wiele razy słyszałam o tego typu paranormalnych zjawiskach, o ludziach,
którzy przepowiadali przyszłość, zawsze jednak przypisywałam to naukowym
osiągnięciom lub zwykłemu przekupstwu. W moim przypadku nie ma mowy ani o
pierwszym, ani o drugim. Więc dlaczego tak się dzieje? Czy rzeczywiście coś
jest ze mną nie tak?
Czy mogę tym wizjom
ufać? Jeśli tak, to czy dzięki nim mogłabym stać się pomocna dla swoich
przyjaciół? Wizja porwania McAllena sprawdziła się, porwanie Jessici również.
Wciąż jednak nie potrafię zrozumieć, jak to możliwe.
* * *
Symulowanie snu było
jednym z moich ulubionych zajęć. Sama nie wiem dlaczego tak było. Może dlatego,
że mogłam w tym czasie podsłuchać rozmowy innych? Czułam się jak kamera, która
rejestruje poczynania ludzi, którzy nawet nie zdają sobie sprawy z jej obecności.
W tym momencie dokładnie przysłuchiwałam się Jasmine, która czytała, cichutko nucąc
pod nosem dziwnie znajomą mi melodię.
Usłyszałam dwie pary
kroków na schodach, były one jednak tak znajome, że nie musiałam otwierać oczu,
aby dowiedzieć się, kto za chwilę wpadnie przez drzwi.
Pokój został otwarty
zadziwiająco cicho, goście również zachowywali się zupełnie inaczej, niż na co
dzień.
-
Jasmine, nie było cię w szkole, coś się stało? – Radford
usiadł na krzesełku, które wcześniej zajmował Fabian.
-
Co ona tu robi? – Przez półprzymknięte powieki zobaczyłam, jak
Nathaniel siada na kolanach Radforda i spogląda na mnie z pogardą.
-
Elisabeth jest chora – wyjaśniła Jazz.
-
Czy Pani Masite nie mogła się nią zająć? – spytał brunet.
-
Widzisz, to nie takie proste. Lizz zachorowała na ojitsujiri.
-
Co to takiego? – spytał od niechcenia Nath.
Radford mocniej objął go
ramionami.
-
To taka almightiańska choroba. Jak przeziębienie. Dla nas
zupełnie niegroźne, ale dla ludzi... – Poczułam na sobie baczne spojrzenie
Radforda. – Prawdę mówiąc, to nigdy wcześniej nie zdażyło się, aby człowiek
zachorował na ojitsujiri. Jesteś pewna, że to właśnie to? Nikt z nas nie jest
chory, jak mogłaby się zarazić?
-
Fabian był chory jakiś czas temu. Przyznał się, że miesiąc po
chorobie rozmawiał z Elisabeth w Midnight Cafe.
Nathaniel poruszył się
nerwowo. Radford pogładził dłonią jego blond loki.
-
Przecież to niemożliwe, ludzie nie chorują na ojitsujiri.
-
To samo powiedział Bian, jednak ja mam co do tego wątpliwości.
Radford delikatnie
strącił Nathaniela z kolan, po czym przyklęknął przy moim posłaniu. Ujął moją
dłoń i powąchał ją. Pokontemplował chwilę nad jej zapachem, a następnie
przesunął językiem po moim nadgarstku. Poczułam niesamowite ciepło, które
rozchodziło się po całym ciele. Niemalże zupełnie straciłam czucie w dłoni. Po
chwili odniosłam wrażenie, jak gdyby coś ugryzło mnie w rękę. Niepewnie
uchyliłam powieki. Moim oczom ukazał się obraz Radforda, który niczym wampir
wpijał się w mój nadgarstek. Na ten widok moje serce zaczęło uderzać z
niesamowitą siłą. Umysł nakazywał mi uciekać jak najdalej, jednak szósty zmysł
przekonywał mnie, abym pozostała. Brunet najprawdopodobniej to wyczuł, gdyż wypuścił
moją dłoń i nachylił się nad twarzą, badając moją reakcję. Widziałam, jak z
kącika jego ust wypływa cienka strużka mojej krwi. Było mi niedobrze, mimo to
starałam się nie poruszać. Lata praktyki przyniosły oczekiwane efekty – już po
chwili Radford wrócił na miejsce przy biurku Jasmine.
-
I jaka diagnoza, panie doktorze? – spytała Jasmine.
Radford zamknął oczy i
odchylił głowę w tył.
-
Rzeczywiście wyczuwam lekki posmak detranum. – Brunet cmoknął
przeciągle, zapewne chcąc odnaleźć w mojej krwi coraz to nowsze walory smakowe.
Na samą myśl o tym zrobiło mi się niedobrze. – Doprawdy intrygujące.
Jasmine podeszła do mnie
i nakleiła plaster na delikatnie krwawiącą ranę.
-
Nie rozkoszuj się tak, hentai****! – Nathaniel upomniał
swojego chłopaka, który natychmiastowo wrócił na ziemię. Usłyszałam przeciągłe
mlaśniecie i ciche jęki wywołane pocałunkiem między dwojgiem chłopców. Jasmine
zachichotała.
-
Radford, czy masz może jakąś teorię, która tłumaczyłaby to, że
Elisabeth, która bez wątpienia jest człowiekiem, zachorowała na almightiańską
chorobę? – Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi.
Brunet niechętnie
oderwał się od Nathaniela. Otarł usta i spojrzał na Jazz.
-
To rzeczywiście budzi spore wątpliwości. Pytanie jednak, w co
wątpimy: w niemożność rozwinięcia się wirusa ojitsujiri w ludzkim organizmie
czy w człowieczeństwo naszej przyjaciółki?
Poczułam na sobie
spojrzenia zebranych. Po plecach przeszedł mi dreszcz. Rozważali moje
człowieczeństwo.
-
Ona nie jest taka, jak wy. – Głos Nathaniela przerwał ciszę.
-
Nie byłbym tego taki pewien. Smak jej krwi różni się od innych
ludzi.
Zadrżałam.
-
Może jest przeterminowana? – rzucił blondyn. Nie uzyskał
jednak odpowiedzi.
-
Sądzę, że Elisabeth nie jest jednak człowiekiem. – Radford
wciąż trzymał się swojej teorii.
Chciałam wstać i
wyjaśnić, że z całą pewnością nie ma we mnie nic nieludzkiego, jednak zmysł
detektywa nakazywał mi trzymać buzię na kłódkę i leżeć w bezruchu.
-
Almightianką też raczej nie jest. – Jasmine podeszła do mnie i
kilkakrotnie potarła dłonią mój prawy nadgarstek. – Widzisz?
-
Widzę. – Radford podniósł się i podszedł do okna. – Będziemy
się już zbierać, prawda, Nath?
Odpowiedziało mu ciche
„mhm”.
-
Dasz sobie radę, Tojisuraminare? – spytał blondyn.
-
Nath! – Radford z nieznanych mi przyczyn skarcił swojego
chłopaka.
-
Ale to takie ładne imię...
Imię? Tojisuraminare?
Ale czyje imię?
-
Dziękuję, Nathanielu, poradzę sobie – odparła Jasmine. Po
chwili para kochanków opuściła piaskowy pokój.
Jasmine poprawiła
krzesełko przy biurku i zasłoniła rolety w oknach, po czym po raz kolejny
przysiadła na moim posłaniu. Delikatnie ścisnęła moją dłoń.
-
Jesteś paskudną kłamczuchą, Lizz – szepnęła, w jej głosie nie
było jednak goryczy, a czysta czułość. – Dlaczego nie powiesz mi, co jest z
tobą nie tak?
A dlaczego ty nie
zdradzisz mi swoich sekretów, Jazz?
Blondwłosa opuściła
pokój. Po odgłosie sączącej się wody w pomieszczeniu obok domyśliłam się, że
właśnie brała prysznic.
Byłam niezwykle dumna z
tego, czego udało mi się dzisiaj dowiedzieć. Już nie miałam wątpliwości, że to,
czego szukam, rzeczywiście istnieje. Co więcej, niektórzy chcą zdradzić mi ten
sekret. To Jasmine nie pozwala na to, abym dociekła prawdy. Czego się boi? Dlaczego
nie chce mi zaufać?
Poczyniłam kolejny krok
ku rozwiązaniu zagadki. Dowiedziałam się, że moi przyjaciele nie są ludźmi. To
może brzmieć przerażająco, jednak fakty mówią same za siebie. Nie wyciągałabym
tego typu wniosków, gdybym nie była tego pewna. No bo niby jak wyjaśnić to, że
zastanawiali się, czy aby na pewno jestem człowiekiem?
No i czym jest choroba,
na którą zachorowałam? Nosicielem wirusa był Fabian. Wystarczyła rozmowa, aby
się zarazić. Wywnioskowałam, że dla chłopaka ta choroba nie była niczym
groźnym, podczas gdy dla mnie mogła zakończyć się śmiercią.
W głowie wciąż słyszałam
słowa Radforda i Fabiana: „ludzie nie chorują na ojitsujiri”, „ludzie nie
chorują na almightiańskie choroby”. No i oczywiście stwierdzenie Jasmine:
„Almightianką też raczej nie jest.” Kim są almightianie?
Czy mogę założyć, że moi
przyjaciele są tak zwanymi almightianami? Jeśli tak, to co się z tym wiąże? Czy
jest to po prostu inna rasa ludzi, a może zupełnie inne, fantastyczne
stworzenia rodem z baśni i legend?
Nie wspominając o
chwili, gdy Radford zatopił kły w moim nadgarstku. Czy mój przyjaciel naprawdę
jest wampirem? Błagam... To takie oklepane.
Czuję, że już wszystkie
elementy układanki mam pod ręką. Potrzebuję już tylko czasu i sił, aby wszystko
ułożyć tak, jak należy. Jednak dziś nie jest na to pora. Potrzebuję snu.
Po krótkiej chwili
obróciłam się na bok i zasnęłam.
* * *
Był środek nocy.
Jasmine oddychała miarowo. W pokoju było kompletnie ciemno, jednak nie
sprawiało mi to problemu. Pochyliłam się nad śpiącą dziewczyną, po czym ujęłam
jej dłoń. Sprawiała wrażenie tak niesamowicie kruchej, że w pewnym momencie
zrobiło mi się jej żal. Jednak nie czas teraz na rozterki. Kłamcy nie zasługują
na współczucie.
Nie, żebym próbowała
ją zabić. Nic z tych rzeczy.
Zdecydowanym ruchem
przesunęłam dłonią po nadgarstku Jasmine, usuwając materiałową opaskę, która –
odkąd pamiętam – zawsze zdobiła rękę dziewczyny. Moim oczom ukazał się fragment
skóry, który z oczywistych powodów był nieco jaśniejszy. Białą niczym porcelana
powierzchnię zrobił niezwykle wymyślny i skomplikowany symbol. Ni to tatuaż, ni
to znamię... Przecinające się pod różnymi kątami linie, miniatury kwiatów,
motyli, ludzi i zwierząt zdobiły skórę mojej przyjaciółki. Coś nakazało mi
podejść do okna i odsłonić nieco rolety. Moje przeczucie i tym razem mnie nie
zawiodło. Symbol na nadgarstku Jasmine świecił w blasku księżyca. Uśmiechnęłam
się pod nosem, po czym zasłoniłam żaluzje i po raz ostatni popatrzyłam na
śpiącą przyjaciółkę.
* * *
Był środek nocy.
Obudziłam się zlana potem. Nie śniłam. Przed oczyma znów miałam wizję.
Podniosłam głowę i
spojrzałam na Jasmine. Nie musiałam już sprawdzać, co znajdywało się pod opaską
na jej ręku. Chęć upewnienia się jednak zwyciężyła. Cicho niczym kot podeszłam
do dziewczyny i przesunęłam kawałek materiału oplatający jej nadgarstek. Ujrzałam
znajomy symbol.
W duchu zachichotałam z
radości, po czym wróciłam do swojego prowizorycznego łóżka i zasnęłam
spokojnie.
___
* baka –
(jap.) głupi, idiota
**
ojitsujiri – (alm.) almightiańskie przeziębienie
***
wolne tłumaczenie fragmentu piosenki „Hallucination” z musiacalu „Kuroshitsuji Musical II: The most
beautiful death in the world”
****hentai – (jap.) zboczeniec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz